Karol Wasiek: Jakiś czas temu otrzymał pan tytuł ambasadora Wałbrzycha, a ja od siebie nominowałbym pana na honorowego obywatela Gdyni, bo pan jak taki zręczny strażak gasi te pożary w Gdyni. W poprzednim roku przejmował pan drużynę, teraz podobnie. To chyba ciężka rola?
Andrzej Adamek: Dziękuję bardzo. Co by nie mówić, ale w tym roku dostałem nagrodę za najlepszego trenera w Gdyni za zeszły sezon. Wydaję mi się, że jest to największe wyróżnienie dla mnie osobiście. A co do roli strażaka.. Żadna rola nie jest łatwa. Praca trenera jest bardzo trudna, umówmy się. Staramy się robić wszystko, co w naszej mocy. Raz wychodzi nam to lepiej, raz troszeczkę gorzej, ale takie jest życie.
A kiedy było łatwiej przejmować zespół - po charyzmatycznym Pacesasie, czy po trenerze Kemzurze?
- (chwila zastanowienia). Wydaję mi się, że większy komfort pracy miałem przed rokiem m.in. ze względu na to, że było więcej zawodników. Ta szersza rotacja na treningach i na meczach dawała nam więcej pola manewru. Całą końcówkę sezonu używaliśmy aż 10 zawodników w rotacji. W tej chwili możemy powiedzieć, że w ogóle mamy 10 zawodników. Każdy drobny uraz jednego z zawodników destabilizuje naszą pracę na treningach. Takie są w tej chwili realia i wokół tego musimy się teraz obracać.
Jak się pracuje w takich warunkach? Czy zawodnicy przeżywają tę sytuację i mają zaprzątnięte głowy tymi problemami podczas treningów?
- Dają z siebie 100% na treningach, ale nie jest tak, że nie przeżywają tej sytuacji, bo człowiek jest tylko człowiekiem i niestety to rzutuje bardzo mocno na psychikę.
Pan stara się z nimi rozmawiać? Przekonywać, żeby zostali?
- Rozmawiamy z zawodnikami na różne tematy, ale musimy być wyrozumiali w stosunku do ewentualnych decyzji, które mogą zostać podjęte. Każdy czuje się odpowiedzialny za siebie, za swoją rodzinę. To musi być też brane pod uwagę.
Zawodnicy pokazują jednak charakter, bo np. taki Piotr Szczotka mówi, że "kapitan schodzi ostatni ze statku". Takie słowa to raczej rzadkość w dzisiejszym świecie. Pan pewnie jest dumny, że ma takich graczy na "swoim pokładzie"?
- Jestem dumny z tej drużyny. Wiem, że sytuacja jest zdecydowanie trudniejsza niż w zeszłym roku. Drużyna w ostatnich meczach pokazała olbrzymi hart ducha - z Anwilem Włocławek, Stelmetem Zielona Góra. To zasługuje na najwyższe słowa uznania. Ja mogę podkreślić, że pomimo różnych problemów, z którymi się borykamy, radzimy sobie. Podam chociażby przykład wywołanego tu Piotra Szczotki, który przez cały sezon musi grać na nie swojej pozycji. Gra na pozycji numer cztery, która nie jest jego pozycją. Na tym cierpi on najbardziej i jego statystyki, ale w żadnym momencie nie narzekał na swoją sytuację. Takich postaw mógłbym wymienić kilka. Bardzo dziękuję zawodnikom. Mogę w samych superlatywach wypowiadać się na temat drużyny.
Mistrzostwo Polski w tym składzie jest możliwe do zdobycia?
- Wiadomo, że szanse mają wszyscy. Kazimierz Górski mawiał: "dopóki piłka w grze". Trzeba sobie jasno powiedzieć, że my teraz gramy co tydzień i ten system nam sprzyja. W momencie, kiedy zaczniemy grać szóstki, czy play-offy co 2-3 dni to będzie nam na pewno dużo ciężej.
Jaki jest pański plan na to sobotnie spotkanie?
- Musimy być w pełni skoncentrowani. To jest kolejne bardzo ważne spotkanie, ponieważ Trefl Sopot jest drużyną, która gra równo przez cały sezon. W Pucharze Polski pokazali swoją siłą. Po odejściu trenera Żana Tabaka w zespole nie zmieniło się za wiele i trzeba pogratulować pracy trenerowi Niedbalskiemu.
Przemysław Zamojski udzieli kilku wskazówek na temat gry Trefla Sopot?
- Na pewno przy skautingu może nam nieco dopomóc. Natomiast Roman Tymański wykonuje na tyle dobrze swoją robotę, że praktycznie żadne wskazówki zawodników nie są potrzebne.
A trenerzy biorą pod uwagę takie sugestie zawodników?
- Ogólnie sugestie zawodników z boiska to jest bardzo ważna rzecz. Uważam, że na ten temat trzeba rozmawiać, wysłuchać, ale ostateczna decyzja należy zawsze do trenera.