Dzień przed czwartym meczem przeciwko San Antonio Spurs, lider Golden State Warriors, Stephen Curry, po raz kolejny w tym sezonie uszkodził kostkę w lewej nodze. Jeszcze na kilkadziesiąt minut przed rozpoczęciem spotkania nie było wiadomo jak dużo czasu 25-letni zawodnik będzie w stanie spędzić na parkiecie. - Powiedział mi: "Mam zamiar dać z siebie to, co jestem na tę chwilę w stanie, trenerze". Wiedziałem, że nie jest w 100 procentach gotowy - przyznał szkoleniowiec Wojowników, Mark Jackson.
Gdyby Curry'ego musiało zabraknąć na boisku, byłaby to dla ekipy Warriors wielka strata. Wszak ten mierzący 191 cm zawodnik w bieżących rozgrywkach znajduje się w wyśmienitej formie. O ile już w sezonie zasadniczym prezentował się świetnie, to w play-offach dosłownie przechodzi samego siebie. Nawet wtedy, gdy przychodzi mu grać z kontuzją.
Mało kto przypuszczał, że lider Wojowników będzie w stanie ostatecznie spędzić na boisku aż 38 minut. Przed meczem nie wyglądał on bowiem najlepiej. - Kiedy widziałem go rozgrzewającego się pomyślałem sobie: "To niemożliwe, że on gra". Później, biegając na jednej nodze, wyglądał jak Isiah Thomas w finałach przeciwko Lakers - stwierdził Jarrett Jack.
W trakcie spotkania po Currym nie było jednak widać, że jest kontuzjowany. Grał z dużą pewnością siebie, brał na siebie ciężar gry, angażował się w defensywie. Zanotował 22 punkty (7/15 z gry), 6 zbiórek oraz 4 asysty i poprowadził zespół Golden State do ważnego zwycięstwa. Swoim występem wzbudził ogromny szacunek nie tylko fanów Warriors, lecz także zawodników Spurs. - To gracz, który może grać na jednej nodze, z jedną ręką, a i tak będzie trzeba go dobrze kryć. Należy go szanować. Może zaskoczyć w każdym momencie - powiedział Manu Ginobili.
Curry w play-offach póki co może pochwalić się fantastycznymi statystykami. Jego średnia na mecz wynosi 25 punktów, 8,3 asysty oraz 4,2 zbiórki.