Tutaj docenia się koszykarzy - wywiad z Michałem Ignerskim, skrzydłowym zespołu Cajasol Sewilla

Michał Ignerski gra w najsilniejszej lidze na Starym Kontynencie, hiszpańskiej ACB, nieprzerwanie od roku 2006. Tego sezonu jednak póki co nie może zaliczyć do udanych, gdyż jego drużyna, Cajasol Sewilla, spisuje się grubo poniżej oczekiwań i okupuje ostatnią pozycję w tabeli. Koszykarz podzielił się z portalem SportoweFakty.pl swoimi przemyśleniami na temat przyczyn złej passy, zmiany trenera a także o przyszłorocznych Mistrzostwach Europy w Polsce.

W tym artykule dowiesz się o:

Michał Fałkowski: Na początek zacznijmy od nieco lżejszych tematów. Czy przydzielając nam Turcję, Litwę i Bułgarię los był dla nas łaskawy?

Michał Ignerski: Nie skupiam się w ogóle na naszych przeciwnikach, tylko na naszym zespole. Jeżeli głodni sukcesu zagramy w najbardziej optymalnym składzie, a ponadto będzie nam towarzyszyła dobra atmosfera - bez dwóch zdań będziemy w stanie rywalizować z najlepszymi.

Wydaje się jednak, że Turcja w składzie z Mehmetem Okurem czy Hedo Turkoglu, a Litwa wraz z Sarunasem Jasikeviciusem są poza zasięgiem…

- Ponad rok temu wiele osób również spisywało reprezentację na straty, a okazało się, że chłopaki w dwóch meczach walczyli o wynik do samego końca. To, że nie mamy wielkich nazwisk nie ma znaczenia. Mamy bardzo solidnych graczy jak Marcin Gortat, Maciej Lampe, Szymon Szewczyk czy Łukasz Koszarek, nie zapominając także o innych. Naszą siłą będzie zespół i, aby wygrywać, wszyscy będziemy musieli wywiązywać się z przydzielonych nam zadań jak tylko najlepiej umiemy.

Choć część fachowców już teraz świętuje przejście do następnej rundy, mając na myśli zwycięstwo przeciwko Bułgarom, ekipa znad Morza Czarnego nie jest przecież taka słaba. W kadrze grają Todor Stoykov czy znani panu z ligi ACB: Filip Videnov oraz Kaloyan Ivanov…

- Jeżeli ktoś myśli o łatwej wygranej z Bułgarią, nie może nazwać siebie fachowcem. Spekulacji będzie bardzo dużo ale na szczęście ci fachowcy będą sobie tylko gadać, podczas gdy to my będziemy ciężko pracować, by pomóc polskiej koszykówce.

Wymienił pan Marcina Gortata oraz Macieja Lampe, tymczasem nadal nie wiadomo czy oni będą chcieli zagrać w reprezentacji. Jak dużo straci kadra, gdy ci dwaj koszykarze po raz kolejny jej odmówią?

- To jak dużo straci reprezentacja, okaże się jeśli ci gracze nie przyjadą. Marcin walczy w tej chwili o minuty na boisku w NBA i będzie bardzo źle, kiedy nie będzie odpowiednio ograny. Jestem jednak pewien, że umiejętności ma na tyle duże, że wiele klubów europejskich marzyłoby o tym, by mieć go w zespole. Jest bardzo dobrym obrońcą i w tej roli jest niezastąpiony. Maciek natomiast to gracz bardzo utalentowany ofensywnie. Już w zeszłym sezonie udowodnił jak wielkiego formatu jest koszykarzem.

A jak oceniłby pan usilne, aczkolwiek bardzo chaotyczne i niezorganizowane, poszukiwanie przez władze koszykówki w Polsce rozgrywającego mającego polskie korzenie?

- Uważam, że to nie jest zły pomysł aby takiego gracza starać się pozyskać. Jednakże sposób w jaki to się odbywa jest chyba charakterystyczny dla polskiej rzeczywistości. Tym samym nie dziwi mnie to w ogóle. Oczywiście nie można umniejszać umiejętności Łukasza Koszarka czy Krzyśka Szubargi, lecz jeśli do kadry trafiłby ktoś mogący grać na pozycjach 1-2, byłoby to z pożytkiem dla wszystkich. Myślę, że bardzo dobrym rozwiązaniem byłby Chris Thomas, który grał w Anwilu Włocławek, zaś obecnie jest najlepszym podającym w Hiszpanii.

Gra pan na co dzień w lidze ACB. Jako koszykarz najsilniejszej ligi w Europie może pan chyba spać spokojnie i być pewnym udziału w przyszłorocznej imprezie?

- Nikt, podkreślam, nikt nie może być pewny miejsca. Z drugiej strony jednak jeżeli tylko będę zdrowy, nie pozwolę sobie, aby ktoś mógłby wygryźć mnie ze składu.

Złośliwi twierdzą, że gra pan na tak dobrym poziomie, gdyż występuje pan w jednym z najsłabszych zespołów ligi - Cajasol Sewilla. Jak to pan skomentuje?

- Cajasol zawsze był zespołem środka tabeli, a to znaczy, że poziom tego klubu był bardzo wysoki. Domyślam się, że tym złośliwym chodzi o poprzednie dwa lata w moim wykonaniu, gdyż w obecnym sezonie nie gram rewelacyjnie. Jeżeli jednak ktoś twierdzi, że gracze, których miałem w zespole w poprzednich dwóch latach są słabi to po prostu niech lepiej ten człowiek zmieni dyscyplinę. W tym roku mamy duże problemy i władze klubu same przyznały się do popełnienia błędów transferowych. Wszyscy jednak próbujemy wyjść z ciężkiej sytuacji. W minionym sezonie również jednak mieliśmy fatalny początek, a następnie prawie zakwalifikowaliśmy się do fazy play-off.

Przed obecnym sezonem mówiło się o panu w kontekście gry w Barcelonie czy Joventucie. Mógłby pan się odnieść do tych informacji oraz do faktu, dlaczego zdecydował się pan pozostać w Sewilli?

- Nie da się ukryć, że czuję lekki żal do władz Cajasol bo obiecany plan budowy zespołu był zdecydowanie inny. Bardzo dużo oczekiwaliśmy przed obecnym sezonem, lecz niestety coś poszło nie po naszej myśli i zamiast na górze tabeli, znajdujemy się na dole. Ten zespół nie funkcjonuje jak należy, ale nikt tego nie mógł przewidzieć, a tym bardziej ja, kiedy podpisywałem kontrakt. Potwierdzam, że zainteresowanie klubów z najwyższej półki rzeczywiście miało miejsce i wraz z moim agentem dyskutowaliśmy nad tym, które rozwiązanie będzie dla mnie najlepsze. Klub z Sewilli jednak bardzo naciskał, przekonywał mnie również trener Comas. Mnie i Elmera Bennetta. Tłumaczył, że pod jego okiem na pewno się jeszcze rozwinę, a później zrobię co będę uważał, że jest dla mnie najlepsze. Dodatkowo, ja bardzo dobrze czułem się w Sewilli jako w mieście, jak i klubie, który jest profesjonalnie zorganizowany. Cóż… Mógłbym teraz powiedzieć, że żałuję podpisania kontraktu z Cajasol, lecz to by było najłatwiejsze. Trzeba patrzeć w przyszłość i mieć nadzieję, że będzie już tylko lepiej. To zaś co się mi przydarzyło to po prostu część życia…

Niektórzy dziennikarze podjęli spekulacje, iż po prostu bał się pan rywalizacji o minuty w tak znanych markach i dlatego zdecydował się pan pozostać w Sewilli. Jak pan to skomentuje?

- Nie rozumiem jak można bać się rywalizacji? W poprzednim sezonie pokonaliśmy Barcelonę dwukrotnie i dwukrotnie nie dając im szans na wygraną! Grałem świetnie w tych meczach bo właśnie rywalizacja z najlepszymi dodaje mi mobilizacji i koncentracji. Uważam, że granie w lepszym zespole jest zdecydowanie łatwiejsze, niż w słabszym, bo role na boisku rozkładają się na dwunastu równie wartościowych zawodników. Staram się więc ignorować takie docinki, choć muszę w tym miejscu powiedzieć, że jest to coś typowego dla niektórych polskich dziennikarzy i "fachowców". Będąc w Hiszpanii trzeci rok nigdy nie spotkałem się z tego typu uwagami od dziennikarzy. Tutaj docenia się wkład zawodników w zespół nie tylko przez pryzmat rzuconych punktów. Docenia się koszykarzy, którzy grają w najlepszej lidze w Europie, bo kibice doskonale zdają sobie sprawę, że trudno jest wygrać mecz. Jeśli zaś są porażki, ludzie podchodzą i klepią po plecach, mówiąc że następnym razem będzie na pewno lepiej. Rozumieją, że czasami jest ciężko. W Polsce zaś lepiej jest gdy można kogoś skrytykować, a już najlepiej gdy Polaka. To bardzo przykre…

Powiedział pan, że stwierdzenie, że żałuje pan podpisania kontraktu byłoby najłatwiejsze. Sezon jednak zaczęliście fatalnie. Nie ma pan wobec tego takich zwykłych ludzkich myśli, że może lepiej byłoby gdybym zmienił otoczenie?

- To, że wracam po meczu i nie mogę spać, bo kolejny raz ktoś z nami wygrał na pewno wyzwala we mnie złość i myśli, że mogłem zrobić inny krok przed sezonem i grać w lepszym zespole. Takie gdybanie i puste gadanie nic mi nie da. Gdybyśmy wygrali pięć meczów, a nie jeden, bylibyśmy teraz w pierwszej ósemce i nikt nie spekulowałby, nie docinał tylko siedział cicho.

W takim razie jak wytłumaczyłby pan tak słabą postawę zespołu? Gdzie tkwi przyczyna porażek?

- Codziennie się nad tym zastanawiam. Po rozmowach z trenerami i klubem wiem, że powodem są złe transfery, kontuzje i często po prostu brak szczęścia.

Kilka dni temu zarząd zwolnił szkoleniowca Manela Comasa, lecz czy nie odbyło się to zbyt późno? Decyzja miała miejsce dopiero po siódmej porażce…

- Trener Comas nie był jedynym powodem porażek. Nie dostał graczy, których chciał mieć przed sezonem. Próbował wszystkiego, lecz nie przynosiło to żadnej poprawy. Przecież rok temu trener Comas był lekiem na naszą słabą postawę na początku rozgrywek. Gdy przyjechał do Sewilli, wprowadził takie zmiany, że nagle zaczęliśmy wygrywać z najlepszymi.

Jego miejsce zajął były szkoleniowiec Akasvayu Girona - Pedro Martinez. Czym się różnią obaj trenerzy i co wniósł do zespołu Martinez?

- Obydwaj są doświadczonymi trenerami i mają ogromną wiedzę. Martinez jest człowiekiem bardziej zamkniętym, zaś Comas uśmiechniętym i żartującym na każdym kroku. Comas daje piłkę, rysuje zagrywki, mówi: biegać, walczyć i trafiać do kosza! Martinez z kolei zwraca uwagę na najmniejsze szczegóły: pod jakim kątem stawiasz zasłonę, w jakim tempie wybiegasz po piłkę, a także czy przychodzisz na trening wystarczająco wcześnie, aby się właściwie skoncentrować. Różne osoby różnie to odbierają. Zobaczymy jaki efekt przyniesie to nam…

Które miejsce więc będzie dla was sukcesem w tym sezonie?

- Nikt nad tym się nie zastanawia. W ACB każdy dąży do tego aby wejść do fazy play-off. Jeśli zaś to się nie udaje - każdy walczy, aby nie spaść z ligi. Sezon jest bardzo długi i szczerze wierzę, że jeżeli klub zatrudni nowych graczy bliżej będzie tej pierwszej opcji.

Odkąd gra pan w Hiszpanii, z roku na rok było coraz lepiej. Ten sezon miał być przełomem i jest, tyle że nie w tą stronę jak oczekiwano. Co zatem dalej? Będzie pan rozważał pozostanie w drużynie, która wpadła w dość znaczny regres czy może zanosi się na przenosiny do mocniejszego klubu? Z pewnością ma pan ambicję gry w Eurolidze…

- W ACB gram 10 meczów euroligowych, 6 spotkań z zespołami z Pucharu ULEB. Ponadto w tym roku występujemy na arenie międzynarodowej w EuroChallenge. Jeśli tego byłoby mało – reszta spotkań ligowych to pojedynki z równie mocnymi rywalami. Mam z klubem kontrakt na dwa lata, jednak już po tym sezonie mogę odejść. Na razie nie mam zamiaru uciekać z tonącego okrętu, bo trzeba zalepić dziurę i walczyć. Cajasol to bank, który sponsoruje niemal każdą dyscyplinę sportu w Sewilli. To dziesiątki ludzi zaangażowanych plus media, miasto, cała gama innych sponsorów a także kibice, którzy są z nami na dobre i na złe. Wszystko to powoduje, że zarząd klubu, zawodnicy oraz trenerzy muszą robić tak, by ci wszyscy ludzie mieli po co i dla kogo pracować.

Komentarze (0)