Cztery ostatnie lata swojej kariery Kamil Chanas spędził w klubie z Winnego Grodu. I co najważniejsze był to czas pełen sukcesów. Chanas został w Zielonej Górze dwukrotnym mistrzem Polski, sięgnął też po srebro i brąz. Częścią tej historii był także obecny szkoleniowiec Śląska Mihailo Uvalin.
- Na pewno był to specjalny mecz dla mnie i trenera Uvalina. Kalendarz ułożył się w taki sposób, że w inauguracyjnym meczu w Orbicie przyszło nam się zmierzyć właśnie ze Stelmetem. Taka jest jednak nasza praca - mówił już bez większych emocji po zakończeniu pojedynku Chanas.
30-latek, który jest wychowankiem Śląska, na samym parkiecie był już jednak wyjątkowo zmobilizowany. Choć po Chanasie widać było, że chce udowodnić coś byłemu klubowi, to na swoje pierwsze punkty czekał blisko 15 minut. Jak już się jednak odblokował to dał swojej drużynie spory zastrzyk energii. Gdy Mateusz Ponitka oddał niecelny rzut z dystansu, Chanas zgarnął bezpańską piłkę, pobiegł w kierunku kosza i odpowiedział w kontrze reprezentantowi Polski trafieniem zza linii 6,75 m. Śląsk zminimalizował wtedy straty do pięciu punktów.
- Nie grałem tu w koszulce Śląska przez siedem lat. Na pewno jest to miłe uczucie, kiedy wrocławscy kibice przychodzą na halę tak tłumnie jak za dawnych lat. Dzięki nim miałem ciarki - przyznawał później gracz 17-krotnych mistrzów Polski.
Chanas zdobył w całym meczu 10 punktów na 50-procentowej skuteczności z gry. Do tego dorobku dodał także 4 zbiórki i 2 asysty. Jego dobra postawa nie wystarczyła jednak na pokonanie silnego i zbilansowanego Stelmetu.
- Wiedzieliśmy, że aby osiągnąć sukces musimy dać z siebie ”maksa”. Jak widać to w tym momencie nie wystarczyło. Mam jednak nadzieję, że taka atmosfera będzie na Orbicie przez cały sezon. Liczę, że nasi fani nie zrażą się tą porażką i będą dalej nas mocno dopingować. Na pewno będziemy potrzebować ich wsparcia w kolejnych spotkaniach. A za doping w meczu z Stelmetem dziękuje im zarówno w swoim imieniu, jak i całego zespołu - kontynuował mierzący 190 cm wzrostu zawodnik.
Trójkolorowi bardzo chcieli w poniedziałkowy wieczór sprawić niespodziankę. Wrocławianie mocno postawili się aktualnym mistrzom Polski, zmuszając ich do sporego wysiłku. Podopieczni trenera Saso Filipovskiego musieli sobie to zwycięstwo po prostu wywalczyć. Jeszcze na osiem minut przed końcowym gwizdkiem, po celnym rzucie Mateusza Jarmakowicza z dystansu, Stelmet prowadził różnicą zaledwie jednego punktu.
- Staraliśmy się mocno powalczyć z mistrzem Polski i udawało nam się to praktycznie do początku czwartej kwarty. Wtedy mogliśmy przechylić losy tego pojedynku na własną korzyść. Niestety się nie udało. Popełniliśmy parę błędów, a rywale to wykorzystali i kontrolowali przebieg wydarzeń do samego końca. Musimy się teraz szybko pozbierać i przygotowywać do meczu z Treflem - podsumował Kamil Chanas.