Piotr Ignatowicz: Ambicje indywidualne poszły na bok

- Najbardziej cieszy mnie to, że ambicje indywidualne w tym meczu zdecydowanie poszły na bok, a była walka drużynowa - powiedział po swoim debiutanckim zwycięstwie w TBL trener PGE Turowa Zgorzelec, Piotr Ignatowicz.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

W niedzielę PGE Turów Zgorzelec pokonał u siebie Start Lublin i tym samym wygrał po raz pierwszy w sezonie 2015/2016. Wicemistrzostwie Polski przegrali wcześniejsze dwa spotkania rozgrywek.

- Myślę, że możemy pogratulować sobie pierwszej wygranej, aczkolwiek wiemy, że nie było to porywające widowisko. Ciężko się gra, gdy rozpoczyna się sezon od dwóch przegranych i wszyscy oczekują, że w meczu z teoretycznie słabszym rywalem, za jaki może uchodzić Start, będziemy dominować - powiedział po zakończeniu meczu trener zgorzelczan, Piotr Ignatowicz.

PGE Turów pokonał Start 76:66 i choć słowo "dominować" nie jest być może adekwatne, to jednak trzeba zauważyć, że począwszy od drugiej kwarty, ostateczne zwycięstwo gospodarzy nie było niczym zagrożone. Do przerwy PGE Turów prowadził 42:31, a w 24. minucie wyszedł na prowadzenie 53:33. I choć w kolejnych fazach spotkania lublinianie kilkukrotnie starali się zmniejszać dystans do wicemistrza Polski, przewaga ekipa Ignatowicza nawet w czwartej kwarcie wynosiła 15 punktów (62:47).

- Start gra solidnie i sprawił nam wiele problemów. To drużyna, która stara się grać agresywnie w defensywie i tym samym my popełniliśmy aż 23 straty. To zdecydowanie za dużo, momentami było widać chaos w naszej grze. Ale z drugiej strony, to tak właśnie będzie wyglądało. Mamy młodą drużyną i gramy falami. Potrzebujemy czasu, by ta amplituda formy stopniowo się zmniejszała - stwierdził opiekun PGE Turowa.

Zgorzelczanie zwyciężyli w niedzielnym meczu z kilku powodów. Przede wszystkim sprawili, iż Start zanotował tylko 34 procent skuteczności z gry. Dodatkowo wygrali walkę na tablicach aż 45:28 i choć popełnili prawie dwa razy więcej strat (23 do 12), to jednak zdobyli więcej punktów po błędach rywali, niż lublinianie (18 do 14).

- Najbardziej cieszy mnie to, że ambicje indywidualne w tym meczu zdecydowanie poszły na bok, a była walka drużynowa. Najlepiej widać to po Filipie Dylewiczu, który lubi grać w ataku, a w tym meczu oddał tylko trzy rzuty, za to zebrał aż 11 piłek. Drużynowe granie dało pierwsze zwycięstwo - zakończył Ignatowicz.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×