Trefl Sopot w Hali 100-lecia pokonał w niedzielę w hicie kolejki Anwil. Włocławianie mieli znakomity start, ale później grali fatalnie i musieli uznać wyższość rywala. - Anwil był dobrze przygotowany do tego spotkania. Rywale grali agresywnie od samego początku, my z kolei nie weszliśmy najlepiej w to spotkanie, graliśmy trochę za nerwowo. Wydaje mi się, że właśnie ten początek gdzieś miał przełożenie na całe spotkanie - podkreśla Paweł Leończyk, podkoszowy Trefla.
Po początkowym marazmie sopocianie nieco się otrząsnęli i zaczęli prezentować się solidniej, chociaż nadal stać ich na znacznie lepszą grę, co zresztą udowadniali w tym sezonie już niejednokrotnie. - Pozbieraliśmy tę naszą grę i było dużo lepiej. Wydaje mi się, że kontrolowaliśmy to spotkanie, bo cały czas prowadziliśmy kilkoma punktami i w tych najważniejszych momentach te nasze akcje były skuteczne, chociaż trener zwraca nam uwagę, że kolejny mecz gramy nieco falami. To trochę nas nie pokoi, bo gramy dobrze, a nagle spadamy dwa poziomy niżej i popełniamy głupie błędy - dodaje Leończyk.
Sopocianie przed meczem nastawiali się na Deividasa Dulkysa. Litwin ostatecznie zatrzymał się na 15 punktach. Co ciekawe w pierwszej połowie strzelec Anwilu ani razu nie trafił do kosza. - W drugiej połowie miał swoje momenty, w których kilka razy celnie przymierzył. Na niego bardzo mocno się nastawialiśmy, bo ostatnio w Anwilu to on był najbardziej wiodącą postacią. Ta obrona na poziomie 70 punktów straconych taka zła nie jest. Musimy pracować nad naszą organizacją gry. Ważne jest to, żeby trzymać równy poziom przez cały mecz - zauważa Leończyk.