Kibice w Zgorzelcu w piątkowy wieczór wypełnili halę po brzegi i oczekiwali już tylko początku spotkania, ale przed wejściem zaczęli gromadzić się już na nieco ponad dwie godziny przed samym meczem. Fani z przygranicznego miasta, jak to mają w zwyczaju, zawsze na stojąco czekają na pierwsze punkty swoich ulubieńców, a na nie trzeba było zbyt długo czekać, bowiem już w drugiej akcji PGE Turowa zdobył je rozgrywający Brian Bailey, który znalazł lukę w obronie i wbiegł pod kosz. Po czterech minutach gospodarze prowadzili zaledwie 6:5, ale punkty trzy Damira Miljkovicia, dwa Krzysztofa Roszyka i Bailey’a wyprowadziły wicemistrzów Polski na prowadzenie 16:5. Turów błyskawicznie osiągnął kilkanaście punktów przewagi i całkowicie kontrolował piątkowe spotkanie. Znakomicie tego dnia dysponowany był właśnie Miljkovic, który szybko zdobył 9 punktów. Chorwat zaimponował przeglądem pola, boiskową mądrością i skutecznością, więc Saso Filipovski mógł być spokojny i rozmyślać o drugiej kwarcie, w której to występować musi gracz z rocznika 1986 lub młodszego. Rolę takiego gracza Słoweniec powierzył wychowankowi klubu - Bartoszowi Bochno. 20-latek zanotował zbiórkę, stratę i przechwyt, ale początkowo nie był obdarzony zaufaniem ze strony partnerów.
Na początku drugiej kwarty Robert Witka zdobył siedem punktów z rzędu i praktycznie od tego momentu trwała jedynie walka kosz za kosz, która polegała na utrzymywaniu prowadzenia gospodarzy. AZS mozolnie odrabiał straty, bowiem w grze gospodarzy coś się zacięło, ale gdy przegrywał dwunastoma punktami, to za trzy trafili Donald Copeland i Iwo Kitzinger, a PGE Turów bezpiecznie się oddalił schodząc do szatni prowadząc 47:31. Przewaga wicemistrzów Polski była tak wyraźna, że Filipovski w pierwszej połowie skorzystał z usług jedenastu graczy, których miał w składzie.
Po zmianie stron swoją świetną postawę w dalszym ciągu potwierdzali zgorzeleccy podkoszowi - Chris Daniels i John Turek, którzy zbierali, punktowali i maksymalnie ograniczali poczynania swoich rywali pod bronioną tablicą. Swoje punkty - mimo defensywy - i tak zdobywał Steffon Bradford, ale na domiar złego faul niesportowy popełnił Javier Mojica, który chciał zatrzymać uciekającego do kontry Bailey’a. Portorykańczyk po chwili miał jednak wiele do powiedzenia amerykańskiemu rozgrywającemu gospodarzy i Miljkoviciowi, ale szybko został uspokojony.
Podopieczni Saso Filipovskiego po sześciu minutach tej odsłony meczu prowadzili już 65:38 i było już wiadome, kto z tego spotkania wyjdzie zwycięsko. Koszalinianie nie składali jednak broni i głównie za sprawą George Reese, który zdobył wówczas siedem punktów, AZS wygrał dalszą część tej odsłony meczu 13:2, ale przed czwartą kwartą przegrywał 51:67.
- Zdawaliśmy sobie sprawę, jak groźnym przeciwnikiem jest AZS, co potwierdził dzisiejszy mecz, bowiem gdy tylko nieco rozluźnialiśmy naszą obronę, to oni od razu seryjnie zdobywali punkty – mówił tuż po zakończeniu meczu Robert Witka, kapitan gospodarzy.
Czwartą kwartę ponownie, jak pierwszą, od mocnego uderzenia rozpoczęli gospodarze, którzy szybko zdobyli siedem punktów. Bez wątpienia liderem koszalinian w trzecich dziesięciu minutach był Steffon Bradford, ale jego punktów brakowało w ostatniej odsłonie meczu. Zgorzelczanie kontynuowali swoją agresywną obronę, a na parkiecie pojawił się także dwunasty gracz z rotacji Filipovskiego - Maciej Strzelecki. W końcówce meczu sporo osiem punktów zdobył Darian Townes i PGE Turów pokonał przed własną publicznością AZS Koszalin 88:61.
- Gospodarze byli od nas lepsi w każdym elemencie koszykarskiego rzemiosła i grając tak, jak graliśmy, bowiem wyglądało to, jakbyśmy się pierwszy raz spotkali, nie mieliśmy żadnych szans – mówił na pomeczowej konferencji Dariusz Szczubiał. Trener AZS dodał jednak, iż nie ma kogo pochwalić ze swojego zespołu. - Turów był dzisiaj lepszy, ale sezon jest długi zagramy ze sobą jeszcze raz - dodał George Reese, koszaliński skrzydłowy.
- Zagraliśmy tak, jak sobie to zaplanowaliśmy. Wygrana oczywiście cieszy, ale to jest dopiero początek sezonu i nie ma czasu, by się weselić i gratulować. Moi zawodnicy mają dużo talentu i są pracowici, co mnie cieszy, a tylko ciężką pracą możemy coś osiągnąć – zakończył Saso Filipovski, szkoleniowiec PGE Turowa.
W zespole Turowa zawiódł Alex Harris, który miał zastąpić Thomasa Kelatiego, a zdobył jedynie cztery punkty i to z rzutów wolnych. Nie popisał się także Javier Mojica, rzucający AZS, który miał być gwiazdą drużyny i zdobył co prawda 17 punktów, ale na słabej skuteczności 5/15 z gry. Zaledwie niespełna trzynaście minut na parkiecie spędził Dante Swanson, ale rozgrywający AZS jest kontuzjowany. Z dobrej strony się debiutujący w ekstraklasie Łukasz Diduszko, który zdobył sześć punktów, ale większe wrażenie wywołał potencjał, jaki drzemie w ekipie Saso Filipovskiego.
PGE Turów Zgorzelec - AZS Koszalin 88:61 (23:9, 24:22, 20:20, 21:10)
PGE Turów: Miljkovic 14 (2), Copeland 12 (2), Witka 11 (1), Bailey 10 (1), Townes 10, Roszyk 9 (1), Turek 8, Daniels 7, Harris 4, Kitzinger 3 (1), Bochno 0 i Strzelecki 0.
AZS: Bradford 19, Mojica 17 (1), Reese 13 (1), Diduszko 6, Łuszczewski 5 (1), Swanson 1, Arabas 0 i Nordgaard 0.