Zanosiło się na kolejny szybki sweep w wykonaniu Miami Heat, ale Brooklyn Nets nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Drużyna z Big Apple z dużą łatwością ograła mistrzów NBA na własnym parkiecie i do wyrównania stanu rywalizacji potrzebuje już tylko jednego zwycięstwa. - Chcieliśmy pokazać, że się ich nie boimy - przyznał Paul Pierce, który w sobotnim spotkaniu zdobył 14 oczek.
Miejscowi z Barclays Center w przekroju całego pojedynku umieścili w koszu aż 15 rzutów zza łuku na 25 oddanych i rozdali 23 drużynowe asysty - zaledwie osiem trójek trafili rywale. Heat mieli również problem w strefie podkoszowej, gdzie przegrali rywalizację o zbiórki w stosunku aż 27-43.
- Trzecia kwarta okazała się dla nas decydującym czynnikiem. My zdobyliśmy w niej 14 punktów, co pozwoliło im uzyskać to co chcieli - mówił po meczu LeBron James. Faktycznie - Nets zdominowali wydarzenia na boisku po zmianie stron, a po rzucie dystansowym Pierce'a na niespełna 5 minut przed ostatnią syreną nowojorczycy deklasowali oponentów 95:75.
[ad=rectangle]
LBJ już w premierowej odsłonie zdobył 16 ze swoich dwudziestu ośmiu oczek, ale nawet jego indywidualne wyczyny nie zdołały uratować Heat przed pierwszą porażką w tegorocznych play-offach. 29-latek miał jeszcze 8 zbiórek i 5 asyst, a 20 oczek zapisał na swoim koncie Dwyane Wade. Zabrakło wsparcia graczy drugiego planu. Zaledwie 3 oczka skompletował Mario Chalmers, 2 Shane Battier oraz również 2 Chris Andersen.
- Kiedy nasza ławka gra świetnie, gramy świetnie jako zespół - powiedział po trzecim spotkaniu półfinałów Konferencji Wschodniej najlepszy strzelec miejscowych - Joe Johnson. Obwodowy wywalczył 19 punktów, trafiając 7 na 10 rzutów z gry. Na słowa pochwały zasłużyli jeszcze wspominani przez niego gracze rezerwowi. Ci dostarczyli drużynie aż 40 oczek, a 15 i 10 zbiórek uzbierał Andray Blatche. 4 trójki dodał Mirza Teletović.
Kolejna konfrontacja obu drużyn odbędzie się już w najbliższy poniedziałek 12 maja. - Musimy wyciągnąć z tego lekcję i do czwartego meczu podejść zupełnie inaczej - przyznał otwarcie szkoleniowiec Miami Heat, Erik Spoelstra.
Brooklyn Nets - Miami Heat 104:90 (29:30, 22:19, 26:14, 27:27)
(Johnson 19, Blatche 15, Pierce 14 - James 28, Wade 20, Bosh 12)
Stan rywalizacji: 2:1 dla Miami Heat
Portland Trail Blazers mieli swoje chwile glorii w trwającej fazie play-off, ale zdaje się, że na tym etapie ich droga po mistrzowskie trofeum Larry'ego O'Briena się zakończy. Zakończą ją bezlitośni San Antonio Spurs, którzy po wyczerpującej rywalizacji z Dallas Mavericks w pierwszej rundzie, teraz prowadzą już 3:0.
Przyjezdnych z Teksasu do triumfu na obcym terenie poprowadził Tony Parker. Francuz zdobył 29 punktów i rozdał 6 piłek, a 19 oczek miał jeszcze Tim Duncan. Ostrogi dominowały szczególnie w pierwszej połowie sobotniego meczu, wygrywając ten fragment aż 60:40. Nie bez znaczenia okazał się również fakt, że goście trafili wszystkie 25 wykonywanych rzutów wolnych.
Czterech graczy Portland Trail Blazers zdobyło 20 lub więcej punktów, ale tylko 6 oczek (!) dostarczyli swojej drużynie rezerwowi. Meczowego trykotu nie przywdział Mo Williams, w konsekwencji czego Damian Lillard spędził na placu boju aż 43 minuty. Rozgrywający przestrzelił w tym czasie wszystkie 6 rzutów zza łuku, ale miał też 9 asyst. On i LaMarcus Aldridge zdobyli po 21 punktów, a 22 miał Wesley Matthews.
Smugi ze stanu Oregon w rywalizacji do czterech zwycięstw przegrywają już 0:3. Czy zdołają jeszcze podnieść się z kolan? - Mamy zamiar pokazać nasz charakter i naszą dumę - mówił na konferencji prasowej w kontekście poniedziałkowego spotkania trener Trail Blazers, Terry Stotts.
Portland Trail Blazers - San Antonio Spurs 103:118 (18:28, 22:32, 29:23, 34:35)
(Matthews 22, Lillard 21, Aldridge 21, Batum 20 - Parker 29, Duncan 19, Leonard 16)
Stan rywalizacji: 3:0 dla San Antonio Spurs