Koszykarz z buszu zaskoczył gwiazdy NBA

Steven Adams należał do gangu i chciał być rugbystą. Nieoczekiwanie dla samego siebie trafił do najlepszej ligi świata, gdzie czyni niesamowite postępy.

Krzysztof Gieszczyk
Krzysztof Gieszczyk
Enes Kanter i Steven Adams grają w siatkówkę nad głową 40-letniego Tima Duncana AFP / Enes Kanter i Steven Adams grają w siatkówkę nad głową 40-letniego Tima Duncana

To największe zaskoczenie w tegorocznym play offie. W zespole Oklahoma City Thunder najmocniej świecą gwiazdy - Russell Westbrook i Kevin Durant - ale nieoczekiwanie świetnie gra Steven Adams (niecała 23 lata lata, 213 cm), "toporny" środkowy rodem z Nowej Zelandii.

To właśnie siła i dobra gra w obronie dały przewagę Thunder, którzy trochę nieoczekiwanie wyeliminowali San Antonio Spurs w półfinale Konferencji Zachodniej. Dziennikarze z USA najbardziej chwalili Enesa Kantera, a przede wszystkim Adamsa, który zawodnikiem NBA został przez przypadek.

Oberwał za "małpki"

Ostatnio podpadł, kiedy koszykarzy Golden State Warriors (Thunder grają z nimi w finale Zachodu) nazwał "szybkimi małymi małpkami". Potem się tłumaczył, że nie miał nic złego na myśli, a chodziło mu jedynie o pokazanie klasy przeciwników. - Wychodzi słaba znajomość tutejszego języka. Jestem w USA od niedawna i nie zawsze znajduję jeszcze odpowiednich słów - mówił Adams.

ZOBACZ WIDEO 25. mistrzostwo Polski koszykarek Wisły Can-Pack Kraków (źródło TVP)

Jego ciężkie dzieciństwo i krnąbrny charakter pomogły zaistnieć nie tylko w NBA, ale w takim zespole jak Thunder, gdzie Westbrook potrafi nawrzeszczeć na kolegę z zespołu. Adams z krytyki niewiele sobie z tego robił, tak samo jak z ostrych zagrań rywali. W walce pod koszem czuje się jak ryba w wodzie.

Wychował się - jak sam mówił - w buszu. - Wiem, że wyglądam jak jaskiniowiec - opowiadał. Jego ojciec, Sid Adams, miał osiemnaścioro dzieci z pięcioma różnymi kobietami. Zmarł dziesięć lat temu na raka żołądka. Siostrą koszykarza NBA jest Valerie Adams, dwukrotna mistrzyni olimpijska w pchnięciu kulą. To właśnie z nią zawodnik utrzymuje najbliższe stosunki. - Jak byłem mały, to bracia często mnie bili. Nic wielkiego, ale i tak wrzeszczałem licząc na nadejście kawalerii, czyli taty - wspominał Steven.

Śmieje się, kiedy wspomina okres sprzed dziesięciu lat. Zawsze chciał być rugbystą, był wielki i nie bał się ostrych starć. Został nawet członkiem gangu po śmierci ojca, ale nie zdradzał szczegółów. - Zawsze chciałem być dobrym człowiekiem, a wiem, że ludzie się mnie boją i mnie nie lubią. W NBA moją rolą jest porządna gra w obronie i złapanie piłki. Od zawsze byłem czarnym charakterem i człowiekiem od czarnej roboty - mówił.

Były nie tylko gangi. Dodatkowo opuścił szkołę, rodzeństwo miało z nim kłopoty. Jego starszy brat, Warren (grał w kadrze Nowej Zelandii), zadzwonił do dawnego kolegi z reprezentacji, Kenny'ego McFaddena. Ten zajmuje się trenowaniem młodzieży w Wellington i zgodził się przyjąć pod swoje skrzydła wysokiego nastolatka. Steven Adams grał na boiskach z kolegami, ale nie myślał na poważnie o koszykówce.

Pierwszy lot

Dostał stypendium w Scots College, które ukończył w 2011, choć kiedy pojawił się tam pierwszy raz, miał kłopoty z pisaniem i czytaniem. - Czego się spodziewali? Miałem potargane włosy i takie samo ubranie. Byłem buszmanem - opowiadał zawodnik Thunder.

Nauka przyniosła efekty, Adams czynił postępy, a McFadden wysyłał kasety do USA, żeby zainteresować kogoś wysokim Nowozelandczykiem. Udało się - młody zawodnik poleciał do Los Angeles na obóz dla młodych talentów. Grał z graczami z Ameryki Południowej i Środkowej, bo nie było innych koszykarzy z jego regionu.

- Najbardziej zależało mi na locie samolotem, obóz mniej mnie interesował. To była moja pierwsza podróż poza Nową Zelandię - przyznał potem Adams. Dostał się do NCAA, do zespołu Pittsburgh Panthers, a stamtąd do NBA. W 2013 roku trafił do Oklahomy, z wysokim dwunastym numerem w drafcie. Był uważany za obiecującego, wysokiego zawodnika.

Ciężko mu było odnaleźć się w NBA, niewiele o niej wiedział. - Grałem w grę komputerową, w której najlepszym zawodnikiem był Peja Stojaković, czyli stare czasy, a na ścianie w pokoju mojego brata wisiał plakat Larry'ego Birda - wspominał. Brak idoli pozwolił mu grać bez respektu wobec słynnych podkoszowych, bo ich zwyczajnie nie znał.

Za dużo na fryzjera

Na boisku drażnił przeciwników. Miał starcie z wieloma przeciwnikami, poprzedni trener Oklahomy, Scott Brooks, krzyczał na niego, kiedy reagował na prowokacje. Podpatrywał zagrania w ataku Tima Duncana i Marca Gasola. - Wszystko idzie powoli, ale to u mnie normalny proces. To długa droga, jestem do takiej przyzwyczajony - mówił Adams.

W NBA nosi sumiastego wąsa i długie, rozczochrane włosy. - Po przyjeździe do USA kazali mi wydawać 40 dolarów na fryzjera. Oszaleli, to dużo pieniędzy. Za to można kupić dużo jedzenia - mówił rozmarzony. W domu się nie przelewało, więc jeść lubi i potrafi. Kolega z zespołu, Nick Collison: - Byliśmy raz w Miami. Niektórzy z nas, w tym Steven, poszli coś zjeść. Potem udał się do włoskiej restauracji, potem na sushi i był gotowy na kolację, gdzie brał jeszcze jakieś dokładki.

Adams sponsoruje obóz koszykarski dla dzieci w Nowej Zelandii. W tym sezonie zarobi 2,2 mln dolarów, w kolejnym ponad trzy. Kibice w Oklahomie go kochają za szczerość i naturalność.

Nick Gallo, reporter zajmujący się meczami Thunder, mówił: - Zawsze ma czas, zawsze spokojnie usiądzie i pogada. W tej lidze jest wielu wyniosłych zawodników, którzy mają wszystkich gdzieś. On jest niesamowity. Żadnych manier gwiazdy. Fajnie przebywać w jego towarzystwie.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×