Drużyna Dave'a Joergera dobrze spisała się w pierwszym meczach tej serii. Co prawda na inaugurację przegrała z Warriors 86:101, ale w kolejnych dwóch spotkaniach potrafiła zatrzymać najlepszy zespół sezonu zasadniczego. Grizzlies prowadzili zatem już 2-1 i byli w dobrym położeniu.
[ad=rectangle]
W ostatnich spotkaniach znacznie lepiej wypadli jednak Warriors. Podopieczni Steve'a Kerra nie pozostawili najmniejszych złudzeń - wygrali trzy mecze z rzędu, średnio różnicą blisko 17 punktów. Nawet u siebie Memphis nie potrafiło włączyć się do walki o zwycięstwo i przegrało zdecydowanie.
Wojownicy złapali swój rytm i wskoczyli na inny poziom. Zresztą dobitnie to było widać w ostatnim spotkaniu. Gospodarze ani przez chwilę nie znajdowali się na prowadzeniu i nie mieli też szans na triumf. Grizzlies dobrze wypadli w strefie podkoszowej, wymuszali straty, ale z drugiej strony nie potrafili zatrzymać szybkich ataków przeciwnika.
Nie zawiedli Stephen Curry i Klay Thompson. Splash Brothers zdobyli w sumie 52 punkty. Pierwszy trafił 11 z 25 rzutów z gry, w tym aż 8 z 13 z dystansu. Do tego dołożył 10 asyst i 6 zbiórek. Drugi z wymienionych uzbierał 8 zbiórek i 3 asysty, a jego skuteczność także była na dobrym poziomie (7/13 z gry i 3/5 za 3).
Największym problemem Memphis były rzuty z dystansu.Mike Conley pudłował seryjnie (0/6 z dystansu!), a celne rzuty Courtneya Lee i Vince'a Cartera to było zdecydowanie za mało. Gospodarze w całm spotkaniu trafili raptem 4 z 16 prób, gdy Warriors zza łuku oddali aż 15 celnych rzutów (na 32).
Memphis Grizzlies - Golden State Warriors 95:108 (19:32, 30:26, 19:18, 27:32)
(Gasol 21, Carter 16, Randolph 15, Lee 12, Conley 11 - Curry 32, Thompson 20, Green 16, Barnes 13, Livingston 10)
Stan rywalizacji: 4-2 dla Warriors