Wielki biznes amatorów, czyli koszykarska NCAA. Studenci podziwiani przez miliony Amerykanów

WP SportoweFakty / Michał Domnik / Koszykówka
WP SportoweFakty / Michał Domnik / Koszykówka

Rozgrywki NCAA wchodzą w decydującą fazę. Już w nocy z sobotę na niedzielę odbędą się półfinały z udziałem Przemysława Karnowskiego. Rywalizacja akademików to zawsze wielkie święto amerykańskiego sportu. Często budzące skrajne emocje.

W tym artykule dowiesz się o:

Gdy w NBA kibice nie mogą być pewni przyszłości swojego klubu, ponieważ  właściciel w każdej chwili może przenieść drużynę do innego miasta, w NCAA już od prawie 80 lat rywalizują ze sobą uznane, niekiedy kilkusetletnie uczelnie. O ile w zawodowych ligach gwiazdorzy zarabiają rocznie dziesiątki milionów dolarów, w sporcie akademickim mają status amatorów i oficjalnie, poza stypendium, nie mogą otrzymywać wynagrodzenia.

Przy skomercjalizowanej do szpiku kości NBA, NCAA może wydawać się Arką Przymierza, w której zachowano najważniejsze wartości dyscypliny wymyślonej przez pastora Naismitha. Choć w rzeczywistości bywa z tym różnie.

Większa widownia niż w NBA

Rozgrywki amatorskiej koszykówki już dawno temu zawładnęły sercami Amerykanów. Dość powiedzieć, że w 2015 roku decydujący mecz między Wisconsin Badgers a Duke Blue Devils oglądało w USA 28 milionów widzów. Kilka miesięcy później, podczas decydującego, 6. spotkania finałów NBA pomiędzy Golden State Warriors a Cleveland Cavaliers przed telewizorami zasiadło o 5 milionów widzów mniej.

Swą pozycję amerykańska koszykówka zawdzięcza tradycji i masowości. Pierwsze mistrzostwa uczelni odbyły się w 1939 roku. Do dziś istnieją szkoły, które przed 78 laty wzięły udział w inauguracyjnych rozgrywkach. Dla porównania, w NBA jedynie dwie drużyny istniejące od początku ligi występują obecnie w tym samym mieście (Boston Celtics i New York Knicks).

ZOBACZ WIDEO Himalaista Adam Bielecki marzy o zimowym wejściu na K2. "To wielkie wyzwanie"

Rzut na mistrzostwo

NCAA składa się z aż trzech dywizji. W najlepszej, pierwszej, występuje 351 drużyn. Poza Alaską, wszystkie stany mają swoje przyuczelniane zespoły. Nawet rolnicze Północna i Południowa Dakota, Wyoming - w każdym z nich mieszka mniej osób, niż w najmniejszym w Polsce województwie opolskim. Nic więc dziwnego, że rozgrywki ligi akademickiej są wielkim świętem dla lokalnej społeczności. Przywiązanie do barw świetnie widać na meczach - głośny doping kibiców drużyn akademickich kontrastuje z cichymi koneserami basketu zasiadającymi w halach Los Angeles Lakers czy Brooklyn Nets.

Popularności sprzyja również system rozgrywania meczów o mistrzostwo. Podczas fazy play-off rywalizuje łącznie aż 68 zespołów, mecze odbywają się w odstępie ledwie kilku dni. Z czasem nazwano tę rywalizację "marcowym szaleństwem" - "March Madness". Cztery najlepsze drużyny z drabinki rywalizują w turnieju Final Four, składającym się z trzech meczów - dwóch półfinałów i wielkiego finału. Co ważne, w akademickiej koszykówce nie ma miejsca na pomyłkę, w fazie pucharowej na każdym szczeblu rozgrywa się tylko jeden mecz. Taki układ kreuje wielkie emocje, gdzie o awansie do dalszej fazy, czy o mistrzostwie decyduje jeden rzut. Tak było choćby przed rokiem, gdy w finale NCAA decydujące o triumfie punkty Villanova Wildcats zdobyła równo z syreną.

Wolontariusze na parkiecie

Obstawianie meczów turniejowej drabinki stało się innym narodowym sportem Amerykanów. Około 40 milionów osób rokrocznie bierze udział w typowaniu zwycięzców ligi. Ogółem koszykarska NCAA, mimo swej akademickości i wymogu amatorstwa, stanowi olbrzymi biznes. W 2016 r. koncerny medialne CBS i Turner za przedłużenie o 8 lat umowy na prawa do transmisji, zapłaciły łącznie 8,8 miliarda dolarów. To się jednak opłaca - poprzednie rozgrywki "March Madness" wygenerowały aż 1,24 miliarda dolarów. O przeszło 200 milionów więcej, niż play-offy NBA. Na zarobki nie mogą narzekać też trenerzy zespołów uczelnianych. Najlepiej opłacany trener amerykańskiej koszykówki akademickiej, John Calipari z Kentucky Wildcats, przez rok zarabia 7,75 mln dolarów. Na taką gażę nie może liczyć zdecydowana większość trenerów z ligi zawodowej.

Jednocześnie koszykarze nie mogą liczyć na żadne wynagrodzenie, poza stosunkowo skromnym stypendium. Oficjalnie - w trosce o dobro zawodników i kultywowanie ideałów amatorstwa. Ten rozdźwięk między otoczką a sytuacją zawodników to być może największa kontrowersja związana z całym akademickim sportem w USA.

Te wątpliwości nie wpłyną jednak na popularność koszykarskich rozgrywek NCAA. Tym bardziej, że właśnie w nich rozpoczynały się niekiedy wielkie kariery późniejszych legend basketu. To właśnie w finałach z 1979 roku doszło do pierwszego starcia między Magiciem Johnsonem z Michigan State Spartans i Larrego Birda z Indiana State Sycamores. Kolejną dekadę NBA naznaczyła rywalizacja tych dwóch koszykarzy. Zmieniła ona - a jak twierdzą odważniejsi, uratowała - dołującą wówczas zawodową ligę koszykówki. Zaś w 1982 roku sportowemu światu po raz pierwszy pokazał się Michael Jordan, zdobywający punkty przesądzające o wiktorii North Carolina Tar Heels.

Teraz Przemysław Karnowski ma szansę zapisać się złotymi zgłoskami w historii rozgrywek akademickich. Jego Gonzaga Bulldogs już o północy z soboty na niedzielę zmierzy się w półfinałowym meczu z South Carolina Gamecooks. Wielki finał NCAA odbędzie się w nocy z niedzieli na poniedziałek.

Fani sportów walki! Transmisja gali Cage Warriors 82 w Liverpoolu o 22:45 w kanale Eleven. Obejrzyj to NA ŻYWO na elevensports.pl lub u takich operatorów jak nc+, Cyfrowy Polsat, UPC, Multimedia, Vectra, Toya, INEA czy Netia. 

Źródło artykułu: