Aż 14 sezonów Kobe Bryant walczył przeciwko trójce Tony Parker, Tim Duncan oraz Manu Ginobili. Nic więc dziwnego, że ostatnia wizyta w San Antonio była dla niego wyjątkowa. Pewien duży rozdział w historii koszykówki właśnie się zamknął.
Bryant w ostatnich czterech meczach złapał drugi oddech. Na przestrzeni sezonu zdobywa średnio nieco mniej niż 17 punktów na jedno spotkanie. Od pojedynku przeciwko Charlotte Hornets, lider "Jeziorowców" ma na swoim koncie średnio 28,3 punktów na mecz i trafia blisko 5 rzutów za trzy punkty w spotkaniu.
Pojedynek z San Antonio Spurs zakończył się nieznaczną porażką Lakers czterema oczkami. Do ostatnich chwil jednak wynik był sprawą otwartą. Duża w tym zasługa właśnie Bryanta, który w trzeciej kwarcie zdobył 16 punktów, trafiając na skuteczności 6/12 z gry, w tym 3/6 za trzy punkty.
- Czułem się, jakbym oglądał wtedy Michaela Jordana. Po prostu przyglądałem się temu, co wyprawia Kobe. To było wspaniałe - podsumował występ Bryanta Gregg Popovich.
Dla Kobego to również była emocjonująca wizyta. - Byłem tutaj tyle razy, że czuję się dziwnie wiedząc, że to będzie moja ostatnia. San Antonio to jedno z niewielu miejsc, w których nie mogę wskazać tylko jednego ważnego dla mnie wspomnienia. Były miłe, wspaniałe, te gorsze również, ale było ich tak wiele, że nie mogę wybrać tego jednego, najważniejszego.