Michał Fałkowski: Około półtora miesiąca trwają już rozgrywki w Polsce. Jakie są pańskie pierwsze wrażenia? Jak oceniłby pan poziom ligi?
Jason Straight: Pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy, to wysoki poziom rozgrywek. Przyznam szczerze, że nigdy nie podejrzewałem, że w Polsce liga jest na tak dobrym poziomie. Każdy zespół posiada spory potencjał i jeśli nie grasz na 100 procent swoich możliwości - możesz łatwo przegrać. Z drugiej strony wszystko, co najlepsze, jeszcze przed nami. Jestem tu od niedawna i zagrałem tylko w dziewięciu oficjalnych meczach, więc moje pojęcie o koszykówce w Polsce nie do końca może być trafne, gdyż nie miałem okazji rywalizować ze wszystkimi ekipami.
Tak jak pan stwierdził. Zagrał pan dopiero w dziewięciu meczach, z czego pańska drużyna wygrała sześć. To dobry rezultat?
- Tak. Jestem zadowolony i myślę, że to dobry wynik. Jednakże nie mogę zapomnieć o dwóch bardzo bolesnych porażkach ze Sportino i Polpharmą…
Bardziej bolesna z pewnością jest ta z meczu ze Sportino. Inowrocławska drużyna to oustider ligi…
- Dokładnie tak. Niestety taka jest koszykówka, a jak powiedziałem, polska liga jest bardzo mocna. Zachowując dobrą formę można wygrać wiele meczów z rzędu, lecz gubiąc koncentrajcę można również kilka razy z rzędu przegrać. Mnie osobiście bolą jednak najbardziej przegrane u siebie. Liga jest bardzo ciężka i wygrywanie we własnej hali powinno być absolutnym minimum. Szczególnie, że na nasze mecze w Słupsku przychodzi wielu fanów, którzy kochają koszykówkę i wspierają nas tak mocno jak tylko potrafią. Jesteśmy więc poniekąd zobowiązani do wygrywania przed własną publicznością.
Co w takim razie zespół Energi Czarnych musi poprawić w swojej grze, by uniknąć przykrych wpadek w przyszłości?
- Obrona! To jest klucz to sukcesu kiedy jest na wysokim poziomie. Kiedy zaś czegoś w niej brakuje - jest przyczyną niepowodzeń. We wszystkich naszych przegranych spotkaniach graliśmy po prostu słabo w defensywie. O ataku nie wspominam bo u nas w zespole jest sporo ludzi umiejących trafiać do kosza, zaś cały czas musimy poprawiać obronę. Całe szczęście, że nasz nowy trener skupia się przede wszystkim na tym elemencie. Podczas naszego normalnego treningu trwającego dwie i pół godziny, aż półtorej godziny spędzamy szlifując defensywę.
Jakby pan scharakteryzował styl gry Czarnych? Na czym opieracie swoją receptę na potencjalny sukces?
- Ciężkie pytanie (śmiech). Cóż, jesteśmy drużyną, która swoją ofensywę opiera na schematach, które mają wyprowadzić naszych strzelców na czyste pozycje. A takich w zespole nie brakuje. Mamy również graczy wysokich pod koszem, którzy jednak są na tyle szybcy i sprawni motorycznie, że nas nie spowalniają. Przez to gramy bardzo szybko i chcemy przeprowadzać jak najwięcej kontrataków, jak tylko się da. Staramy się również twardo bronić, lecz tutaj jeszcze sporo nam brakuje. Jak wiesz, każdy nowy zespół, a takim my jesteśmy, musi się zgrać odpowiedno. Musi stanowić jedną całość. Proces ten wymaga jednak czasu.
Mam rozumieć, że nie grał pan nigdy wcześniej z obecnymi kolegami z drużyny?
- Nie, nigdy się nie spotkaliśmy. Z nazwiska kojarzyłem tylko Rolando (Howella - przyp. M.F.), lecz nie znałem jego umiejętności. Okazało się, że są ogromne (śmiech). Zresztą, wszyscy moi koledzy z drużyny prezentują wysokie umiejętności, zarówno Polacy jak i obcokrajowcy. Przekonałem się o tym jednak dopiero, gdy dołączyłem do Czarnych.
W lecie transferowym trenerem, który podjął decyzję o tym, że pierwszym rozgrywającym Czarnych ma być Jason Straight był Andrej Podkovyrov. Teraz już go z wami nie ma. Jaka była pańska reakcja na wieść o jego zwolnieniu?
- Nie będę ukrywał, że byłem trochę zły. Uważam, że nie powinno się robić zmian w trakcie sezonu po zaledwie kilku porażkach. Z drugiej strony, ja podpisałem umowę z klubem. Klubem, który bardzo profesjonalnie podchodzi do swoich obowiązków, więc i ja muszę być profesjonalistą i lojalnie wypełniać swoje zadania. Ponadto, zależy mi na jak najlepszej grze. Kiedy zwolniono trenera Podkowyrowa, po prostu zakasałem rękawy i pod wodzą Pingwina dawałem z siebie wszystko.
Pingwina…?
- A no tak, ty nie jesteś ze Słupska, to nie wiesz (śmiech). Pingwinem nazywamy naszego drugiego trenera (Mirosława Lisztwana - przyp. M.F.). To taka postać z Batmana, kojarzysz? Od razu zaznaczam jednak, że nasz Pingwin to zabawny i świetny człowiek, w przeciwieństwie do Pingwina z Batmana (śmiech).
Bardzo zabawnie (śmiech)… A wracając do realiów w Słupsku. Obecnie jest pan podopiecznym nowego trenera Gaspara Okorna. Jak porównałby pan obecnego szkoleniowca z byłym?
- Hmm… Nasz obecny trener jest zdecydowanie większym taktykiem. To znaczy, bardziej skupia się na rozpracowaniu rywala i nakreśleniu dla nas jak najlepszej taktyki na dany mecz. To bardzo ważne. My, koszykarze, czujemy się bardziej komfortowo wiedząc, że nasz trener wie o naszych rywalach wszystko co najważniejsze i przekaże nam stosowne wskazówki. Do naszych zadań pozostaje więc tylko słuchać uważnie a na boisku wykonywać wszystkie założenia. Jestem bardzo zadowolony, że trafiliśmy na takiego szkoleniowca.
W Polsce stał się pan rozpoznawalny, ze względu na swoje umiejętności strzeleckie. Statystyki mówią jednak, że wielokrotnie podczas meczu asystuje pan swoim partnerom oraz jak na rozgrywającego nieźle zbiera pan piłki z tablic…
- Wszystko jest zależne od tego w jakiej grasz drużynie. W dzisiejszej koszykówce przypisanie do pozycji trochę się zaciera. Ja jednak jestem typową jedynką i to jest moja główna rola w zespole. Mam kreować grę i wybierać najlepsze warianty dla całego zespołu. A że przy tym sporo rzucam i sporo zbieram - cóż, po prostu tak wyszło. W jednym meczu mogę mieć więcej asyst niż punktów a w drugim kilkanaście punktów i zdecydowanie mniej asysty. Wszystko jest uzależnione od przeciwnika i od tego jak się mecz układa.
Zapytam w takim razie inaczej - czy jest coś, czego nie potrafi pan robić na parkiecie?
- Nie ma takiej opcji (śmiech). Ale mówiąc poważnie - nie po to ciężko pracuję na treningach i całe swoje życie podporządkowuję pod karierę sportową, by robić coś źle. Jestem profesjonalistą i chcę robić wszystko, jak tylko najlepiej potrafię. Bardzo bym chciał być w czołówce najlepszych strzelców, asystentów i zbierających ligi.
A w czołówce koszykarzy popełniających najwięcej strat? W meczu z Polpharmą miał pan ich aż trzynaście…
- Ach, wiedziałem, że o to zapytasz (śmiech). Pamiętam tamten mecz doskonale, wciąż mi się śni po nocach. Co ciekawe, z Polpharmą graliśmy kilka razy przed sezonem. Wiesz, że za każdym razem robiliśmy te same błędy, popełnialiśmy te same straty? Taka niekończąca się opowieść (śmiech). Mam na myśli faule ofensywne, zbyt długie akcje. Na pewno wynikało to z dobrej obrony przeciwnika. Co zaś się tyczy mnie, kiedy na początku popełniłem kilka strat z rzędu, to siedziało we mnie już do końca. W przerwie tamtego spotkania nie dałem rady już się skoncentrować odpowiednio, kiedy wiedziałem, że na koncie mam dziewięć strat. A przecież druga połowa była jeszcze przed nami (śmiech). Cóż, i takie spotkania się zdarzają. Nie spuszczam jednak głowy w dół, ale nadal ostro pracuję na treningach.
Lecz zdaje pan sobie sprawę, że był pan blisko niechlubnego rekordu ligi, który wynosi czternaście strat w jednym meczu…
- Tak, wiem o tym. Ale coś ci powiem. Jeśli chcę być liderem punktów, asyst i zbiórek to mogę być również i liderem w stratach (śmiech).
Wydaje się pan być bardzo pewnym siebie człowiekiem. Skąd taka wiara we własne umiejętności?
- Jeśli chcę być rozgrywającym, mózgiem drużyny i dodatkowo jej liderem - muszę być pewny siebie. Jeśli podczas meczu moi koledzy widzą, że jestem zdeterminowany i pewny tego co robię, oni także nabierają pewności i grają coraz lepiej. Jeśli zaś trzęsłyby mi się ręce przy rzucie, nikt by mi nie zaufał. Tak naprawdę jednak cały czas się uczę i tej nauki jeszcze sporo przede mną.
A czy pański wzrost (zaledwie 179 cm) ma na to wpływ? Podejrzewam, że jako niski koszykarz zawsze musiał pan udowadniać swój talent?
- Absolutnie tak. Przez całą swoją karierę toczyłem boje z zawodnikami wyższymi od siebie, czasem o kilkanaście centymetrów. Każdy taki pojedynek traktuję jako prywatne wyzwanie i staram się wyjść z niego zwycięsko. Chcę być jak Allen Iverson, Chris Paul, Muggsy Bogues czy Spud Webb. Wszyscy są bardzo niscy, nawet jak na zawodników obwodowych, a jednak w każdym spotkaniu pokazują czy pokazywali, że nie to jaki jesteś fizycznie wysoki czy niski, ale to jak wielkie jest twoje serce do gry wyznacza to, jakim jesteś koszykarzem.
Dzisiejszy mecz gracie przeciwko Anwilowi Włocławek. Czy zna pan ten zespół lub czy kojarzy pan jakichś koszykarzy z Włocławka?
- Jasne! Co za pytanie? Oczywiście, że kojarzę Anwil i słyszałem o nim nawet przed przyjazdem do Polski. Mam szacunek do tego klubu i do zawodników, którzy w nim występują. Przede wszystkim znam oczywiście Gerroda Hendersona, którego jednak w Anwilu już nie ma. Liczyłem na to, że będziemy grać przeciwko sobie i na samą myśl o tym byłem bardzo podekscytowany. Jego nieobecność to punkt dla nas. Kojarzę ponadto Paula Millera. Zdaję sobie sprawę z tego, że przed nami zacięty i trudny mecz, tym bardziej, że gramy w hali rywala. Słyszałem również o kłopotach włocławian na początku sezonu. Z tego, co wiem, trochę się tam pozmieniało i teraz wszystko idzie ku lepszemu. Dlatego trochę obawiam się starcia z Anwilem. Bez solidnego przygotowania taktycznego nie mamy co marzyć o zwycięstwie.
Jakie warunki muszą zatem zostać spełnione, by pokonać Anwil? Jaką koszykówkę musi zagrać ekipa Czarnych Słupsk?
- Obrona, obrona i jeszcze raz obrona. Jeśli dobrą obroną nie zostawimy dużo wolnego miejsca graczom obwodowym Anwilu, zaś wysokich odetniemy od podań, wtedy wszystko powinno pójść po naszej myśli, bo o atak się nie martwię. Nie ma jednak co ukrywać, że ten mecz będzie bardzo ciężki. Rywal ma w swoim składzie doświadczonych koszykarzy. Spójrz, u nas w drużynie najstarsi zawodnicy mają 27 lat (Marcin Sroka i Mantas Cesnauskis - przyp. M.F.), a w Anwilu kilku graczy zbliża się do trzydziestki. Są więc koszykarzami mądrymi, doświadczonymi i to może mieć wpływ na wynik meczu. Dlatego też uważam, że zarówno ja, ale i Rolando (Howell - przyp. M.F.), Demetric (Bennett) czy Martin (Marcin Sroka), każdy musi zagrać świetne spotkanie. Nie martwię się w ogóle o dyspozycję Martina, bo wiem, że on grał w Anwilu (śmiech). Na pewno więc będzie odpowiednio zmotywowany (śmiech).