Michał Fałkowski: Ostatni sezon spędził pan w Polpaku Świecie, teraz będzie pan grał w Anwilu Włocławek. Przytaczając tytuł znanego filmu - nieoczekiwana zmiana miejsc?
Marko Brkić: Cóż mogę powiedzieć, poprzedni rok w Polpaku był dla mnie bardzo dobry. Zajęliśmy czwarte miejsce. Tak się stało, iż po drodze wyeliminowaliśmy Anwil, a ja pewnie w jakiś sposób przyczyniłem się do porażki włocławskiej drużyny. Wtedy oczywiście nie wiedziałem, że moim następnym klubem będzie właśnie ten z Włocławka. Chyba można stwierdzić, że to taka mała nieoczekiwana zmiana miejsc. Takie jest życie sportowca.
Czy zgodzi się pan z opinią kata włocławskiej drużyny? Czwarty mecz I rundy play-off. W dramatycznej końcówce dostał pan piłkę stojąc zza linią 6,25 m i oddał pan rzut. Celny, przesądzający o tym, że stan rywalizacji się wyrównał…
- Tak, pamiętam doskonale to wydarzenie (śmiech). Stałem wtedy na dobrej pozycji, dostałem dokładne podanie, musiałem tylko trafić do kosza. Oczywiście nie czuję się winny. Wtedy reprezentowałem świecki zespół i chciałem wygrać każde spotkanie.
Czy może zdradzić pan czym się kierował przy wyborze kujawskiego klubu?
- Po pierwsze - Anwil to naprawdę świetny klub z wielką tradycją. Liczy się na koszykarskiej mapie Polski. Ma bardzo bogatą historię. Wiem, że Anwil w ostatnich dziesięciu latach zawsze był w czołówce ligi. Raz zdobył mistrzostwo krajowe i niemalże co sezon brał udział w europejskich pucharach. Co prawda, ostatni sezon nie był udany, ale myślę, że dokonałem dobrego wyboru. Zespół ma świetną bazę, która gwarantuje odpowiedni komfort treningów. Jest piękna hala, która co mecz wypełnia się tłumem głośnych fanów. Słowem - satysfakcjonuje mnie tutaj wszystko. Muszę też wspomnieć - choć to chyba oczywiste - że będę miał okazję współpracować ze świetnym trenerem, Zmago Sagadinem. To też wpłynęło na moją decyzję.
A czy dostał pan jakieś inne oferty? Czy zgłosił się do pana jakiś polski klub?
- Oczywiście, pojawiły się pewne propozycje. Wiem, że chciał mnie jeden klub serbski. Z polskich klubów wiem, że widział mnie w swoim składzie trener Atlasa Stali (Andrzej Kowalczyk - przyp. M.F.). Słyszałem również, że pytali o mnie działacze Polpharmy.
Cóż, nie da się ukryć, iż poprzez większe możliwości finansowe, w Anwilu jest większa rywalizacja o miejsce w składzie niż w Polpaku. Mimo ostatniego sezonu, to Anwil wydaje się być wyżej w hierarchii klubowej. Nie boi się pan walki o miejsce w składzie?
- Nie ma mowy o strachu. Jeśli trener Sagadin i działacze Anwilu zdecydowali się podpisać ze mną kontrakt to znaczy, że wierzą, iż sobie poradzę. Na pewno dam z siebie wszystko. Wierzę, że wykonując swoją pracę najlepiej, jak potrafię, pokażę się z dobrej strony i zostanie to dostrzeżone.
Lecz tak naprawdę nigdy nie grał pan w mocnym klubie. Pańską karierę zdominowały raczej średnie zespoły, szerzej nieznane w Europie, po za wyjątkiem w postaci Hemofarmu Vrsac, w którym się pan wychował. Jaki jest tego powód?
- Cóż, może po prostu nie mogę nazwać siebie szczęściarzem? (śmiech). Tak jak mówisz, na początku mojej kariery byłem związany z Hemofarmem i myślę, że nie dostałem szansy gry w pierwszym zespole w odpowiednim czasie. Grałem sporo w swoim debiutanckim sezonie, kiedy byłem bardzo młody. Zdecydowanie za młody. Nie poradziłem sobie wtedy i w następnych dwóch sezonach grałem mniej. Doszło do tego, iż po trzech latach spędzonych w Hemofarmie byłem w tym samym miejscu co przed przyjściem do tego klubu.
Wielokrotnie w naszej rozmowie przewinął się pański ostatni klub. Czy słyszał pan co się stało?
- Tak, oczywiście słyszałem, choć szczegółowych informacji nie posiadam. Wiem jedynie, że Polpak nie będzie występował w przyszłym sezonie na polskich parkietach i muszę powiedzieć, że to wielka szkoda. Nie jest dobrze gdy solidny klub nie bierze udziału w rozgrywkach, tym bardziej, że od strony organizacyjnej Polpak to ścisła czołówka ligi.
Jak oceniłby pan zachowanie prezesa Medeńskiego?
- Niestety nie znam szczegółów.
Prezes Medeński, biorąc pod uwagę brak sponsora ligi i konieczność zwiększenia środków, praktycznie z dnia na dzień stwierdził, iż nie zamierza dłużej dofinansowywać zespołu koszykarskiego. Czy tak zachowuję się poważny biznesmen, który dodatkowo jest fanem koszykówki. Przecież rok wcześniej wybudował halę, by nie grać w innym mieście.
- Cóż, tak naprawdę nie mnie to oceniać. Prezes Medeński przekazywał środki na utrzymanie klubu i z tego punktu widzenia, miał pełne prawo do podjęcia decyzji o wycofaniu zespołu. Zrobił tak - wielka szkoda, lecz to jego suwerenny wybór.
Wracając do Anwilu. Stwierdził pan, iż trener Zmago Sagadin był jednym z powodów, dla którego jest pan teraz zawodnikiem włocławskiej drużyny. Czy rozmawiał pan już z trenerem na temat swojej roli w zespole?
- Nie, nie było takich rozmów. Przyjechałem tutaj, by walczyć o swoją pozycję od zera i chcę wywalczyć ją poprzez treningi. Jeśli to będzie pierwsza piątka - będzie świetnie, lecz nie będę robił żadnych problemów, gdy znajdę się na ławce rezerwowych.
Słoweniec w jednym z wywiadów powiedział, iż może zrobić z pana lepszego zawodnika. Co mógł mieć na myśli?
- Tak jak stwierdziłem przed chwilą - praktycznie w ogóle nie rozmawiałem z trenerem o mojej roli w zespole czy też jakiejkolwiek innej formie przydatności. Jest mi bardzo miło jednak, że szkoleniowiec wypowiedział się o mnie w ten sposób. To bardzo motywujące i mam nadzieję, że po tym sezonie rzeczywiście będę lepszym zawodnikiem.
Włocławscy fani wydają się być zadowoleni z pańskiego transferu. Mimo to pojawiają się opinie, że nie jest pan typowym silnym skrzydłowym, ale graczem skoncentrowanym głównie na rzutach z dystansu.
- Chyba nie mogę się nie zgodzić. Ale to jest właśnie moja rola na boisku. Każdy stara się robić to, co umie najlepiej. Ja potrafię rzucać za trzy punkty, to jest moja specjalność. I nie ma znaczenia, że mam 206 cm wzrostu i tylko dlatego powinienem grać bliżej kosza.
Tyle, że w całym zeszłym sezonie oddał pan więcej rzutów za trzy, niż za dwa - 145 do 137. Czego efektem były takie statystyki?
- To był element taktyki dobranej przez mojego poprzedniego trenera - Mihajlo Uvalina. Chciał, byśmy grali szeroko oraz by gracze wysocy rzucali z dystansu. Dlatego też często tylko czekałem na dobre podanie, by oddać celny rzut za trzy. Fakt - miałem grać raczej dalej od kosza.
Czy pokusiłby się pan o porównanie pańskiego poprzedniego szkoleniowca z obecnym?
- Cóż, jak wiadomo, Uvalin był asystentem Sagadina w Belgradzie (w drużynie Crveny Zvezdy w sezonie 2002/2003 - przyp. M.F.) i pewne rzeczy po prostu od Słoweńca sobie przyswoił. Na chwilę obecną nie widzę zbyt dużych różnic, choć u trenera Sagadina trenuję dopiero niecałe trzy tygodnie.
W czym w takim razie są podobni obaj trenerzy?
- O, ciężko wyszczególnić. Praktycznie w każdym! Mają takie same podejście do koszykówki, do treningów, do zawodników. Obaj przykładają wielką wagę do obrony, która jest kluczem. Lecz tak jak mówiłem, nie poznałem jeszcze zbyt dobrze mojego obecnego trenera, a przecież wiadomo, że każdy szkoleniowiec inaczej zachowuje się podczas treningów, a inaczej podczas meczów. Hmm… chyba jednak treningi u Sagadina są trochę cięższe niż u Uvalina.
Miał pan pewne problemy z pojawieniem się w Polsce w wyznaczonym czasie. Dlaczego?
- Niestety nie zdążyłem na czas załatwić pewnych procedur wizowych i nie dało się tego przyspieszyć. Przybyłem jednak tak szybko, jak to tylko było możliwe. Cieszę się bardzo, że w klubie wszyscy rozumieli moją sytuację i nikt nie robił mi problemów.
Podobno w przyszłym sezonie nie będzie pan grał ze swoim ulubionym numerem?
- Zgadza się (śmiech). Odkąd pamiętam moim szczęśliwym numerem była dwunastka. Jednak kiedy poprosiłem o koszulkę z tą liczbą, dowiedziałem się, że niestety nie mogę jej dostać, gdyż numer ten został zastrzeżony. Pokazano mi koszulkę zawieszoną pod sufitem Hali Mistrzów. W tej sytuacji myślałem o piętnastce, ale ma ją Łukasz Koszarek. Wobec tego stwierdziłem, iż najlepszym wyjściem z sytuacji będzie zamienienie cyfr w liczbie 12, dlatego w przyszłym sezonie będę występował z liczbą 21 na plecach. Cóż, wychodzi na to, że po raz pierwszy od trzech lat nie zagram z moją dwunastką (śmiech).
Czy jest coś co chciałby pan przekazać fanom koszykówki we Włocławku?
- Muszą wiedzieć, że damy z siebie maksimum. Chcemy grać najlepiej, jak umiemy. Na razie nie myślę w ogóle o żadnym tytule mistrzowskim czy o jakimkolwiek meczu. Chcemy przygotować się dobrze do sezonu, potem rozpoczną się spotkania i zobaczymy, jak to wszystko się ułoży. Oczywiście mamy spore ambicje. Chcemy zająć jak najlepsze miejsce