PGE Turów Zgorzelec: Zdrowie warte tyle co kontrakt?

Adrian Markowski, były członek sztabu PGE Turowa, ujawnia, że trener Rajković chciał zniszczyć zdrowie Łukasza Wichniarza. - Dlaczego dopiero teraz? Tak, powinienem powiedzieć wcześniej - tłumaczy.

Wpis na forum zgorzeleckiego zespołu pojawia się we wtorek. - (…) Dostaję decyzję od trenera, trener chce żeby Łukasz Wichniarz rozwiązał kontrakt. Zespół jedzie na mecz wyjazdowy, ja mam trenować indywidualnie z Łukaszem, tak żeby zniszczyć jego kolana (miał już z nimi drobne problemy), m.in. miał biegać po betonie. Wtedy opowiedziałem to Łukaszowi i zrobiliśmy normalny trening, z pseudozdjęciami, że było ciężko (…)

Autor - "AdrianMarkowski". Z dalszej treści oraz wymiany zdań wiadomo, że internetowy nick nie jest w tym przypadku… przypadkowy. Wpisujący to Adrian Markowski, były trener od przygotowania fizycznego PGE Turowa Zgorzelec. Swoimi słowami rozpętuje burzę w Internecie. - Dlaczego teraz o tym mówię? Tak, powinienem powiedzieć o tym dużo wcześniej. Biłem się z myślami - tłumaczy.

Miłe, złego początki

Łukasz Wichniarz trafił do PGE Turowa Zgorzelec w sierpniu 2012 roku. Początek miał trudny, dopiero w czwartej kolejce spędził na parkiecie powyżej 10 minut, a w siódmej - powyżej 20. To był zresztą jego najdłuższy występ w barwach przygranicznego zespołu w sezonie. Ogółem, decyzją trenera Miodraga Rajkovicia  odgrywał marginalną rolę w drużynie, przeciętnie spędzając na parkiecie około ośmiu minut w każdym z 19 meczów.

Po raz ostatni wystąpił dla PGE Turowa w połowie marca. A już tydzień później ponownie grał w barwach swojego poprzedniego klubu, Kotwicy Kołobrzeg. Tam też dokończył sezon. Zgorzeleckiego etapu swojej kariery jeszcze jednak nie zamknął.

"Podtrzymuję wszystko" vs. "To wierutne bzdury"

- Podtrzymuje pan to wszystko, co napisał w Internecie? - dzwonię do Adriana Markowskiego. - Naprawdę trener Rajković w ten sposób chciał wymusić na koszykarzu rozwiązanie kontraktu? Poprzez zniszczenie jego zdrowia?

- Tak, podtrzymuję. Wszystko, co napisałem to prawda.

Dzwonię zatem do serbskiego trenera. Kilkukrotnie w środę. Próbuję również w czwartek. Komórka szkoleniowca jest włączona cały czas. Nikt jej jednak nie odbiera. Naturalnym krokiem, jeszcze w środę, wydaje mi się więc telefon do prezesa PGE Turowa, Waldemara Łuczaka. Ten nie kryje oburzenia. - Proszę pana, nawet nie będę tego komentował. To wszystko wierutne bzdury!

Bzdury czy nie bzdury? Sprawa wygląda na taką z serii "słowo przeciwko słowu". Dzwonię do samego zainteresowanego, Łukasza Wichniarza. - Proszę o chwilę cierpliwości. Rozmawiam z prawnikami, będzie stosowne oświadczenie…

MMS za "święty spokój"

- Czy trener Rajković wiedział, że nie zamierza pan wykonać jego polecenia? - kontynuuję przepytywanie Adriana Markowskiego.

- Na takie rzeczy ciężko było rozmawiać z trenerem. Mieliśmy już wtedy takie kontakty, które raczej nie sprzyjały temu, by poddawać jego słowa pod jakąkolwiek wątpliwości. To było jak rozkaz: masz to zrobić i tyle. Dowiedziałem się po prostu jak ma wyglądać trening i co za zadanie ma ten trening zrobić, biorąc pod uwagę stan zdrowia Łukasza. Od samego początku nie zamierzałem jednak wykonać tego polecenia - komentuje Markowski.

- Powiedziałem o wszystkim Łukaszowi i uznałem, że zrobimy pozorowane zdjęcia. Na hali była wówczas belka, która wyglądała na bardzo ciężką, ale taka nie była. Na zdjęciach jednak wyglądało, że ćwiczenia, które robiliśmy są bardzo wyczerpujące. To zdjęcie zostało zrobione tylko po to, bym miał "święty spokój". Nie było ono dyspozycją trenera Rajkovicia. Ja miałem jedynie zrobić taki trening, włącznie z bieganiem po betonie, by jak najmocniej obciążyć zawodnika, by zaczął narzekać na kolana. MMS wysłałem jednemu z pracowników klubu. Zachowałem go do dzisiaj.

Czy trener Miodrag Rajković podżegał do popełnienia przestępstwa? Telefon Serba nadal milczy, a przedstawiciele PGE Turowa uparcie odmawiają komentarzy. Po prezesie Waldemarze Łuczaku głosu zabrać nie chce również Grzegorz Ardeli, dyrektor sportowy klubu, który, według słów Markowskiego, dzwonił do niego tuż po publikacji wpisu na forum. - Dano mi do zrozumienia, że cała sprawa może skończyć się dla mnie bardzo niekorzystnie. Ja jednak nie dam się zastraszyć.

Dziwny termin

Wichniarz opuścił szeregi PGE Turowa w marcu, więc od całego zajścia upłynęło już ponad dziewięć miesięcy. Dlaczego były trener od przygotowania fizycznego zdecydował się upublicznić to dopiero teraz?

- Wszyscy mnie o to pytają, ale to nie ma głębszego kontekstu. Tak samo wcześniej znajomi pytali mnie dlaczego odmówiłem dalszej współpracy z klubem. Odpowiadałem wówczas, przytaczając m.in. tę historię. Nigdy jednak nie pisałem o niej ani nie mówiłem o niej publicznie. Czasami gryzłem się z myślami i przyznam, iż wiedziałem, że na pewnym etapie swojego życia ujawnię tę sytuację. A dlaczego teraz? OK, żałuję, że nie wcześniej. Powinienem wcześniej. Stało się jednak teraz i nie jestem w stanie umotywować dlaczego. To był spontaniczny wpis, którego nie żałuję - tłumaczy Markowski, dodając - Nie wiem czy pan ma dzieci, ja tak. Małe dziecko, które być może za jakiś czas będzie uprawiało sport. I gdy siadałem sobie wieczorami, myślałem: w porządku, nic się nie stało, Łukasz o wszystkim wiedział, upozorowaliśmy zdjęcia, uzgodniliśmy wspólnie, że będzie narzekał na kolana, jak się go o coś zapytają, ale… później przychodziła myśl: a co jeśli moje dziecko trafi na kogoś takiego?

To dopiero początek?

Włodarze PGE Turowa Zgorzelec nie mają zamiaru wypowiadać się na ten temat, twierdząc, że słowa byłego pracownika klubu to nieprawda i gdyby zaczęli prostować wszystkie nieścisłości, które pojawiają się w Internecie czy mediach, nie zajmowaliby się niczym innym. Pytanie tylko czy brak jasnego, popartego argumentami, komunikatu ze strony klubu nie spotęguje problemu, który niewątpliwe się pojawił. W końcu trener Miodrag Rajković to pracownik klubu i wszystkie działania, które wynikają z jego stosunku pracy, mają wpływ również na sam klub. Pozytywny lub negatywny. Nie jest to więc prywatna sprawa Serba.

- Czekam na oficjalne stanowisko PGE Turowa, bo moim zdaniem prędzej czy później muszą wydać oświadczenie. Ja cieszę się z tego, że już to mam wyrzucone z siebie i być może dzięki temu nowe pokolenie młodych koszykarzy nie natknie się na tego typu precedens - kończy Markowski.

Głosu nadal nie chce zabrać Łukasz Wichniarz, który ogranicza się do lakonicznego poinformowania, że z jego strony sprawa nadal jest rozpatrywana przez prawników. Jednakże i z tej tylko informacji można wysunąć tezę, że cała sytuacja dopiero znajdzie swój koniec.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.

Komentarze (81)
tajniak81
14.12.2013
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
1.każdy kij ma dwa końce.
2.prawda jest jak d..a. każdy siedzi na swojej.
3.sport to już jest tylko biznes i pieniążki, a jak to w biznesie bywa każdy chce wydymac każdego. mysle ze nie jest to
Czytaj całość
avatar
soczystybanan
13.12.2013
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Po połowie Asseco-Turów 27:27 :) 
avatar
Alain
13.12.2013
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Dwie kwestie są istotne. Mianowicie, czy to podżeganie do popełnienia przestępstwa faktycznie miało miejsce. Jeśli tak, to czy zamysł wyszedł tylko i wyłącznie od trenera. Z drugiej strony nale Czytaj całość
avatar
ChomiQ
13.12.2013
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Hektor na prezesa! 
avatar
Damian Langus Lange
13.12.2013
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
normalnie marzy mi się aby kibice Asseco porządnie dzisiaj wygwizdali naszego "trenera" tak dla zasady i dobra ogólnopolskiej koszykówki