Filip Gracek: Przed sezonem podpisałeś kontrakt ze Śląskiem Wrocław. Klubem, z którym byłeś już kiedyś związany, za jego najlepszych lat. Jak teraz zapatrywałeś się na grę we Wrocławiu?
Robert Skibniewski: Bardzo pozytywnie. Cieszyłem się, że znowu mogłem występować we Wrocławiu. Po roku w Zgorzelcu fajnie było wrócić do korzeni. Ucieszyłem się jeszcze bardziej, gdy trener powiedział mi że chce, żebym był częścią tej drużyny. Szkoda że klub ogłosił upadłość, bo czuję, że mógłbym się tutaj odbudować po roku spędzonym na ławce rezerwowych i przypomnieć o sobie paru osobom, pokazać że nie zapomniałem jak się gra w koszykówkę.
Podpisując kontrakt, wiedziałeś o trudnej sytuacji w klubie?
- Niewiele. Klub ostatecznie wystartował w rozgrywkach i to było najważniejsze. Każdy zajmował się swoja pracą.
Jaka atmosfera panowała w zespole?
- Bardzo dobra. Stanowiliśmy młodą, zdolną drużynę, która chciała wygrać każde spotkanie. Wszyscy zawodnicy zdawali sobie sprawę, że ten sezon mógł być przełomowym dla każdego z nas. Wszyscy dawali z siebie wszystko na treningach i meczach. Aż miło było przyjść i popatrzeć. Szkoda tylko, że pech nas nie opuszczał. Najpierw kontuzje Stevica i Stefańskiego, potem wypadek samochodowy Diduszki i w końcu autokarowy drużyny w drodze na sparing do Bydgoszczy. Gdyby nie to, nasz początek sezonu mógłby wyglądać zupełnie inaczej.
Jakie cele stawiał przed Wami trener i prezes Siemiński?
- Wszyscy wiedzieliśmy o co gramy. Mieliśmy wyjść na parkiet i grać tak, jakby każdy następny mecz miałby być naszym ostatnim.
Czy Śląsk zalega Ci z jakimiś pieniędzmi?
- Tak.
O jaką kwotę chodzi?
- Równowartość jednej pensji.
Zamierzasz wnieść sprawę do sądu?
- Nie. Syndyk sądowy ma zadecydować co się stanie z zaległościami finansowymi wobec zawodników.
Jak zareagowałeś na ogłoszenie upadłości przez Śląsk?
- Byłem oburzony i zaskoczony. Jeszcze tydzień wcześniej Pan Siemiński zapewniał nas, że klub na pewno będzie istniał.
Czy prezes Siemiński osobiście poinformował Was o upadłości spółki?
- Nie. Zrobił to prezes Bałuszyński.
Czy brałeś pod uwagę grę w II-ligowym Śląsku, wedle inicjatywy Marcina Stefańskiego?
- Tak. Ale warunek był jeden. Albo zostajemy wszyscy i pomagamy Śląskowi wrócić do ekstraklasy, albo każdy szuka sobie nowego klubu.
Dlaczego ten pomysł upadł?
- Chciałem wziąć udział w reaktywacji Śląska, ale tak naprawdę, to nie wiem do końca dlaczego ten pomyśl nie wypalił.
Dlaczego tak długo zwlekałeś z podpisaniem kontraktu z nowym zespołem?
- Ponieważ żaden klub nie był w stanie do końca się określić. Generalnie nie miałem żadnej konkretnej oferty. Każdy tylko przeciągał sprawę i kazał czekać.
Dlatego wybrałeś czeski BK Prostejov?
- Dokładnie. Jak powiedziałem wcześniej, nie było konkretów z innych klubów. Prostejov zaprosił mnie na testy i się zgodziłem.
W pierwszym meczu w ciągu dziesięciu minut zaliczyłeś 2 punkty i 2 asysty. To chyba nie był wymarzony debiut?
- Statystyki rzeczywiście nie są powalające, ale nie zawsze odzwierciedlają grę zawodnika. Najważniejsze, że zespół zwyciężył, a trener był zadowolony.
Aktualnie zajmujecie piąte miejsce w tabeli czeskiej ekstraklasy. O co możecie powalczyć w tym sezonie?
- Prostejov zawsze plasował się w czołówce tabeli i grał o najwyższe cele. Tak więc w tej sprawie nic się nie zmieniło i zespół walczy o jak najlepszą lokatę na koniec sezonu.