4 kwarty z gwiazdą: Emilio Kovacić

Zakończył swoją karierę sportową prawie pięć sezonów temu, lecz nadal jego nazwisko pozostaje znane kibicom tego sportu w całej Europie. Emilio Kovacić grą w koszykówkę zajmował się przez dwadzieścia jeden lat, więc można powiedzieć, że zjadł na tym sporcie zęby. O tym co robi po zakończeniu kariery, o wspomnieniach z lat osiemdziesiątych, a także o niedoszłym kontrakcie ze Śląskiem Wrocław Chorwat opowiada specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl.

W tym artykule dowiesz się o:

Swoją karierę Emilio Kovacić zaczął, jak wielu przed nim i wielu po nim, w szkółce juniorskiej KK Zadar. Choć nigdy nie spodziewał się, że kiedyś może zostać zawodowym koszykarzem, jego wzrost spowodował, że zmuszony był pewnego dnia znaleźć się na parkiecie, trzymając w rękach okrągły, pomarańczowy przedmiot. W klubie zaczynał, ucząc się wszystkiego o podstaw, mając 15 lat i jak sam podkreśla, początki były dla niego bardzo trudne. Młodzi adepci koszykówki szlifują w tym czasie zagrywki i nie potrzebują patrzeć na piłkę podczas kozłowania. Wiele długich chwil minęło zanim ta sztuka udała się Kovaciciowi, lecz jego upartość w dążeniu do celu połączona z katorżniczą pracą na treningach dała zdumiewające efekty.

Po zaledwie dwóch latach odkąd zajął się koszykówką, młody gracz dostał się do reprezentacji Jugosławii do lat 18! Rozpad tego kraju, a także kontuzje kręgosłupa u nastolatka spowodowały, że następną szansę, już w barwach Chorwacji, dostał dopiero w roku 1992. Kiedy jednak załapał się do pierwszej reprezentacji, był jej podporą przez kolejną dekadę. W roku 2002 postanowił pożegnać się z grą w czerwono-biało-niebieskich barwach narodowych.

Wychowanek KK Zadar, w wieku 20 lat postanowił spróbować swoich sił w Stanach Zjednoczonych. Za oceanem spędził cztery lata grając w rozgrywkach NCAA i NAIA. Następnie wrócił do kraju, będąc członkiem Zadaru, Cibony Zagrzeb, Zrinjevaca czy ponownie ekipy z Zadaru. Statystyki na poziomie 18,1 punktu, 9,5 zbiórki i 1,2 bloku sprawiły, że w roku 1999 zgłosiła się po niego Olimpija Union Lublana. Przygodę ze Słowenią zaczął pechowo, gdyż kontuzja kolana wykluczyła go z gry na cały sezon. Następne rozgrywki były jednak bardziej udane. Kovacić stał się ważnym ogniwem ekipy (12,6 punktu i 6,2 zbiórki), która wywalczyła Mistrzostwo Słowenii. Następnie grał w Fortitudo Bolonia w latach 2001-2003 (9,2 punktu i 4,1 zbiórki), lecz na kolejny sezon postanowił wrócić do rodzinnego Zadaru. Podczas ostatniego spotkania sezonu 2003-2004, kiedy kilka dni wcześniej ogłosił, że przechodzi na sportową emeryturę, fani zgotowali mu kilkunastominutową owację na stojąco, a łzom wzruszenia nie było końca...

Co ciekawe, w lato transferowe 2001 roku Polskę obiegła informacja, że Kovacić jest jedną nogą w Śląsku Wrocław. Portale internetowe szykowały się na rywalizację Chorwata z innym gigantem, ówczesnym środkowym Anwilu Włocławek, Aleksandrem Koulem. Ostatecznie 33-letni wtedy center nie związał się ze Śląskiem, zaś przyczyna jest bardzo prosta. - Jestem szczerze zdumiony tym co mi mówisz. Może i media informowały, ale ja naprawdę dowiaduję się tego od ciebie. Nigdy nie prowadziłem żadnych rozmów ze Śląskiem, ani innym klubem z waszego kraju. Ale to może wina mojego agenta. Po latach współpracy okazał się zwykłym hochsztaplerem i oszustem... - mówi Kovacić specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl, opowiadając obszernie o swoim życiu sportowym.

PRZEDSTAWIENIE:

1. Nazywam się… Emilio Kovacić. Chciałbym, żeby z moim imieniem związana była jakaś historia, ale niestety takowej nie ma. Myślę, że moi rodzice dali mi tak na imię, bo nie byli w stanie znaleźć dla mnie lepszego.

2. Urodziłem się… w Zadarze. To jest takie małe, liczące około osiemdziesięciu tysięcy ludzi, miasteczko nad morzem. Żyje z dwóch rzeczy: turystyki oraz koszykówki, która ma tam wielką tradycję. Każdy dzieciak w Zadarze marzy o grze w koszykówkę, choć ja nie marzyłem (śmiech). Ja byłem wyjątkiem, a jednak skończyłem jako zawodnik (śmiech). Ironia. Kocham moje miasto.

3. Kiedy byłem dzieckiem zawsze… rozmyślałem o wszystkim i o niczym. Byłem typem chłopaka, który bardziej buja w obłokach, niż twardo stąpa po ziemi.

4. Teraz, kiedy jestem starszy… jestem już bardziej racjonalny. Jestem ojcem i mężem, który zastanawia się co się stało z jego włosami (śmiech)...

5. Kiedy byłem dzieckiem moim koszykarskim idolem był… Kresimir Cosić. Nie był moim bohaterem czy idolem od zawsze, ale pamiętam, że jak nabrałem trochę rozumu i przestałem być głupiutki, to bardziej doceniłem klasę tego gracza, notabene rodem z Zadaru. Cosić miał wielki wpływ na koszykówkę w Europie. O jego wielkości niech świadczą jego sukcesy - złoty medal Igrzysk Olimpijskich, dwa triumfy w Mistrzostwach Świata i trzy złota Mistrzostw Europy, a nie wspominając już medali srebrnych i brązowych...

POCZĄTKI:

1. W koszykówkę zacząłem grać… w roku 1983, kiedy miałem aż 15 lat! To był piękny czas... Koszykarze zakładali naprawdę krótkie spodenki a buty były dostępne tylko w dwóch markach: Converse lub Adidas. Stopa nabierała w nich jako takiej, podkreślam, wygody dopiero po trzech miesiącach noszenia, także to naprawdę było fantastyczne (śmiech). Pierwszym moim klubem był oczywiście KK Zadar. To w pewnym stopniu był dla mnie szok społeczny, kiedy nagle zacząłem grać w jednym zespole z tymi wszystkim świetnymi zawodnikami. Wydawało mi się, że nie jestem tak dobry jak oni i byłem bardzo nieśmiały.

2. Wybrałem koszykówkę, ponieważ… tak naprawdę nie wybrałem koszykówki nigdy. To ona raczej mnie wybrała. Pomiędzy 14 a 15 rokiem życia nagle zacząłem wyjątkowo szybko rosnąć. Mój ojciec zadzwonił więc pewnego dnia do jakiegoś swojego znajomego, którego kolega był trenerem, by ten wziął mnie pod swoje skrzydła. A że nie było wówczas w zespole zbyt dużo wysokich graczy, zacząłem uprawiać ten sport, zupełnie przypadkowo. Wiesz, jeśli jesteś wysoki wszyscy myślą, że grasz w koszykówkę. Pamiętam, że zacząłem się uczyć tego sportu, podczas gdy moi rówieśnicy po prostu w niego grali. Taka drobna różnica (śmiech). Trenowałem jednak bardzo ciężko, zaczynając od podstaw. Mój trener uczył mnie na przykład jak poprawnie biegać po parkiecie oraz kozłować piłkę. Niestety nauka biegania i jednoczesnego kozłowania zajęła mi trochę czasu…

3. Trenerami, którzy wpłynęli na mnie w największym stopniu byli… Slavko Trninić i Uco Pulanić. Slavko był człowiekiem, który miał największą wiedzę na temat koszykówki w tamtych latach na świecie. Przy okazji był niesamowicie wymagający. Tak wymagający, że żaden późniejszy mój szkoleniowiec nie przybliżył się do niego. To on nauczył mnie podstaw i bardzo to przeżyłem, kiedy odszedł do Spiltu torturować takie gwiazdy jak Toni Kukoć czy Dino Radja. Na szczęście jego następcą został Uco i nie waham się powiedzieć, że przybył we właściwym czasie na właściwe miejsce w samą porę, by uratować moją karierę.

4. Kiedy byłem młodszy chciałem przerwać przygodę z koszykówką, bo… różne były przyczyny. Tak naprawdę to ja nie tyle co chciałem, co przerywałem. Zrywałem z tym sportem około tysiąca razy, ale zawsze rozłąka nie trwała dłużej niż kilka godzin. Każdego razu wracałem ponieważ nie mogłem się zmniejszyć i zawsze mierzyłem ponad dwa metry wzrostu, a ponadto nadal lubiłem wsadzać piłkę do kosza (śmiech). No i chyba nie miałem umiejętności, by zostać aktorem (śmiech)...

5. Będąc młodym graczem zawsze marzyłem, że pewnego dnia będę grał w… hm... kiedy byłem dzieckiem nigdy nie dbałem o moją sportową karierę. Dopiero trochę później marzyłem o grze w NBA i na Igrzyskach Olimpijskich, ale to nigdy się nie ziściło. Pamiętaj, marzenia się nie spełniają... Nigdy (śmiech)!

DOŚWIADCZENIE:

1. Najlepszy mecz mojej kariery miał miejsce… to supertrudne pytanie. Ja grałem w koszykówkę przez ponad dwadzieścia lat i każdy dobry występ, który miał miejsce wydawał się lepszy niż poprzedni. Uczciwie mówiąc, żadnego z meczów nie pamiętam w sposób szczególny. Być może dlatego, że nie miałem zbyt wiele dobrych występów (śmiech)? Kto wie?

2. Najgorszy mecz mojego życia miał miejsce… Gdybym miał rozmyślać nad wszystkimi złymi spotkaniami, które miały miejsce w mojej karierze, wpędziłbym siebie w wielką depresję, która bardzo ucieszyłaby różnych terapeutów. Na pewno chcieliby zrobić wszystko, by mi pomóc, zarabiając przy tym niezłe pieniądze. Następne pytanie proszę!

3. Największy sukces mojego życia to… moja rodzina i przyjaciele. Koszykówka to gra wyjątkowo zespołowa, w której wzajemnie zrozumienie jest bardzo potrzebne. Przeradza się to również w bliskie relacje pozasportowe. Muszę powiedzieć, że każdy sukces na parkiecie zawdzięczam moim kolegom z zespołów.

4. Największa porażka mojego życia… miała miejsce, kiedy byłem graczem Fortitudo Bolonia i jechaliśmy na mecz z Reggio Calabria. Założyłem się wówczas, a właściwie to ze mną założył się klubowy lekarz, doktor Quadrelli. Naśmiewał się ze mnie, że nie trafię do kosza rzucając hakiem z połowy boiska. Cóż... Skończyło się to tak, że on trafił za pierwszym razem, więc musiałem postawić mu pizzę i piwo (śmiech). Dasz wiarę?! Przegrałem z klubowym lekarzem (śmiech)!

5. Najlepszy klub, w którym miałem okazję grać to… każdy klub, w którym miałem okazję grać to przygoda. Mogę nazwać się szczęściarzem, bo grałem w takich miejscach, gdzie fani naprawdę darzą wielką miłością ten sport. Zarówno Zadar, Lublana czy Bolonia to fantastyczne doświadczenie, dlatego te trzy miejsca mają specjalne miejsce w moim sercu. Gdybym miał powrócić do przeszłości i ponownie stanąć przed wyborem gry w jakikolwiek klubach, wybrałbym te same.

PRZYSZŁOŚĆ:

1. Swoją karierę skończyłem… w roku 2004, mając 36 wiosen na karku. Oznacza to, że koszykówka zabrała mi 21 lat z życia. Nadszedł jednak taki czas, że moje plecy odmawiały posłuszeństwa i to do tego stopnia, że zwykły spacer sprawiał mi trudności. Młodsi koledzy w szatni wyglądali, jakby byli moimi dziećmi, a sędziowie zaczęli zwracać się do mnie per "pan". No i w dodatku z powodu mojego zaawansowanego wieku zacząłem zapominać zagrywki (śmiech). Wiedziałem wówczas, że to czas by dać sobie spokój. Dwa kręgi dotknięte przepukliną tylko utwierdziły mnie w tej decyzji.

2. Po zakończeniu kariery koszykarskiej… nie robiłem nic przez 6 miesięcy! Po prostu odpoczywałem psychicznie i fizycznie, lecząc chory kręgosłup. Później jednak mi się znudziło, i nic nie robienie i leczenie, więc otworzyłem klub fitness. Dwa lata temu natomiast zacząłem pracować w firmie specjalizującej się w skautingu, Synergy Sports Technology. Ktoś docenił wówczas moje doświadczenie z parkietu i objąłem stanowisko generalnego menedżera. Synergy zrewolucjonizowało skauting i jestem bardzo dumny, że mogę być częścią tego procesu.

3. Mamy rok 2019. Widzę siebie… jako generalnego menedżera w mojej drużynie KK Zadar, wygrywającego Mistrzostwo Euroligi. Jordi Bartomeu, dyrektor Euroligi, wręcza mi trofeum, a ja mówię mu, że dziesięć lat wcześniej to wszystko przewidziałem! On stwierdza, że to niemożliwe, na co ja mu odpowiadam, żeby zapytał Michała Fałkowskiego z Polski (śmiech)!

4. Marzę, że pewnego dnia… złapię rybę, ważącą choć kilka gram więcej niż 3 kilo... Moja rodzina zawsze nabija się ze mnie, jako z wędkarza, więc mam nadzieję, że kiedyś to ja będę śmiał się ostatni (śmiech)

5. Mając 60 lat będę żałował jedynie, że… zastanówmy się... Być sześćdziesięcioletnim człowiekiem i nie żałować niczego? Czy to jest w ogóle możliwe? Cóż, poczekamy, zobaczymy...

W następnym odcinku: Domen Lorbek - Benetton Treviso

Komentarze (0)