Reprezentacja Polski zakończyła swoje zmagania w słoweńskim EuroBaskecie już w pierwszej rundzie, zajmując ostatnie miejsce w grupie C z bilansem jednego zwycięstwa i aż czterech porażek. Wynik ten jest wielkim rozczarowaniem, ale jeszcze większym była gra Polaków, którzy nie przegrywali z rywalami, oni po prostu - jak mówił w studiu telewizyjnym Szymon Szewczyk - dostawali od nich srogie baty.
Co poszło nie tak? Kto jest winny? Dlaczego w taki, a nie inny sposób zaprezentowaliśmy się w Słowenii? Na każde z tych pytań jest bardzo trudno odpowiedzieć, o ile w ogóle istnieje jakiekolwiek wytłumaczenie takiej gry biało-czerwonych. Wiadomym jest jednak fakt, że warunki do osiągnięcia sukcesu tym razem były najlepsze z możliwych.
Po zamieszaniu z trenerem Alesem Pipanem Polski Związek Koszykówki zatrudnił Dirka Bauermanna - szkoleniowca z wielkim doświadczeniem, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Koszykarska centrala nie poszła na skróty i nie oddała swojego flagowego produktu w ręce przypadkowej osoby, tylko postawiła na sprawdzoną postać. Słowa każdego, bez wyjątku, kadrowicza, wychwalające Bauermanna pod niebiosa, zdają się tylko to potwierdzać, bo czy kiedykolwiek inny trener otrzymywał takie laurki i to od koszykarzy?
Niemiecki trener, który poprowadził kadrę swojego kraju do srebrnego medalu w 2005 roku - z ogromnym udziałem wielkiej gwiazdy Dirka Nowitzkiego - drogę przed sobą w kadrze Polski miał usłaną różami, pośród których nie sposób znaleźć nawet jednej kłody rzuconej przez los.
Wszyscy najlepsi polscy koszykarze stawili się na zgrupowaniu u Bauermanna. Była nasza eksportowa gwiazda z NBA - Marcin Gortat, był uznawany za jednego z czołowych podkoszowych w Europie Maciej Lampe, przyjechał także naturalizowany Amerykanin Thomas Kelati. O stawienie się silnych skrzydłowych z ligi włoskiej (Michał Ignerski, Szymon Szewczyk) nikt się nie martwił, a najlepsi Polacy Tauron Basket Ligi mieli być uzupełnieniem wyżej wymienionych.
W trakcie przygotowań zapewniono kadrze mecze sparingowe z rywalami z każdej możliwej półki. Były mecze z mistrzem Europy Hiszpanią i wicemistrzem świata Turcją, które miały pokazać jak wyglądamy na tle potentatów. Byli przeciwnicy średniego europejskiego poziomu, których pokonywaliśmy (Gruzja, Włochy), a także ci słabsi, w meczach z którymi wyróżniali się nawet nasi najgłębsi rezerwowi (Wielka Brytania, Belgia, Szwecja).
Najlepsi polscy koszykarze, z najlepszym dotychczas trenerem, po udanych przygotowaniach pojechali na główną imprezę osiągnąć sukces. Dla jednych miał to być awans z grupy, dla innych ćwierćfinał i walka o udział w mistrzostwach świata, a dla największych optymistów nawet medal.
[nextpage]Co wydarzyło się później? 20 punktów straty do Gruzji już w pierwszej połowie, męki i porażka po wielkim błędzie z Czechami, fatalny początek spotkania z Chorwacją (4:24) zakończony przegraną, blamaż z mistrzem Europy Hiszpanią (nawet 24:70 w pewnym momencie) i wygrana na koniec w meczu bez znaczenia ze Słowenią.
Polscy koszykarze z meczu na mecz wydawali się być coraz bardziej załamani. Tego już nie dało się ukryć, że przebywanie na parkiecie - szczególnie w spotkaniu z Hiszpanią - było dla nich wielką traumą i chcieli jak najszybciej zejść do szatni.
Oni zawiedli, ale zawiódł także i trener. I mimo że każdy, od działaczy, przez koszykarzy, a na ekspertach kończąc chce pozostania szkoleniowca Bauermanna w kadrze, to nie da się ukryć, że popełnił kilka sporych błędów.
Sam przyznał, że nie do końca poznał swoich zawodników, co wydaje się dość kuriozalne, w końcu jako trener kadry miał kilka miesięcy na przyjrzenie się każdemu z osobna, a w 11 rozegranych sparingach wszystkim razem.
Jego głównym zadaniem było wykorzystanie potencjału Gortata i Lampego, którzy mieli być najlepszym duetem podkoszowym EuroBasketu. W kilku sparingach imponowali współpracą, wykorzystaniem silnych stron, czego w turnieju nie było nawet w jednym procencie.
Trener Bauermann nie miał zaufania do koszykarzy spoza pierwszej piątki, lecz tutaj podobne odczucie mogło mieć wielu, w końcu podczas przygotowań to była nasza pięta achillesowa. Ale w głównym turnieju, w przegranych meczach to właśnie zmiennicy wyróżniali się na tle zagubionych gwiazd.
Przemysław Zamojski przesiedział cały mecz z Gruzją na ławce, by pod koniec wyjść i dograć spotkanie. Trafił trzy razy z dystansu, co było naszymi jedynymi trójkami tego meczu. Michał Ignerski grał mniej niż 20 minut, ustępując miejsca Maciejowi Lampe, a po turnieju - chyba jako jedyny - budzi szacunek wśród kibiców za to, iż po prostu nie zawiódł.
Krzysztof Szubarga został przyspawany do ławki w spotkaniu z Czechami, a trener desygnował go na parkiet w meczu z Chorwacją, kiedy Koszarek nawet nie patrzył na kosz i był całkowicie bezbarwny. Efekt? Zadziorny Szubarga nie tylko w swoim stylu był upierdliwy dla rywala w obronie, m.in. wybierając piłkę z kozła Roko Ukiciowi, ale dał impuls w ofensywie, zdobywając w tym spotkaniu 14 punktów.
Takie sytuacje na pewno spadają na barki szkoleniowca, który im nie zapobiegł. Nie umiał wykorzystać Gortata i Lampego i miał małe zaufania do rezerwowych. Nie umiał na tyle skutecznie zmotywować zawodników, by ci nie stali jak wryci na początku spotkań, oddając rywalom wiele punktów przewagi. Ale czy po tym można podjąć decyzję zdecydowanie na tak lub zdecydowanie na nie dla niemieckiego szkoleniowca?
Wydaje się, że w tej chwili zwyczajnie nie ma trenera w zasięgu polskiej federacji, który mógłby dać coś więcej. Coś czego nie dał Bauermann. Wiele znacząca była reakcja Michała Ignerskiego po spotkaniu ze Słowenią. Kapitan polskiej kadry, niemalże szlochając, mówił, iż dla obecnego trenera jeszcze zagra, ponieważ odzyskał chęć do gry, zaufał mu i widział ogromne zaangażowanie Niemca. Nie jest to pojedyncza opinia, co zdaje się sugerować, iż być może warto dać Bauermannowi możliwość dalszej pracy z Polską, polegającej na zwyczajnym wyciągnięciu nas z dna, na którym się znaleźliśmy.