Do poniedziałkowego starcia, po sześciu meczach obie drużyny miały bilans 569:564, co pokazywało jak wyrównana i zacięta była ta seria. W decydującym starciu Heat nie pozostawili jednak złudzeń Pacers i wygrali przekonywająco. W pewnym momencie mieli nawet 28 punktów przewagi.
Co prawda początek należał do gości, którzy prowadzili 12:6, a pierwszą odsłonę wygrali 21:19, lecz potem dominowali już tylko miejscowi. Druga odsłona wygrana aż 33:16 okazała się decydująca. LeBron James do przerwy miał już 18 punktów, a bardzo dobrze wspierali go Bosh, Wade i Ray Allen.
Na dodatek Pacers już do przerwy mieli 15 strat, co zdaniem Franka Vogela było niedopuszczalne w... całym meczu. Schodząc do szatni po ostatniej syrenie koszykarze z Indiany mieli aż 21 straconych piłek. To wcześniej im się nie zdarzało.
- Oni są niesamowitą grupą ludzi. Ten sezon jest nieprawdopodobny, ale jeszcze wiele przed nami i daleko do jego końca - powiedział szczęśliwy Micky Arison, 63-letni miliarder, właściciel Miami Heat od 1995 roku.
James zakończył mecz z 32 punktami i ośmioma zbiórkami, Dwyane Wade dołożył 21 oczek i dziewięć zbiórek, a Allen miał 10 pkt. 18 punktów i osiem zbiórek zgromadził najlepszy wśród pokonanych Roy Hibbert.
- Teraz już wszyscy w kraju wiedzą kim jest Indiana Pacers. Pokazaliśmy kilka rzeczy, z których możemy być dumni - klasę, charakter, ciężką pracę, klasyczną koszykówkę. Godnie reprezentowaliśmy naszą organizację i całe miasto - podsumował Vogel.
Heat to pierwszy zespół ze Wschodu od czasów Chicago Bulls, który trzy razy z rzędu awansował do wielkiego finału. Byki grały o tytuł w latach 1996-1998.
Początek finałowej rywalizacji w czwartek. Dwa pierwsze spotkania na Florydzie.
Miami Heat - Indiana Pacers 99:76 (19:21, 33:16, 24:18, 23:21)
(L. James 32, D. Wade 21, R. Allen 10 - R. Hibbert 18, D. West 14, G. Hill 13)
Stan rywalizacji: 4:3 dla Heat