Przed tygodniem PGE Turów Zgorzelec pokonał MKS Dąbrowa Górnicza i pojawiły się głosy, że drużyna Piotra Ignatowicza zaczyna łapać lepszą formę. Piątkowe zwycięstwo nad AZS-em Koszalin potwierdziło tę tezę. Po ośmiu kolejkach zgorzelczanie mają bilans 3-5 i nieco odbili się od ligowego dna.
- Nie ukrywam, że bardzo mocno cieszy nas ta wygrana. Cieszę się, że udało nam się rzucić tak dużo punktów w pierwszej połowie (52 - przyp. red.), aczkolwiek trzeba też jasno powiedzieć, że też straciliśmy ich o wiele za dużo. Ta trójka Jamesa równo z syreną była całkowicie niepotrzebna - stwierdził szkoleniowiec zgorzeleckiego zespołu.
Do przerwy gospodarze prowadzili 52:43, a w trzeciej kwarcie nawet powiększyli swoją przewagę do 11 oczek (66:55). Od tego momentu lepiej zaczęli spisywać się jednak goście. Skuteczne akcje Ra'Shada Jamesa, a zwłaszcza Patrika Audy doprowadziły do remisu 75:75, a po chwili Artur Mielczarek wyprowadził goście na prowadzenie 78:77.
- Ostatnie wygrane pokazały jak duży potencjał mają koszykarze AZS-u. Wyraźnie złapali rytm, bardzo dobrze grają i dzisiaj postawili nam trudne warunki, co widać było w drugiej połowie meczu. Ten zespół znany jest ze swojej defensywy, więc cieszę się, że utrzymaliśmy koncentrację do samego końca i udało nam się zachować intensywność na wysokim poziomie. Byliśmy agresywni i za to dziękuję moim zawodnikom - dodał Ignatowicz.
Ostatecznie PGE Turów triumfował 85:78, gdyż w ostatnich dwóch minutach nie pozwolił gościom zdobyć żadnego punktu, trafiając jednocześnie osiem z ośmiu rzutów z linii osobistych.
Była to 16. wygrana PGE Turowa w Zgorzelcu nad AZS-em Koszalin od sezonu 2004/2005. Koszalinianie nigdy nie zdobyli jeszcze hali w przygranicznym mieście.