W sezonie 2008/2009 fani hiszpańskiego klubu Cajasol Sewilla nie mają zbyt wielu powodów do optymizmu. Zespół gra słabo i zajmuje obecnie ostatnie miejsce w tabeli ACB. Niewielu zawodników gra na miarę swoich oczekiwań, a ci, którzy prezentują się nieźle, nie są w stanie w pojedynkę wygrywać spotkań. Jednym z graczy, którzy walczą i szarpią na każdym kroku jest Polak - Michał Ignerski. Drugi z kolei zawodnik ciągnący grę klubu to włoski rozgrywający Andrea Pecile. W rozgrywkach ligi hiszpańskiej mierzący 187 cm wzrostu zawodnik notuje 10,6 punktu, 2,6 asysty i 2,1 zbiórki.
Mimo, że w kadrze Włoch Pecile nie gra od trzech lat, nadal jest uważany za jeden z największych talentów wśród graczy obwodowych w swoim kraju. Wraz z ekipą "Squadra Azzura" wystąpił na Mistrzostwach Europy w Turcji w roku 2001 oraz na Mistrzostwach Świata w Japonii w roku 2006. Koszykarz nie wspomina jednak tych dwóch imprez dobrze, gdyż Włosi nie osiągnęli na nich żadnego sukcesu. Pecile bardziej ceni sobie inne epizody ze swojej kariery, jak chociażby złoty medal z Igrzysk Śródziemnomorskich rozgrywanych w Hiszpanii w roku 2005 czy sezon 2005/2006 kiedy to reprezentował zielone barwy Montepaschi Siena. Klub ten wówczas zajął czwartą lokatę w LEGA 1, lecz Pecile dał się poznać jako solidny playmaker i rzucający obrońca, notując około 9 punktów i 2 asyst w Eurolidze.
Poza grą w Montepaschi, 28-letni dziś zawodnik spędził także trzy lata w Scavolini Pesaro oraz trzy i pół sezonu w CB Granadzie. Do dziś te dwie drużyny zajmują w jego sercu wyjątkowe miejsce, gdyż w obu przypadkach był kluczową postacią na boisku i poza nim. I to właśnie cechy pozaboiskowe sprawiają, że włodarze każdego klubu, w którym Pecile grał, widzieli dla niego miejsce w swoim składzie w następnym sezonie. Włoch jest człowiekiem żyjącym i myślącym typowo dla ludzi z południa Europy. Kochający życie we wszystkich jego aspektach, z głową pełną pomysłów, pozytywnie nastawiony do innych ludzi, a także szczery i bezpośredni w kontaktach - tak Andreę Pecile opisują jego koledzy czy trenerzy z zespołów, w których występował. Nie bez kozery Włochowi towarzyszy w życiu, nadany kilka lat temu, pewien przydomek...
PRZEDSTAWIENIE:
1. Nazywam się… Andrea "Sunshine" (z języka angielskiego: światło słoneczne, słoneczko) Pecile. Tak jak wszędzie na świecie, tak i we Włoszech rządzą kobiety, więc to moja mam wybrała dla mnie imię Andrea. Mój ojciec miał w zasadzie tylko jedno wyjście - zaakceptować decyzję mamy. Bardzo lubię swoje imię, myślę że jest dla mnie szczęśliwe. Od początku życia wiedzie mi się bowiem całkiem nieźle.
2. Urodziłem się… w Trieście. To jest miasteczko, które liczy sobie nieco ponad dwieście tysięcy ludzi i leży na samym północno-wschodnim krańcu Włoch, bardzo blisko granicy ze Słowenią. Kocham moje miasto i jestem bardzo dumny z mojego pochodzenia. Wszyscy, nie tylko Włosi, powtarzają, że ludzie z Triestu są trochę szaleni. Ja również jestem trochę postrzelony, więc cieszę się, że moja osobowość stanowi o mieście, z którego się wywodzę.
3. Kiedy byłem dzieckiem zawsze… byłem w ruchu! Jadłem tylko makaron z pomidorami (do tej pory uwielbiam), spałem tylko kilka godzin na dobę, bo stan spoczynku był dla mnie nie do zniesienia - byłem hiperaktywny. Dzisiaj pewnie lekarze określiliby mnie jako "dziecko z ADHD", ale na szczęście w tamtych czasach tego jeszcze nie było. Pamiętam, że moi rodzice wołali na mnie "baleta". W dialekcie stron, z których pochodzę, oznacza to taką małą, skaczącą piłeczkę. Mówili tak dlatego, że wszędzie mnie było pełno, ciągle grałem w koszykówkę lub jakiś inny sport. Z tym wiąże się również śmieszna historyjka. Rodzice byli nieco przerażeni moim zachowaniem, więc zdecydowali, że jedno dziecko im wystarczy (śmiech). Dlatego więc nie mam rodzeństwa.
4. Teraz, kiedy jestem starszy… jestem człowiekiem, który kocha swoje życie. I nie mówię tutaj tylko o koszykówce, choć to też. Uprawiam ukochany sport na najwyższym, profesjonalnym poziomie, mam własną stronę internetową (www.andreapecile.com) gdzie opisuję wszystko, co dzieje się w moim życiu. Dzielę się własnymi przemyśleniami, doświadczeniami, pomysłami na życie, filmikami czy zdjęciami. Moje życie pełne jest zainteresowań i chyba mogę nazwać siebie szczęściarzem. Nie każdy bowiem ma możliwość cieszyć się z życia, bo robi to, co sprawia mu radość. Ponadto, bardzo lubię poznawać nowych ludzi i mam wielu przyjaciół wszędzie tam, gdzie grałem.
5. Kiedy byłem dzieckiem moim koszykarskim idolem był… Peter "Pistolet Pete" Maravich. Wybrałem go dlatego, że na parkiecie robił takie rzeczy, o których inni nawet nie pomyśleliby, że można je robić.
POCZĄTKI:
1. W koszykówkę zacząłem grać… w Trieście, lecz nie pamiętam daty. Wiem, że moim pierwszym klubem była Kościelna Drużyna dona Bosco. Po kilku latach gry w tym zespole, stwierdziłem że najwyższy czas przenieść się szczebel wyżej i zacząłem grać w ekipie z Gorizi w drugiej lidze włoskiej. Później przyszedł okres gry w ekstraklasie...
2. Wybrałem koszykówkę, ponieważ… pewnego razu, kiedy wróciłem do domu po treningu piłkarskim, podczas którego padał deszcz, byłem cały przemoczony. Moja mama powiedziała, żebym zastanowił się na wyborem jakiejś dyscypliny, w którą można grać wewnątrz sala sportowej. Niechętnie, ale jednak przystałem na prośbę mamy i zdecydowałem się na koszykówkę. Po kilku treningach nie można mnie było wygonić z sali sportowej. Do dziś prawie wszyscy chłopacy z tamtego okresu są moimi przyjaciółmi i stanowią ważną część mojego życia.
3. Trenerem, który wpłynął na mnie w największym stopniu był… Giancarlo Pistrin. On pierwszy nauczył mnie podstaw koszykówki i pokazał jak należy grać, by uwolnić na parkiecie całe swoje serce, by grać z pożądaniem i chęcią zwycięstwa. Później na mojej drodze znaleźli się inni szkoleniowcy. Muszę wymienić chociażby Tonino Zorziego z Carigo Gorizi i Bogdana Tanjevicia z reprezentacji Włoch. To ich mogę nazwać "ojcami mojej kariery". Będę im wdzięczny do nieskończoności...
4. Kiedy byłem młodszy nigdy nie chciałem przerwać przygody z koszykówką, bo… jestem uzależniony od koszykówki! Do tego stopnia, że nigdy nie mogę doczekać się końca sezonu w klubie! Możesz nie wierzyć, ale kiedy są wakacje i wszyscy jadą odpoczywać, ja wracam do Triestu i wraz z moimi przyjaciółmi gram w streetball całymi dniami i nocami. Nigdy nie myślałem, że mógłbym przestać grać w koszykówkę.
5. Będąc młodym graczem zawsze marzyłem, że pewnego dnia będę grał w… NBA oczywiście! Niestety teraz już jestem zbyt stary na to, by grać dostać szansę na występy w tej lidze... Ups... Może inaczej - to gracze NBA są w dzisiejszych czasach po prostu młodsi ode mnie (śmiech)! Tak w ogóle jednak, moich marzeń z czasów dzieciństwa nie należy brać na serio, bo ja nigdy nie wierzyłem, że pewnego dnia mogę uprawiać ten sport zawodowo. Raczej bawiłem się koszykówką.
DOŚWIADCZENIE:
1. Najlepszy mecz mojej kariery miał miejsce… ciężko powiedzieć. Pamiętam, że jak miałem 15-16 lat to zdobywałem średnio więcej niż 40 punktów w niższych rozgrywkach we Włoszech. Dlatego każdy mecz z tamtego okresu był i jest dla mnie czymś wielkim. Jeśli jednak miałbym wybrać tylko jedno, jedyne spotkanie to wybrałbym pojedynek z zeszłego roku. Byłem wówczas graczem CB Granady i żeby pozostać w ACB, w ostatniej kolejce musieliśmy pokonać TAU Ceramikę Vitoria. Po ostatnim gwizdku na tablicy widniał wynik 89-87 dla nas, a ja zdobyłem 19 punktów i miałem 5 asyst! To był wielki sukces!
2. Najgorszy mecz mojego życia miał miejsce… były takie dwa. W obu przypadkach grałem dla Scavolini Pesaro i grałem przeciwko drużynie z Livorno! Od tamtej pory zawsze staram się być członkiem tego zespołu, który nie gra w tej samej lidze co Livorno (śmiech)!
3. Największy sukces mojego życia to… złoty medal Igrzysk Śródziemnomorskich rozgrywanych w roku 2005 w Almerii w Hiszpanii. W meczu finałowym przeciwko Grecji przegrywaliśmy dwoma punktami na około 15 sekund do końca. W ostatniej akcji to ja dostałem piłkę i oddałem celny rzut za trzy, który dał Włochom złoty medal.
4. Największa porażka mojego życia to… były takie dwie porażki, kiedy broniłem barw reprezentacji Włoch. Pierwsza przydarzyła się podczas Mistrzostw Europy w Turcji w roku 2003, a druga na Mistrzostwach Świata w roku 2006 w Japonii. W obu przypadkach przegrane oznaczały dla nas powrót do domu.
5. Najlepszy klub, w którym miałem okazję grać to… Scavolini Pesaro, gdzie grałem przez trzy lata oraz CB Granada, gdzie spędziłem trzy i pół roku. Grając w Pesaro i w Granadzie czułem się tak, jakbym grał w rodzinnym Trieście.
PRZYSZŁOŚĆ:
1. Obecnie mam… 28 lat i mam zamiar grać wiecznie! Moja przygoda z koszykówką nie skończy się tak naprawdę nigdy!
2. Po zakończeniu kariery koszykarskiej zamierzam… nigdy się nad tym nie zastanawiałem. W mojej głownie rodzi się tak dużo pomysłów, że głupotą byłoby planowanie czegoś na chwilę obecną. Teraz mam przecież swoją stronę internetową, na której stworzyłem swoją drugą rzeczywistość. Mam własne logo "sunshine", projektuję wzorki "sunshine" na koszulkach, mam także własną historię-opowiadanie "sunshine" w Internecie. Piszę krótkie historyjki, gram na gitarze a także nadal studiuję na uniwersytecie. Wiem jednak, że to nie wszystko na co mnie stać i w przyszłości z pewnością wpadną mi do głowy jakieś nowe pomysły. Jedno jest pewne - na pewno nie będę się nudził!
3. Mamy rok 2018. Widzę siebie… cieszącego się z życia i żyjącego w spokoju.
4. Marzę, że pewnego dnia… o nie! To jest zbyt prywatne, by cały świat się o tym dowiedział (śmiech).
5. Mając 60 lat będę żałował jedynie, że… mając lat 16 miałem okazję wyjechać do Stanów Zjednoczonych, by tam kontynuować naukę w szkole średniej. Kto wie jakby teraz wyglądało moje życie… Przy okazji, chciałbym powiedzieć jeszcze jedną, bardzo ważną rzecz. Mam taką filozofię życiową, która po włosku nazywa się "Stai sereno… sempre…". Oznacza to, żeby zawsze żyć spokojnie i być łagodnie usposobionym do świata. Ja wierzę, że spokój jest kluczem, który sprawi, że szczęścia na świecie będzie coraz więcej. Przy każdej okazji powtarzam to wszystkim, więc i tym razem nie mogło być inaczej. Dlatego pamiętajcie. Oto wiadomość od Andrei Pecile - stai sereno… sempre…
W następnym odcinku: Teemu Rannikko - Khimki Moskwa