Fajnie było znów spotkać Hyżego - rozmowa z Marcinem Stefańskim, graczem Trefla Sopot

- W sobotę po raz pierwszy zagraliśmy przeciwko sobie, bo wcześniej nie było takiej okazji. Cieszę się, że mogłem znów rywalizować z Radkiem - mówi Marcin Stefański, gracz Trefla Sopot.

Karol Wasiek
Karol Wasiek

Karol Wasiek: W sobotę Trefl Sopot mierzył się ze Śląskiem Wrocław, ale w tym meczu mieliśmy jeszcze jeden pojedynek: Marcina Stefańskiego z Radosławem Hyżym. Kto górą w tym starciu?

Marcin Stefański: (śmiech) To prawda, że mieliśmy taką wewnętrzną rywalizację w rzutach osobistych. Wygrałem z Radkiem 1:0, trafiłem jeden wolny, z kolei mój przeciwnik żadnego.

Ten pojedynek trwałby dłużej...

- Gdybym nie popełnił tylu fauli. W dziesięć minut złapałem pięć przewinień i musiałem opuścić boisko. Nie wiem, czy kiedykolwiek szybciej zszedłem z parkietu (śmiech).

Ale przed meczem widziałem, że dość sympatycznie się przywitaliście.

- To prawda, ale chciałbym zaznaczyć, że krzyczałem nieco na Radka, bo każda drużyna rozgrzewa się na swojej połowie, a on zawsze przekraczał tę połowę i troszkę mnie tym zdenerwował (śmiech). Poważnie jednak mówiąc, to zamieniliśmy kilka słów, bo dawno się nie widzieliśmy. Razem graliśmy w Dijon, w Śląsku i miło było go znów spotkać.
Marcin Stefański: Wygrałem pojedynek z Hyżym! Marcin Stefański: Wygrałem pojedynek z Hyżym!
Wracaliście do czasów z Dijon?

- Oczywiście, że powspominaliśmy stare, dobre czasy. Ja wówczas byłem 19-letnim młokosem i tej koszykówki uczyłem się właśnie od Radka. W sobotę po raz pierwszy zagraliśmy przeciwko sobie, bo wcześniej nie było takiej okazji. Cieszę się, że mogłem z nim rywalizować.

Ten wydźwięk meczów Trefla Sopot ze Śląskiem Wrocław chyba nie jest już taki sam, jak w dawnych czasach. Zgodzisz się?

- To prawda. To już nie te same drużyny, budżety. Wówczas grali naprawdę bardzo klasowi zawodnicy. Na tę chwilę po prostu nie ma takich pieniędzy, jak były kiedyś. Mam nadzieję jednak, że nasze spotkanie podobało się kibicom.

Pamiętasz taki mecz, w którym kryłeś Donatasa Slaninę i on wówczas rzucił 10 "trójek"?

- Oczywiście, że pamiętam tamto spotkanie. Slanina to było bardzo uznane nazwisko, reprezentant Litwy. Co mogę powiedzieć? Na razie niestety nie da się wrócić do tamtych czasów. Musi zacząć dobrze grać nasza reprezentacja, tak aby to zainteresowanie był większe i koszykówka zyskała marketingowo.

Wracając jednak do sytuacji obecnej, wasz bilans na tę chwilę wygląda całkiem nieźle.

- To prawda, cieszymy się z tego, że mamy siedem zwycięstw i tylko dwie porażki. Przegraliśmy na trudnych terenach w Zielonej Górze i w Słupsku. Przed nami spotkanie derbowe, które trzeba wygrać.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×