Marek Mosakowski: Pochodzisz z Mali, kraju dość egzotycznego dla Polaków. Jak żyje się na afrykańskim kontynencie?
Samake Soumaila: Zazwyczaj w Mali i większości afrykańskich państw żyje się całkiem dobrze. Nie mogę narzekać na moje życie. Czasem w Afryce, jak z pewnością wiesz, bywa bardzo ciężko, ale trzeba jakoś z tym żyć.
W wieku niespełna osiemnastu lat wyemigrowałeś z Mali do Słowenii i zamieszkałeś w małej miejscowości Idrija, gdzie uczyłeś się europejskiej koszykówki. Przypuszczam, że nie było łatwo tak młodemu zawodnikowi opuścić rodzinny kraj?
- Pamiętam ten okres bardzo dobrze. Czasem bywało ciężko, ale też nie mogłem na nic narzekać. Słoweńcy zaopiekowali się mną i uczyli jak właściwie postępować, nie tylko w sporcie. Plusem tej przeprowadzki był fakt, iż przez to, że już wieku osiemnastu lat opuściłem rodzinę, szybko wydoroślałem. Zawsze można dostosować się do nowych warunków, trzeba tylko chcieć.
Dlaczego akurat Słowenia? Miałeś oferty z innych krajów?
- To była jedyna oferta jaką wówczas otrzymałem. Ponadto wysłannicy klubu sami przyjechali po mnie do Mali, a ja nie miałem innej możliwości, jak tylko skorzystać z ich oferty.
Podobnie jak większość Malijczyków jesteś Muzułmaninem. Miałeś kiedyś problemy z powodu wyznania?
- Nie, nigdy nic przykrego nie spotkało mnie z powodu mojego wyznania, ale dla spokoju trzymam się z dala od tych, którzy mogą mieć coś przeciwko Islamowi.
W 2000 roku zostałeś wybrany przez New Jersey Nets w drafcie NBA. Byłeś chyba wówczas najszczęśliwszym Malijczykiem na ziemi?
- Tak, spełniły się wówczas moje marzenia. Pamiętam jakby to było wczoraj. Siedziałem przez telewizorem w hotelowym pokoju i śledziłem przebieg draftu. Kiedy moje imię pojawiło się przy nazwie klubu, a w telewizji pojawił się krótki film o stolicy Mali, byłem w siódmym niebie.
Dwa lata później grałeś dla Los Angeles Lakers. Miałeś wówczas okazję dobrze poznać Shaquille’a O’Neala.
- Shaquille wspierał mnie od pierwszego dnia, w którym się poznaliśmy. To bez wątpienia jedna z najlepszych osób jakie spotkałem w życiu. Mogłem na niego liczyć zarówno w dzień jak i w nocy. Doceniam go jako zawodnika i człowieka.
W sezonie 2003/2004 trafiłeś do Polski, no Noteci Inowrocław. Jak wspominasz swoją przygodę z tym klubem?
- Byłem zadowolony z tego, że mogłem grać z takimi zawodnikami a nie innymi, ale to wszystko co pozytywne. Nigdy nie zapomnę nieudolności włodarzy klubu, którzy do dzisiaj są mi winni pieniądze. Nie zapłacono mi za cztery miesiące ciężkiej pracy.
Jak w takim razie oceniasz polską ligę i Polaków?
- Ze względu na moje doświadczenia z Notecią ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Nie chcę oceniać innych drużyn przez pryzmat tego klubu. Polacy to mili ludzie, których dobrze wspominam.
Aktualnie grasz w Chinach. Dlaczego zdecydowałeś się na wyjazd do Azji?
- Po pierwsze jest tutaj dobra liga i dobrzy zawodnicy. Po drugie, co najważniejsze, nie ma problemów z płatnościami. Kluby zawsze wywiązują się ze swoich zobowiązań. Moja drużyna Jilin Northeast Tigers [śr. 18,6 punktów i 12,7 zbiórek – red.] radzi sobie całkiem nieźle, ale mamy za dużo młodych zawodników żeby móc walczyć o mistrzostwo.
Przez tobą jeszcze kilka lat gry, ale myślałeś już co będziesz robił po zakończeniu sportowej kariery?
- Staram się o tym nie myśleć. Skupiam się na sprawach, które dotyczą mnie na co dzień. Myślę, że zostanę trenerem albo przynajmniej kimś związanym z koszykówką.