Karol Wasiek: Po co Grzegorzowi Arabasowi gra na II-ligowych parkietach?
Grzegorz Arabas: Umówmy się - ja już kariery nie zbuduję. Nie mam już szans na przygodę w Stelmecie bądź w Treflu (śmiech). Po prostu umówiłem się, że pomogę przy nowym projekcie, którzy tworzy się właśnie w Kołobrzegu. Dotrzymuję słowa i to wszystko. Mam nadzieję, że to wszystko pójdzie w dobrą stronę. Na razie jest to sroga lekcja koszykówki, przynajmniej dla młodych ludzi. Muszą jak najszybciej wyciągnąć z tego wnioski.
A co ze starym projektem w Kołobrzegu?
- Stary projekt skończy się w sądzie. Nie znam wszystkich szczegółów, ale z tego co wiem, to na razie to ma być porozumienie ugodowe. Zobaczymy, jak się sprawa rozwinie.
[ad=rectangle]
Ale de facto ta sprawa bardzo was interesuje...
- To prawda. Powiedziałbym, że ta sprawa nas dotyczy! W tej chwili prezes ma olbrzymią kwotę zadłużenia i stara się ratować jak może. Sąd ostatecznie rozstrzygnie tę sprawę. Aczkolwiek bardzo żałuję faktu, że koszykówka w tym wszystkim przegrała. Na tę chwilę basketu w Kołobrzegu nie ma.
Jak pan w ogóle reagował na te wszystkie informacje, które pojawiały się w sprawie Kotwicy Kołobrzeg?
- Powiem tak - nie mam Facebooka i o wszystkim dowiedziałem się tak naprawdę w momencie, kiedy na portalu SportoweFakty.pl przeczytałem, że prezes Trojanowski przyjeżdża do Kołobrzegu i organizuje konferencję. Pewne plany już miałem i nie mogłem przyjść na to spotkanie. Trochę tego żałuję, aczkolwiek nic już to w moim życiu nie zmieni. To co ma być, to będzie.
Miał pan propozycje z TBL bądź I ligi?
- Były zapytania z TBL, ale nie było żadnych konkretów. Z pierwszej ligi miałem konkretną propozycję, ale powiem szczerze, że mi bardzo pasuje to, że jestem w domu. Staram się tutaj rozkręcić jakiś własny biznes, dlatego bardzo odpowiada mi ta sytuacja z nowym projektem, który utworzył się w Kołobrzegu.
Jak pan ocenia poprzednie rozgrywki w wykonaniu Kotwicy Kołobrzeg?
- Trzeba sobie powiedzieć, że już od samego początku były kłopoty. Mieliśmy zresztą problemy w ogóle z przystąpieniem do ligi. Sprawa rozstrzygnęła się tak naprawdę "za pięć dwunasta". Już wówczas człowiek nie wierzył, że to wszystko może pójść w dobrą stronę. Nie da się tego zbudować w "kilka minut" - no chyba, że się ma dużo gotówki i kupi się "nazwiska". Wówczas sprawa inaczej wygląda.
Praktycznie przez cały sezon mówiło się o waszych kłopotach finansowych, ale mimo wszystko dotrwaliście do samego końca...
- Trzeba powiedzieć, że samo dokończenie sezonu było dużym sukcesem dla tego zespołu. Od samego początku były problemy. Te zaległości rosły, rosły, aż wreszcie... urosły. Sam nie umiem sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego przetrwaliśmy. Chyba po prostu dlatego, że kochamy koszykówkę i chcieliśmy dograć sezon do samego końca. Wszystkim chłopakom i trenerowi Mrożkowi należą się podziękowania przez duże "P".
To pański ostatni sezon?
- Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Jeśli miałbym zaangażować się w ten projekt, to musiałby być nieco dłuższy plan działania.