Tony Weeden: Pokonaliśmy się sami

Amerykanin Tony Weeden starał się wziąć na swoje barki ciężar gry w drugiej połowie meczu ze Stelmetem Zielona Góra, ale ostatecznie jego trafienia nie przyniosły skutku w postaci zwycięstwa zespołu.

Fizycznie Tony Weeden nie odczuwa już skutków urazu kolana, którego doznał podczas przygotowań do rozgrywek w trakcie przedsezonowego turnieju w Kownie. Odczuwa jednak brak gry przez około trzy tygodnie - przeciwko Stelmetowi Zielona Góra prezentował się ambitnie, lecz nie uchroniło to go od zanotowania fatalnej skuteczności z gry. W całym meczu Amerykanin trafił tylko czterokrotnie z 14 prób.

- Nasze rzuty to była jakaś katastrofa. Trójki kompletnie nie chciały wpadać, słabo wykonywaliśmy także rzuty osobiste, zwłaszcza w pierwszej połowie, i to później się na nas zemściło. Przecież jak przegrywa się trzema punktami, to można tylko sobie wyobrazić co by było, gdybyśmy trafili jeden, dwa rzuty więcej - komentował amerykański strzelec Anwilu Włocławek.

W całym spotkaniu gospodarze tylko raz celnie przymierzyli zza łuku i zrobił to właśnie Weeden. Pozostałych 17 prób nie wpadło do kosza... - Zrobiliśmy kilka rzeczy, które nas pogrzebały. Bardzo dobrze graliśmy na deskach, a mimo to nie potrafiliśmy tego wykorzystać właśnie przez ten brak skuteczności. Niestety też miałem w tym swój udział - dodawał rzucający "Rottweilerów".

Weeden po zmianie stron szybko zdobył pięć oczek (do przerwy grał bez punktu) i wydawało się, że może wejść na właściwy rytm. Niestety, w kolejnych minutach skupił się głównie na oddawaniu rzutów przez ręce z dalszych odległości, a piłka uparcie nie chciała znaleźć drogi do kosza. - Nie ma dwóch zdań. W tym meczu my pokonaliśmy się sami. To nie Stelmet wygrał to spotkanie, to my je po prostu przegraliśmy - tłumaczył koszykarz.

Co ciekawe, trener Stelmetu Mihailo Uvalin uznał po meczu, że słaba skuteczność Anwilu to przede wszystkim zasługa defensywy jego zespołu, bo włocławianie nie oddawali praktycznie prób z czystych pozycji. Innego zdania był Weeden. - Nie wiem jaki mecz trener oglądał, ale ja się z nim nie zgadzam. W samej drugiej połowie oddaliśmy kilka prób z całkowicie czystych pozycji. Niestety tego dnia po prostu nie trafiliśmy z formą. To nie Stelmet był naszym problemem, ale fatalna postawa w ataku - wyjaśniał zawodnik włocławskiego zespołu.

Co ciekawe, gdy do końca meczu pozostawało 15 sekund a goście prowadzili 65:61, piłkę z boku wprowadzali gospodarze. Trener Dainius Adomaitis uznał, że ma ona trafić do... Weedena, choć ten legitymował się wówczas skutecznością 4/13. - Mogę mieć jeszcze gorszą skuteczność, ale zawsze będę w stanie podjąć wyzwanie w kluczowym momencie. Miałem się urwać na zasłonie i rzucać jeśli będę wolny. Gdyby mi się nie udało, wówczas gralibyśmy coś innego. Obrońcę zgubiłem szybko, ale niestety ponownie spudłowałem - opowiadał Amerykanin.

We Włocławku nie robią jednak tragedii z powodu przegranej. Trener Adomaitis zapowiada spokojną, metodyczną pracę. Poza tym, kolejny mecz drużyna zagra już w piątek w Zgorzelcu. - Nie ma czasu na załamywanie rąk. Od poniedziałku bierzemy się w garść i przygotowujemy się do kolejnego starcia. Głęboko wierzę, że drugi taki dzień na tak słabej skuteczności już nam się nie przydarzy - stwierdził Weeden.

Komentarze (3)
luksin
8.10.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz