Starcie pomiędzy konferencjami Wschód jak na razie przegrywa z kretesem. Dotychczasowy bilans (stan z 4 grudnia) to 63 porażki w 83 meczach. Tylko Miami Heat i Indiana Pacers, czyli ubiegłoroczni półfinaliści NBA, notują odsetek zwycięstw przekraczający 50 proc. Ostatni raz na początku grudnia taka sytuacja miała miejsce... w 1972 roku. Pierwsze trzy ekipy drugiej połówki Stanów Zjednoczonych – Blazers, Spurs, Thunder – przegrały po 3 spotkania, ale tylko w swojej konferencji. Wygrały przy okazji aż 20 meczów z rywalami ze Wschodu.
Trzecim zespołem w Eastern Conference są Washington Wizards z Marcinem Gortatem w składzie. Ich aktualny bilans to 9-9. Wysoka pozycja na pewno cieszy polskich kibiców – włączając autora – choć niestety dobitnie obrazuje marność całej konferencji. Załóżmy, że sezon zasadniczy kończy się w dniu dzisiejszym. A teraz weźmy dziewiątych i dziesiątych na Zachodzie Pelicans oraz Grizzlies (którzy są poza Playoffs) i przenieśmy ich do drugiej tabelki. Co to zmienia? Przechodzą dalej z miejsc 3 i 4. "Polish Hammer" i spółka dopiero się jednak rozkręcają. Wyglądają coraz lepiej, a już w piątek z Milwaukee Bucks mają szansę wyjść na plus.
Wszystkie pozostałe drużyny w środę wieczorem były pod kreską. I bynajmniej nie wygląda to na serię wypadków przy pracy. Niewiele też wskazuje na to, aby tendencja ta miałaby się niebawem jakoś specjalnie zmienić. W Nowym Jorku panika – oba zespoły wygrały łącznie 8 z 26 gier, a Knicks idą w tym roku na rekord kolejnych porażek w Madison Square Garden. Chicago Bulls znów stracili Derricka Rose'a. Osobisty dramat najmłodszego MVP w historii ligi może doprowadzić także do poważnego remontu w całej organizacji. "Byki" w zeszłym sezonie udowadniały, że potrafią sobie radzić bez swojego lidera, ale w głowie skąpego niczym Ebenezer Scrooge właściciela na pewno pojawiły się już pewne wątpliwości.
W Orlando i Filadelfii zapewne jeszcze kilka szalonych meczów zobaczymy, ale jedyne, co w ten sposób osiągną zawodnicy tych drużyn, to kilka siwych włosów więcej na głowach generalnych menadżerów. Jak na razie lepiej od nich tankują bowiem przymierzani przed sezonem do play-offów (a niektórzy nawet finałów) Knicks, Nets i Cavaliers. Z drugiej strony nawet jeśli Rob Hennigan i Sam Hinkie nie zgarną w tym roku wysokich numerów w Drafcie 2014, to na pewno mogą być zadowoleni ze swoich tegorocznych wyborów. Michael Carter-Williams i Victor Oladipo w bezpośredniej konfrontacji zaliczyli właśnie po pierwszym triple-double w karierze i potwierdzili swoje kandydatury na wschodzące gwiazdy ligi.
Jak tak dalej pójdzie, to do play-offów awansować mogą zespoły, które na finiszu sezonu zasadniczego notować będą ujemny bilans. W Stanach pojawiły się prognozy, że może dojść nawet do pięciu takich przypadków. Według Elias Sports Bureau (spółki operującej statystycznymi i historycznymi bazami danych związanych z NBA) byłaby to sytuacja bez precedensu w całej historii ligi. Do drugiej fazy rozgrywek z jednej konferencji przechodziły do tej pory maksymalnie trzy ekipy z ujemnym bilansem. Ostatni raz miało to miejsce w 1997 roku na Zachodzie. Awansowały wtedy Minnesota Timberwolves (40-42), Phoenix Suns (40-42) i Los Angeles Clippers (36-46).
Zawsze byłem zdania, że żaden zespół notujący bilans poniżej 50 proc. nie powinien znaleźć się w playoffs – powiedział niedawno Jeff Van Gundy, były trener m.in. New York Knicks i Houston Rockets, a obecnie analityk telewizyjnej stacji ESPN.
Jego słowa przytoczyłem tu nie bez przyczyny. Zrobiłem to, ponieważ moim zdaniem jest to idealna pora, aby rozpocząć w NBA dyskusję na temat zmiany formatu rozgrywek. Skoro David Stern (a za chwilę Adam Silver) tak mocno stawia na walor widowiskowy, to chyba również w ich interesie jest to, aby w play-offach grały drużyny najlepsze. Tak więc podział na konferencje należałoby zachować jedynie w celach logistycznych, aby w odpowiedni sposób zaplanować terminarz spotkań. O promocji do dalszej rywalizacji po rundzie zasadniczej decydować powinien już tylko odsetek zwycięstw – bez żadnych podziałów w tabeli.
Kolejne zmiany powinno się również rozważyć w kontekście draftu. Dlaczego? Tankowanie, tankowanie, tankowanie – mówi i pisze się o tym tyle, że już nawet nie wiadomo, którzy rzeczywiście na pustym baku obrali kurs na Draft 2014, a których się tylko o to podejrzewa. Milwaukee Bucks (bilans 3-14, najgorszy w całej lidze), aby zapełnić kilka dodatkowych krzesełek, sprzedają w tej chwili karnety na wszystkie pozostałe mecze rozgrywane we własnej hali po promocyjnej cenie 99 dolarów. Nie twierdzę, że przegrywają celowo, ale modyfikacja procedury, według której przeprowadzana jest co roku loteria draftowa, mogłaby wyeliminować takie ryzyko.
Nowy komisarz ma więc nad czym myśleć. Kibice na całym świecie zapewne docenią nowe statystyki i multimedialne box score’y serwowane w tym sezonie przez ligę, ale nie możemy zapominać o tym, co jest tak na prawdę najważniejsze, czyli sportowy poziom rywalizacji. Obok rewolucji statystycznej i marketingowej trzeba się poważnie zastanowić, jak zapobiec takim sytuacjom w przyszłości. Oczywiście do rozegrania jest jeszcze jakieś 80 proc. spotkań, ale obawy i niepokój wobec aktualnego stanu rzeczy na Wschodzie są jak najbardziej uzasadnione.
Na wschodzie rzeczywiście większość drużyn czeka na Draft a na zachodzie choćby La Czytaj całość