Angel Robinson w trakcie poprzedniego sezonu dołączyła do ekipy Pszczółki AZS UMCS Lublin i niemal z miejsca stała się liderką tego zespołu. W bieżących rozgrywkach z kolei Amerykanka reprezentuje barwy Widzewa Łódź i w sobotę miała okazję zagościć w "swojej" byłej hali.
Powrót nie był jednak zbyt miłym przeżyciem. Jej drużyna przegrała aż 79:56, a i sama zawodniczka nie błyszczała. Robinson na parkiecie spędziła blisko 33 minuty, notując w tym czasie 8 punktów (3/10 z gry), rozdała 4 asysty, zebrała z tablic 3 piłki i popełniła aż 5 strat.
- Statystyki po tym meczu nie kłamią. Popełniłyśmy aż 20 strat, po których rywalki zdobyły aż 18 punktów. Należy dodać, że duża część tych strat była po prostu głupia i nie powinna się przytrafić - komentuje Robinson.
Pomimo, że spotkanie od początku nie układało się po myśli łodzianek, w trzeciej kwarcie Widzew wrócił do gry i doprowadził do remisu. Końcówka jednak w wykonaniu Pszczółki była niesamowita.
- Rywalki niesamowicie się rozkręciły po tym, jak zbliżyłyśmy się. Trafiły jedną trójkę, potem kilka kolejnych i nie byłyśmy w stanie tego zatrzymać. Rywalki zagrały naprawdę dobry mecz - zakończyła.
Łodzianki wygranych potrzebują niczym tlenu w walce o ósemkę i udział w fazie play off. Obecnie mają zaledwie jedną wygraną przewagi nad Akademiczkami z Gorzowa Wielkopolskiego. Teraz podopieczne Piotra Rozwadowskiego mają przerwę spowodowaną Final Six Pucharu Polski, a po niej we własnej hali zmierzą się z Artego Bydgoszcz.