Karol Wasiek: Nadal pana kręci koszykówka?
Janusz Jasiński: Kręci mnie to biznesowo. Tak długo będę w koszykówce, dopóki będą wyzwania. Dlatego jestem w baskecie, ponieważ jest taka szansa. Po latach hegemonii Asseco Prokomu Gdynia wykorzystaliśmy tę lukę, która się pojawiła, ale musimy się spieszyć, bo ta luka będzie się zmniejszać...
Jak pan oceni dotychczasowe działania klubu, którym pan zarządza?
- Nie ma co ukrywać, że my cały czas tego basketu się uczymy i to na najwyższym poziomie. Nie mamy przecież dużego doświadczenia. Aczkolwiek spieszymy się, ponieważ wiemy, że mamy teraz "pięć minut danych od Boga" i albo je wykorzystamy albo nie. Jesteśmy z małej miejscowości i musimy uciec na tyle daleko, żeby potem ci "śpiący rycerze" nas nie dogonili, w postaci klubów z Dolnego Śląska, Warszawy, czy Pomorza. Moc finansowa, populacji oraz wielkości hali jest dużo większa od naszej. My chcemy się "okopać" w tym baskecie. Do tego potrzebne jest nam jednak sukces, mistrzostwo Polski.
[ad=rectangle]
Pan jest troszeczkę rozczarowany frekwencją w tym sezonie?
- Nie. Pamiętam, jak otwieraliśmy halę to pojawiały się takie głosy: "W pierwszym roku nie będziecie mieli problemów z frekwencją, ale jak w trzecim sezonie będziecie mieli powyżej 2 tysięcy kibiców na meczach, to będzie naprawdę dobrze". Coś w tym jest. Nie da się zbudować projektu w ciągu chwili. W pierwszym roku znakomita frekwencja wynikała z zainteresowania przeżywaniem tych meczów, emocji. Nie mamy w Zielonej Górze takiej grupy wyrobionych kibiców. W dawnym układzie było to około 700-800. Dzisiaj, takich fanów, którzy kupili wszystkie produkty - to jest 400 osób. To jest takie "żelazne" jądro. Z kolei takich stałych kibiców jest około 2 tysięcy. A wszystko to, co jest powyżej - to wynika z różnych układów - trochę kalendarza, możliwości finansowych.
Co zrobić, żeby zwiększyć tę frekwencję?
- Musimy wyjść szerzej z naszą ofertą. Sama Zielona Góra jest za mała do tego. Mamy tu na myśli strefę 600-tysięcy osób dawnego województwa zielonogórskiego. Ta właśnie strefa pozwoli nam na to, żebyśmy sprzedawali 80% biletów w przedsprzedaży sezonowej, a reszta już tylko dopełniali halę przed samymi meczami.
Czyli nastawienie na długofalową strategię...
- My tacy właśnie jesteśmy i nie mówię tutaj o klubie, a o środowisku. Warto przytoczyć jeden przykład. W niedzielę było referendum na temat połączenia miasta i gminy Zielona Góra. Była 55-procentowa frekwencja. Pierwszy raz w historii Polski nowożytnej - dwa samorządy się połączą i stworzą jeden większy. Zielona Góra będzie piątym miastem pod względem wielkości w całej Polski.
Prawda jest taka, że my, będąc tam gdzie jesteśmy, musimy pracować dwa razy więcej, bo my nie mamy danej przez globalną konkurencję żadnych preferencji. Dlatego mam też taki szacunek do klubów z mniejszych miejscowości - np. Radomia, ale tam jest niezbędna hala. To jest właśnie to, co nam się udało zrobić. Hala, która została wybudowana, również jest przykładem solidarności środowiska i dzięki temu, że potrafiliśmy się dogadać, mimo tego, że nie mieliśmy drużyny w ekstraklasie. My tak naprawdę podjęliśmy decyzję o budowie hali, później do tego dobudowaliśmy drużynę.
Chyba nie będzie zbyt dużym nadużyciem stwierdzenie, że cały czas staracie się robić coś, o czym normalne kluby raczej nie myślą.
- To prawda, ale to jest wynik tego, że cały czas szukamy strategicznych sponsorów. Założyliśmy sobie, że sponsor tytularny powinien zapewnić około 40-procent budżetu - resztę sobie dorobimy.
Nasz budżet składa się obecnie z miasta, ale przede wszystkim z prywatnych sponsorów. Nie mamy wspomagania na dużą skalę ze spółek skarbu państwa.Taki mamy rynek - nie mamy wielkiej elektrowni, kopalni. Całe województwo lubuskie to przede wszystkim prywatne firmy. A wiadomo jak to jest - prywatne pieniądze wydaje się trudniej.
Jak będzie wyglądała sprawa z budżetem? Docelowo ma być 24 miliony?
- Tak, to prawda. Mówiliśmy o jednak układzie trzyletnim. Zdajemy sobie sprawę, że by być w Eurolidze musimy mieć 4 miliony euro budżetu. W tym roku jeszcze nie, ale w przyszłym to już będzie na pewno. To nie jest łatwe w polskich warunkach, szczególnie u nas. Związku z tym cały czas szukamy sponsorów, którzy są zainteresowani rynkiem ogólno-europejskim, ale także rynkiem polskim. Dużo rzeczy musimy robić równocześnie, a to wiadomo niesie za sobą takie ryzyko, że popełniamy błędy, faux-pas. Gdzieś się potkniemy, ale najważniejsze, żeby uczyć się na błędach i wyciągać wnioski. Nie bać się reagować. W każdych klubach są popełniane błędy i nikt się nie lubi do nich przyznawać. Najgorsze jest jednak to zamiatanie pod dywan.
Jaki jest taki długofalowy cel klubu?
- Nasz plan jest taki, żeby zbudować "średniaka" klasy europejskiej. Chcemy mieć około 6 milionów euro w budżecie w dłuższym okresie czasu. To pozwoliłoby nam normalnie funkcjonować bez zawałów serca. My mamy bardzo dużo źródeł finansowania, ale one nigdy nie są spójne z potrzebami. To nie jest tak, że na początku sezonu mamy wszystko zabudżetowane i wpłacone na konto i co miesiąc księgowa realizuje przelewy.
Co ma jeszcze wpływ na wasz budżet?
- Na naszą płynność ma także wpływ frekwencja na meczach, sprzedaż produktów klubowych. Nie da się ukryć, że miesiące styczeń-luty są ciężkie dla nas. Zależymy też od pieniędzy miejskich. Miasto ma swoje procedury, ograniczenia, samorządy nie mają łatwych sytuacji. Śmieję się, że są to takie działania na krawędzi i chaosu. Ale taka jest strategia wielu firm.
Turów to jest marka , marka znana i wyrobiona Panie JJ. Nie płacz pan tak strasznie bo Czytaj całość