Steve Nash - koszykarz prawie spełniony

Ponad 17 tysięcy zdobytych punktów, ponad 10 tysięcy asyst, dwie nagrody MVP i osiem występów w Meczu Gwiazd. Steve Nash zostawił nam jednak coś więcej.

Piotr Szarwark
Piotr Szarwark

- Podzielam opinię ludzi, którzy twierdzą, że sportowcy umierają dwa razy - nie ukrywa Steve Nash, którego wielka kariera w sobotę oficjalnie dobiegła końca. Swoim przykładem stara się jednocześnie przemycić do fanów jednoznaczne przesłanie.

18 lat na parkietach najlepszej ligi koszykówki, 17,387 zdobytych punktów (78. miejsce na liście wszech czasów), 10,335 asyst (trzecie miejsce na liście wszech czasów), aż 90,4% skuteczności na linii rzutów wolnych i pierwsze miejsce w historii pod tym względem. Dwie nagrody MVP (2004/05 i 2005/06), i fakt, że dokonał tego jako jedyny gracz mierzący mniej niż 198 cm. Aż cztery sezony, w których zatrzymał swoją skuteczność na poziomie wyższym niż 50% z gry, 40% zza łuku i 90% z linii rzutów osobistych. Nikt inny nie zdołał mu dorównać.

To wszystko efekty ciężkiej pracy i niezwykłej etyki, którą od najmłodszych lat Steve Nash wcielał w swoje życie. Już w szkole średniej w Kolumbii Brytyjskiej zmierzał po śladach ojca - profesjonalnego piłkarza i wydawało się, że ten sport ma we krwi. Steve na tym etapie swojej edukacji został wybrany najbardziej wartościowym zawodnikiem szkoły, dzięki czemu otworzył sobie drogę do reprezentacji Kanady. W niej nigdy nie zagrał, bowiem jego serce skradła koszykówka.

Mimo niezbyt imponujących warunków fizycznych, był jednym z najlepszych koszykarzy w historii szkoły w Kolumbii Brytyjskiej. Średnio notował 21,3 punktu, 11,2 asysty oraz 9,1 zbiórki, ale ku zaskoczeniu trenerów, nie znalazł uznania wśród władz czołowych uczelni w USA. Jego ówczesny trener, Ian Hyde-Lay, rozesłał nagrania z poczynaniami swojego podopiecznego m.in. do Duke, Villanovy, Maryland, Arizony, Indiany, ale wszystkie te przesłały odmowną odpowiedź. Młody chłopak z wielkimi ambicjami schował listy odrzucające jego aplikację do pudełka po butach, które stało się jego motywacją na kolejne lata.

Na całe szczęście wspomniane nagrania trafiły również do Dicka Daveya, szkoleniowca zespołu na uniwersytecie Santa Clara. Ten osobiście pofatygował się, by na własne oczy zobaczyć grę młokosa z Kanady i pozostał zdumiony tym, że nikt inny nie chciał przyjrzeć się mu bliżej. Nash podpisał list intencyjny, jednak Davey postawił mu warunek - musisz nauczyć się bronić.

Ciężka praca i cztery lata spędzone na uczelni doprowadziły go do wyznaczonego celu. Phoenix Suns dostrzegli Kanadyjczyka i wykorzystali na niego swój 15. wybór w drafcie, ale w niedalekiej perspektywie wytransferowali go do Dallas Mavericks. Tam u boku Dirka Nowitzkiego pomógł odzyskać blask organizacji, która w sezonie 2000/01, po ponad dziesięciu latach, wróciła do czołowej ósemki zachodu. Rok później Nash zaliczył swój pierwszy występ w All-Star Game, a w 2003 doprowadził Mavs do finału konferencji, gdzie lepsi okazali się San Antonio Spurs.

Przygoda Nasha w Teksasie zakończyła się po sezonie 2003/04. Sam zainteresowany chciał kontynuować karierę w Dallas, ale innej myśli był właściciel - Mark Cuban. Suns zaproponowali mu sześcioletni kontrakt za ponad 60 milionów dolarów, a Cubanowi nawet nie przeszła myśl o jego wyrównaniu.

O ile w Dallas pozostawał w cieniu Nowitzkiego, tym razem w Arizonie wszystkiego oczy patrzyły na niego jak na lidera. Steve na tym etapie kariery wyniósł swoją grę na najwyższy poziom i był motorem napędowym systemu ofensywnego stworzonego przez Mike'a D'Antoniego tzw. 7 seconds or less. Rozgrywający nie tylko był wyróżniającą się postacią w lidze, ale wykreował innych graczy - jak choćby Amare Stoudemire'a, Shawna Mariona, czy później Marcina Gortata.

Do pełni szczęścia zabrakło mu tytułu mistrzowskiego. W ostatnich trzech latach więcej czasu spędził w gabinetach lekarskich, niż na parkiecie, a Los Angeles Lakers nie mogli zapewnić mu składu gotowego walczyć o najwyższy cel. Niemniej legendarny koszykarz udowodnił w perspektywie całej kariery, że talent jest istotną częścią, ale musi być on wsparty ciężką pracą, o czym sam niejednokrotnie mówił. - Gdyby każdy trenował tak intensywnie jak ja, wówczas nie byłoby dla mnie miejsca w tej lidze. Przed laty zaznaczał natomiast: - Jeśli miałbym wybrać jeden powód, dla którego znalazłem się w tej lidze, z całą pewnością byłaby to ciężka praca.

Steve Nash rozpoczyna życie po życiu. Nam zostawia wielkie świadectwo jednego z najlepszych rozgrywających w historii ligi, człowieka, który udowodnił, że - jakkolwiek banalnie i sztampowo to zabrzmi - ciężką pracą można pokonać wszelkie przeciwności losu i osiągnąć wyznaczony cel.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×