Joey Bird i Georgia Kerns pobrali się 20 września 1951 roku, w dniu poprzedzającym dwudzieste piąte urodziny mężczyzny. Przed ślubem miały jednak miejsce wydarzenia, które zmieniły życie pary raz na zawsze. Dwa lata wcześniej pan młody postanowił związać swoją przyszłość z marynarką wojenną Stanów Zjednoczonych, po czym został wysłany na Półwysep Koreański, gdzie siły ONZ (głównie amerykańskie) wspierane przez wojsko Republiki Korei, toczyły walki z siłami Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej, współpracującymi z oddziałami Chińskiej Republiki Ludowej. Udział w konflikcie zbrojnym odcisnął ogromne piętno na świeżo upieczonym żołnierzu. Po powrocie do ojczyzny Joey nie był już tym samym człowiekiem, którego Georgia poznała pracując w fabryce obuwia. Nie chciała jednak słuchać rad bliskich, odradzających jej wiązanie się z facetem, którego dręczyły nocne koszmary, będące pokłosiem piekła jakie przeżył uczestnicząc w wojnie. Pewnej nocy był świadkiem jak koreański żołnierz zabija jego kumpla. Natychmiast chwycił za swój karabin i zakończył żywot napastnika, lecz nie potrafił się pogodzić ze śmiercią kolegi. - Te oczy... Nigdy ich nie zapomnę. To ja powinienem wtedy zginąć, nie on - mówił.
Małżeństwo Birdów doczekało się szóstki potomstwa - pięciu synów oraz córki. 7 grudnia 1956 roku w szpitalu w Bedford w Stanie Indiana na świat przyszedł Larry Joe - ten, o którym w latach osiemdziesiątych usłyszał cały świat. Już jako noworodek zdradzał zadatki na koszykarza, ponieważ ważył ponad 5 kilogramów przy wzroście 58,5 centymetra. Rodzina zamieszkiwała w maleńkim miasteczku West Baden, łączącym się z nieco większym French Lick, położonym niewiele ponad 170 kilometrów na południe od Indianapolis. - W tamtych czasach ciężko było dostrzec jakąkolwiek granicę pomiędzy French Lick a West Baden - wspomina były mieszkaniec tamtych stron. - Dla mnie to był jednak prawdziwy mur. Kiedy mierzyli się ze sobą French Lick Red Devils i West Baden Strudels, na boisku toczyła się regularna wojna.
Życie pod jednym dachem z Joey'em Birdem nie było łatwe. Koszmary dręczące go od powrotu z Korei solidnie dawały się we znaki wszystkim domownikom. Georgia często ostrzegała rodzinę i znajomych, żeby budząc go nie podchodzili zbyt blisko. Przyjaciółka rodziny, Virginia Smith, pewnego razu całkowicie o tym zapomniała. - Miałam pójść do sypialni, obudzić go i przekazać mu, że Georgia poszła razem z córką do pracy. Złapałam go za kostkę i potrząsnęłam nim - wspomina kobieta. - Joey w jednej chwil poderwał się z łóżka i wymierzył mi cios prawym hakiem. Mężczyzna zaczął nadużywać alkoholu i porzucił służbę w armii. Ciężko pracował, lecz gdy przychodził weekend, niemal niemożliwym było spotkać go trzeźwego. Nie chciał słyszeć o terapii odwykowej. - Joey pił, bo musiał. Nie dlatego, że chciał - opisywała swego męża Georgia.
Alkoholizm mężczyzny w pewnym momencie stał się dla jego żony zbyt wielkim ciężarem. Kobieta postanowiła wnieść do sądu pozew o rozwód. Joey obiecywał poprawę, lecz nie potrafił poradzić sobie z samym sobą. 3 lutego 1975 roku zastrzelił się w domu swojego ojca. Wszyscy zdawali sobie sprawę co zamierza zrobić, jednak nikt nie potrafił mu pomóc. - Wiedzieliśmy o tym, bo sam nam powiedział - opowie dorosły już Larry. - Nie oczekiwał współczucia. Rzekł po prostu: "Nie chcę już dłużej być na tym świecie. Nie chcę żyć w ten sposób. Dla was, dzieciaki, lepiej będzie kiedy odejdę". Gdy policja znalazła ciało Birda seniora, Larry akurat przebywał w domu babci ze strony matki. Pocieszał siostrę Lindę, która na wieść o śmierci taty całkowicie się rozkleiła. - Nie byłem zaskoczony tym co zrobił, ale trudno mi było uwierzyć, iż to naprawdę się stało. Czułem, że powinienem płakać, ale po chwili przypomniałem sobie jaki on był i co mi wpajał.
Pomimo nałogu ojca, dzieci państwa Birdów mają sporo radosnych wspomnień z dzieciństwa. Szczególnie ciepło wspominają święta Bożego Narodzenia, spędzane często wspólnie z przyjaciółmi rodziców - Virginią oraz Martym Smithami. Pewnego razu Larry i jego bracia znaleźli pod choinką kowbojskie kapelusze, chusty, odznaki szeryfa, kabury oraz plastikową broń. Chłopcy byli wniebowzięci. Pierwszą piłkę późniejszy as Boston Celtics dostał w prezencie, gdy miał cztery lata. - To był jeden z tych najtańszych, gumowych modeli - opowiada. - Byłem jednak z niej tak dumny, że potrafiłem godzinami stać i po prostu odbijać ją od podłogi. Na kolejne święta Larry otrzymał już prawdziwą piłkę do koszykówki. - Kiedy ją rozpakowałem, pomyślałem, że to najlepsza rzecz, jaką widziałem - dodaje.
[nextpage]
To był początek miłości Larry'ego do sportu. Pomimo bardzo niskiej temperatury, chłopak całe dnie spędzał na dworze i grał. Gdy z piłki uchodziło powietrze, kładł ją obok żeliwnego pieca, czekał aż się napompuje i szedł grać dalej. Pewnego razu zostawił jednak swoją owalną przyjaciółkę w tamtym miejscu na całą noc, a kiedy się zorientował, była już cała pokryta bąblami. Nie mógł pozwolić sobie na zakup nowej, więc przez dwa lata bawił się popsutą.
Larry już jako brzdąc zdradzał zadatki na gwiazdę sportu. - Miał takie duże ręce i nogi. Był też bardzo silnym dzieckiem - wspomina Menta Elliot, sąsiadka Birdów. Warunki fizyczne odziedziczył po rodzicach - Georgia mierzyła aż 182 centymetry, a Joey zdawał się tylko odrobinkę niższy. Wieść gminna niesie, że Larry już w wieku trzech miesięcy robił pompki, do czego podpuszczał go starszy brat. Cztery miesiące później samodzielnie stał na nogach, a po dwóch kolejnych potrafił chodzić. Niedługo później dokonał eskapady ze swojego ogrodzonego wysokimi szczeblami łóżeczka. Gdy rodzeństwo oglądało wieczorem telewizję, Mike zauważył nagle, że jego mały braciszek uśmiecha się do niego spod swojej burzy blond loków. - Mamo! Zobacz, kto tu jest! - zawołał.
Larry odziedziczył po ojcu poczucie humoru oraz zdolności sportowe. - Tata był niezłym żartownisiem - opowiadał w jednym z wywiadów. - Znajomi powiedzieli mi, że mógł być także dobrym koszykarzem, gdyby tylko bardziej przykładał się do treningów. Jako dziecko Bird junior nie miał swojej ulubionej dyscypliny. Uwielbiał baseball, koszykówkę oraz futbol amerykański. Na boisko chodził zawsze z Markiem i Mikiem - swoimi starszymi braćmi. Nigdy nie dawał się odstawić na boczny tor i gdy mówiono mu, że ma tylko siedzieć i patrzeć, to od razu biegł na skargę do ojca. Jego kariera futbolisty skończyła się już w podstawówce, po tym jak złamał obojczyk. Gdy miał czternaście lat, podczas wizyty u krewnych w Hobart został potrącony przez trycykl i musiał mieć szytą nogę. Po zabiegu lekarz kazał chłopcu oszczędzać kończynę, lecz ten nic sobie z tego nie robił, wsiadł na rower i odjechał. Rana się otworzyła, a doktor odmówił ponownego jej zszycia.
Również w Hobart Larry po raz pierwszy grał w koszykówkę. - Byłem akurat na spacerze, kiedy podeszło do mnie kilkoro innych dzieci z pytaniem, czy nie chciałbym zagrać razem z nimi - wspomina. - Mój pierwszy rzut wpadł do kosza, drugi również. Dzieciaki z mojego zespołu zaczęły klepać mnie po plecach i mówić, że jestem świetnym zawodnikiem. A ja się zakochałem. Wszyscy myśleli, że Larry trenował basket w jakimś lokalnym klubie i nie mogli uwierzyć, kiedy temu zaprzeczał. - Jeden z chłopaków powiedział: musisz być najlepszym graczem tam, skąd jesteś. Byłbyś w stanie wpaść tu w przyszłym tygodniu i znowu z nami zagrać? - dodaje. Po powrocie do domu koszykówka w pełni pochłonęła młodego Larry'ego. Chłopiec ciężko trenował każdego ranka po to, żeby być jeszcze lepszym. Bardzo często grał przeciwko starszym braciom, u których nie miał co liczyć na jakąkolwiek taryfę ulgową. Jego determinacja była godna podziwu. - Walczył z nimi zębami i paznokciami, a kiedy oni szli już do domu, to zostawał i trenował. Nawet w wieku ośmiu lat był trudnym rywalem, który nigdy nie dawał za wygraną - wspomina Jim Jones, pierwszy trener legendy Boston Celtics.
W domu Birdów się nie przelewało. Ojciec zarabiał minimalną pensję, a matka przynosiła do domu jeszcze mniej pieniędzy, harując na dwa etaty. Rodzicom ciężko było wyżywić i ubrać szóstkę dzieci, które jednak na każdym kroku starały się im pomagać. - Tata miał szczęście, kiedy zarobił 120 dolarów tygodniowo, a mama o 20 mniej. Zawsze byliśmy w finansowym dołku - opowiada Larry. Nigdy nie prosił o wiele, gdyż rozumiał, że rodzice nie spali na pieniądzach. Odskocznię od szarej rzeczywistości i alkoholizmu ojca stanowiła dla niego koszykówka, której poświęcał każdą wolną chwilę. W szkole nie potrafił skupić się na słowach nauczyciela dłużej niż przez dziesięć pierwszych minut lekcji. Po tym czasie myślał już tylko baskecie, który stał się niemalże jego obsesją.
Larry nienawidził alkoholowego nałogu swojego taty, którego darzył jednak bardzo silnym uczuciem. Joey zawsze powtarzał swoim dzieciom, żeby starały się być jeszcze lepszymi ludźmi niż są. - Brakowało mi go od chwili, w której odszedł, i brakuje do dziś - mówi. Dawni znajomi Birda seniora również wypowiadają się o nim w ciepłych słowach i wspominają, że miał przede wszystkim wielkie serce, i że oddałby potrzebującemu swoją ostatnią koszulę. - Larry nauczył się od niego bardzo wiele i naprawdę go kochał - puentuje Tony Clark, kolega Birda juniora z liceum Springs Valley we French Lick, pierwszego poważnego przystanku w koszykarskiej karierze przyszłego asa Celtów.
Koniec części pierwszej. Kolejna już w najbliższy piątek.
Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęcia wykorzystanego w artykule.
Bibliografia: Sports Illustrated, Mark Shaw - Larry Legend, Larry Bird - Drive: The story of my life.
Od jakiegoś czasu interesowała mnie jego historia i wreszc Czytaj całość