Michał Fałkowski: Leczy pan kaca?
Łukasz Wiśniewski: Rozumiem, że moralnego? Tak, jak najbardziej.
Siedzi w panu jeszcze ta porażka z ćwierćfinału?
- Bardzo. Myślę, że najlepszym określeniem będzie po prostu, że nadal trzyma mnie "sportowa złość".
[ad=rectangle]
Myśli pan jeszcze o tym, co się wydarzyło? W stylu: "mogłem zrobić lepiej to czy tamto".
- Tak, myślę. Czasami mi się zdarzy, że łapię się na tym, iż mimowolnie analizuję sobie tę czy tamtą akcję. A to, że mogłem złapać zbiórkę więcej, a że w danej chwili powinienem trafić... Szybko jednak tłumaczę sobie, że nie ma co już o tym rozmyślać, bo i tak nie jestem w stanie nic zmienić.
Nikt nie spodziewał się, że Śląsk Wrocław może odpaść już po trzech meczach...
- Nie wiem czy nikt, ale na pewno my spodziewaliśmy się zupełnie innego rozstrzygnięcia. Ten zespół stać było na awans do półfinału, bez dwóch zdań. I mieliśmy szansę, żeby w tym półfinale się znaleźć. Trochę więcej szczęścia w jednym z meczów w Słupsku i do Wrocławia jechalibyśmy w zupełnie innych nastrojach. Dla nas, przed tymi pojedynkami, kluczową rzeczą było wyrwanie jednego zwycięstwa Enerdze Czarnym w ich hali. I byliśmy naprawdę blisko...
Mecz trzeci, mecz we Wrocławiu, przegraliście jeszcze na parkiecie drugiego spotkania w Słupsku?
- Energa Czarni zagrali świetne spotkanie w trzecim meczu. Po prostu byli od nas tego dnia lepsi. Czy siedziało w naszych głowach to, co wydarzyło się w Słupsku? Pewnie tak.
Po odpadnięciu kibicował pan Enerdze Czarnym? W imię zasady, żeby potem mówić, że przegrało się np. z mistrzem?
- Nie. Ja zawsze trzymałem kciuki za chłopaków ze Zgorzelca.
Wygrają finał?
- Mają bardzo duże szanse.
I nie żałuje pan, że zamienił PGE Turów na Śląsk; PGE Turów gra w finale, a pan ogląda TBL w telewizji?
- Decyzja, którą podjąłem w trakcie sezonu, była słuszna. Musiałem coś zrobić w tamtym momencie, musiałem się na coś zdecydować i uznałem, że lepsze dla mnie będzie opuszczenie Zgorzelca. Czy teraz żałuję? Mimo wszystko nie.
We Wrocławiu nastąpiło swego rodzaju "palenie czarownic" za to przedwczesne, chyba tak to można nazwać z punktu widzenia całego sezonu, przedwczesne zakończenie sezonu?
- To już nie do mnie pytanie.
Rozstając się z prezesem, kierownictwem klubu, trenerami z zespołu czy kolegami z drużyny powiedział pan "do zobaczenia"?
- Dużo elementów musi się złożyć na to, by obie strony mogły się ponownie spotkać. Wszyscy wiemy jak wygląda sytuacja. Kontrakt skończył się trenerowi Emilowi Rajkoviciowi, również moja umowa wygasła, a gdy opuszczałem Wrocław prezes klubu nie mógł jeszcze mówić o konkretach.
Negocjujecie przedłużenie umowy?
- Rozmawiamy. Ale jednocześnie rozmawiam również z innymi klubami.
I tak ucieknie pan od odpowiedzi o liczbę czy nazwy zainteresowanych klubów, ale z pewnością jednym z nich jest Polski Cukier Toruń.
- To jeden z kilku klubów, które sondowały moją sytuację na rynku. Na razie jednak nie ma konkretów, o których można by mówić.
Kolejny rok z rzędu ma pan duży komfort: siedzi pan sobie przed telewizorem, odpoczywa, a oferty napływają i niczym nie trzeba się martwić.
- No właśnie przeciwnie. Martwić się zawsze jest czym. Ja chcę grać o jak najwyższe cele, chcę być częścią dobrej drużyny i prezentować dobrą koszykówkę. Dlatego jednak mam się czym martwić i mam się nad czym zastanawiać. Nie mogę zdać się na los, a jedynie na rozsądek i przeczucie. Dotychczas w swojej karierze wybierałem raczej na tyle dobrze, że potem nie musiałem żałować. Chcę by tak było nadal.
To jak to jest z tym Polskim Cukrem? Jedna z gazet poinformowała nawet, że jest przesądzone, iż zagra pan w rodzinnym Toruniu.
- Tak, też się dowiedziałem z tej gazety, że mam już pracodawcę. Nawet znajomi zdążyli już do mnie dzwonić z pretensjami, że czemu nie mówię o kontrakcie, bo jeśli go podpisałem, to oni idą kupić karnet na mecz. Cóż, dementuję to. Żadnego kontraktu jeszcze nie podpisałem, ale też nie mówię nie. Zresztą, nikomu nie mówię nie, a kryteria doboru mam bardzo proste: chcę grać w klubie na dobrym poziomie i w klubie, który ma perspektywy rozwoju. Zarówno dla siebie samego, jak i dla mnie.
I w klubie, z którym znowu powalczy pan o mistrzostwo, by w koszykówkę grać jeszcze w maju i czerwcu, a nie siedzieć w domu?
- Tak byłoby najlepiej.
A kto wygra tegoroczny finał?
- PGE Turów 4:2.