Wygraj albo idź do domu - analiza bukmacherska meczu Miami Heat - San Antonio Spurs

Przed nami decydujące starcie o mistrzostwo NBA. Spurs zmarnowali swoją okazję w spotkaniu nr 6, ale wciąż mogą dokonać czegoś wyjątkowego - wygrać siódmy mecz finałów na obcym parkiecie.

W tym artykule dowiesz się o:

Tylko trzy drużyny w historii ligi cieszyły się po siódmym meczu z mistrzostwa NBA w obcych halach. Liczby z przeszłości są po stronie Heat, ponieważ gospodarze w meczach nr 7 legitymują się bilansem 14-3. Żadna z ekip gości nie wygrała siódmej potyczki od 1978 roku, kiedy to Washington Bullets pokonali Seattle SuperSonics 105:99.

Poza "pre-historyczną" statystyką, po stronie Miami leży też większa presja. Dzisiejszej nocy wybujałe ego LeBrona Jamesa może zostać sprowadzone do poziomu piwnicy, bo z której strony by nie spojrzeć, "Król" jednak więcej razy poległ w finałach niż wrócił z tarczą. O ile w barwach Cavaliers można było jeszcze przymknąć oko na sweep 0-4 dla Spurs, choćby dlatego że LeBron nie miał wokół siebie wystarczająco dobrych zawodników, to na dzień dzisiejszy brzemię porażki spadnie z impetem na głowę Jamesa. W 2011 roku Heat przegrali finał z Mavericks 2-4 i po części tę wpadkę można przypisać na konto "procesu budowy magicznego zespołu z Florydy".

James po swoich buńczucznych zapowiedziach o zdobyciu większej ilości mistrzowskich pierścieni od Jordana (sześć) i Kobe’ego (pięć), na razie żyje w sferze marzeń. Z drugiej strony, wygląda na to że Miami grają na maksimum swoich możliwości, tylko w momencie kiedy znajdują się pod ścianą. W czwartym meczu, kiedy Heat musieli wyciągnąć serię na 2-2, Wade-James-Bosh przypominali rozwścieczonego Cerbera rodem z mitologii greckiej. W spotkaniu nr 5 zespół z Florydy był tak agresywny jak poczciwy Reksio po niedzielnej drzemce.

Spurs mają większy luz psychiczny, ale również całkiem sporo do udowodnienia. Po mistrzostwie w 1999 r. wytykano im, że tytuł został zdobyty w skróconym przez lockout sezonie (50 meczów zamiast 82). Cztery lata później „Ostrogi” pokonały w finale bez historii New Jersey Nets (4-2), a zakończenie kariery ogłosił wówczas David Robinson. Pomimo 7-meczowej serii z Pistons w 2005 roku i kolejnym tytule dla Spurs (4-3), niektórzy nadal dyskredytowali ich mistrzowski wysiłek, twierdząc że to żadna sztuka wygrać z podstarzałymi "Tłokami". Dwa lata później zespół Gregga Popovicha rozbił kawalerię LeBrona z Cleveland 4-0, ale same finały miały jedne z najgorszych wskaźników oglądalności w historii NBA. Tak czy owak - wielki teksański niedosyt wciąż jest niezaspokojony.

Walka finałowa pomiędzy Spurs a Heat jest pełna serii punktowych zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Często wygląda to tak, że mamy do czynienia z bardzo dobrą obroną i jeszcze lepszym atakiem. Heat wystraszyli się na śmierć w meczu nr 6 i gdyby nie zbawienny rzut Ray’a Allena, to moglibyśmy mówić o upadku "Wielkiej Trójki" z Miami.

Jeśli Heat wyłączą obwód Spurs, dzięki swoim szybkim graczom takim jak Cole, Chalmers i nieustępliwej defensywie Jamesa i Wade’a, to Spurs wpadną w poważne tarapaty. Typ na Miami w handicapie (-6.5). Poza tym, spodziewam się sporej nerwowości w poczynaniach obu zespołów, a także gorszej dyspozycji rzutowej na dystansie, w szczególności ze strony Ostróg.

Warto zauważyć, że dotychczasowy bilans Over/Under wynosi odpowiednio 4-2, ale co ciekawe granica sumy punktów została przekroczona przez zawodników aż cztery razy pod rząd. Czas na odwrócenie trendu, tym bardziej że większość bukmacherów już obniżyła linię ze 190 punktów do 188 "oczek". Typ na under 189.

Źródło artykułu: