4 kwarty z gwiazdą: Brent Scott

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Mistrz Hiszpanii z Realem Madryt w roku 2000, srebrny medalista z ekipą Taugres Vitoria dwa lata wcześniej, czterokrotny uczestnik Meczów Gwiazd w różnych zakątkach Europy, wicemistrz Polski z Anwilem Włocławek, a obecnie asystent trenera w NCAA oraz człowiek posiadający dyplom z kinezjologii. Oto Brent Scott, siedemnasty bohater cyklu "4 kwarty z gwiazdą".

W tym artykule dowiesz się o:

Kiedy w grudniu 2005 roku Brent Scott dołączył do włocławskiego Anwilu, wiele osób pukało się w czoło. Jakie umiejętności prezentować może prawie 35-letni center z kilkunastoma kilogramami nadwagi i co w ogóle robi w Polsce? Oczywiście odcina kupony i spokojnie zmierza do sportowej emerytury. Jakież było więc zdziwienie gdy w swoim debiucie w biało-niebieskich barwach przeciwko Hemofarmowi Vrsac, Scott zdobył 20 punktów i miał 7 zbiórek, a niecały miesiąc później w meczu z Prokomem Trefl Sopot zaliczył double-double w postaci 13 punktów i 13 zbiórek. Miał również 5 asyst, więc stało się jasne, że Anwil pozyskał bardzo wszechstronnego środkowego, a sam trener Andrej Urlep mógł triumfować. To on autorytarnie zdecydował się by postawić na mierzącego 206 cm wzrostu zwalistego giganta.

Jeśli jednak spojrzeć w karierę Scotta, nie ma co się dziwić, że w Polsce szybko stał się jednym z najlepszych centrów ligi. W czasie swojej przygody akademickiej Amerykanin został najlepiej punktującym i najlepiej zbierającym zawodnikiem w historii swojej uczelni. W ciągu czterech sezonów rzucił 1906 punktów i zebrał 1049 piłek. Co ciekawe, dziś po szesnastu latach, wyniki te dają Scottowi drugie miejsce na liście wszechczasów. Po NCAA koszykarz na trzy lata przeniósł się do Grecji i Włoch, zaś w sezonie 1996/1997 otrzymał angaż w NBA. Sięgnęła po niego drużyna Indiany Pacers. Mała ilość otrzymywanych minut spowodowała jednak, że środkowy po raz kolejny postanowił wybrać grę w Europie.

Tym razem podpisał kontrakt z Taugres Vitorią. Srebrny medal na zakończenie sezonu odebrano jako porażkę, lecz Scott nie miał się czego wstydzić - średnie 13,6 punktu i 6,9 zbiórki dawały mu miejsce w czołówce ligi ACB. W kolejnym sezonie zawodnik reprezentował barwy Reggio Calabrii (20 punktu i 11,5 zbiórki), a w następnym grał już dla Realu Madryt. To właśnie stołeczna ekipa zajmuje w sercu Scotta specjalnie miejsce. Nie ma się jednak czemu dziwić. W sezonie 1999/2000 "Królewscy" sięgnęli po złoty medal mistrzostw Hiszpanii, a 29-letni wówczas gracz notował 10,1 punktu i 6,6 zbiórki, walnie przyczyniając się do sukcesu zespołu.

W kolejnych latach Scott przywdziewał trykoty Snaidero Udine, PAOK Saloniki, Polarisu Murcja (17 punktów i 9 zbiórek) i Joventutu Badalona, a w połowie sezonu 2005/2006 trafił do Włocławka, gdzie zakończył rozgrywki ze srebrnym medalem na szyi. Po pobycie w Polsce, koszykarz postanowił przenieść się do AEK Ateny, lecz to był jego ostatni sezon w karierze. Kuszony przez swojego dawnego mentora z NCAA, trenera Willisa Wilsona, zdecydował się przyjąć ofertę asystenta na swojej byłej uczelni. - To tutaj wszystko się zaczęło. Wracam do domu i jestem szczerze wzruszony - mówił wówczas Scott, lecz jego przygoda z Uniwersytetem Rice trwała tylko rok. Przed sezonem 2008/2009 zdecydował się przyjąć propozycję od bardziej renomowanej uczelni - Uniwersytetu Stanowego Luizjany.

PRZEDSTAWIENIE:

1. Nazywam się… Brent Scott. Niestety nie znam żadnej historii związanej ze swoim imieniem, gdyż takowej po prostu chyba nie było. Wiem tylko, że mój tata wybrał dla mnie to imię.

2. Urodziłem się… w miasteczku Jackson, w stanie Michigan. Znane jest jako Miasto Róż albo Miasto Więzienne i liczy sobie nieco ponad 36 tysięcy. Oczywiście takich miasteczek w Stanach są setki tysięcy, ale dorastanie w takim środowisku pomogło mi później, kiedy przybyłem do Europy. Wy, Europejczycy przede wszystkim mieszkacie w małych miasteczkach.

3. Kiedy byłem dzieckiem zawsze… starałem się naśladować mojego tatę. Bez żadnych wyjątków we wszystkim co robił.

4. Teraz, kiedy jestem starszy… jestem najbardziej szczęśliwym człowiekiem na świecie, żyjąc z cudowną rodziną i spełniając swoje marzenia z dzieciństwa. Mam na myśli życie z koszykówki i życie koszykówką.

5. Kiedy byłem dzieckiem moim koszykarskim idolem był… Charles Barkley. Jak byłem mały lubiłem oglądać go w akcji. Chyba żaden inny koszykarz przy tak niskim wzroście (tylko 198 cm - przyp. M.F.) nie potrafiłby grać w trumnie tak skutecznie, jak on. A jego przydomek - Round Mound of Rebound (Okrągły Pagórek Zbiórek) został dobrany po prostu idealnie (śmiech).

POCZĄTKI:

1. W koszykówkę zacząłem grać… mając kilka lat, 8 czy 9. W każdym bądź razie w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Po prostu zawsze byłem wysoki i mocny fizycznie na tyle, by moi rówieśnicy nie mieli ze mną żadnych szans w walce o zbiórki (śmiech).

2. Wybrałem koszykówkę, ponieważ… z dwóch przyczyn. Po pierwsze, mój kuzyn uprawiał ten sport i bardzo się nim fascynował. I chociaż z początku byłem pełen rezerwy, udało mu się mnie wciągnąć (śmiech). Z każdym kolejnym meczem u boku mojego kuzyna, który był świetnym obrońcą, miłość do koszykówki zwiększała się. Dobrze pasowaliśmy do siebie - on grał na obwodzie, a ja zbierałem wszystkie niecelne rzuty (śmiech).

3. Trenerem, który wpłynął na mnie w największym stopniu był… mój trener w szkole średniej. Był z niego prawdziwy twardziel i miał niesamowity talent - umiał nas, rozkapryszonych nastolatków, którzy myśleli, że pozjadali wszystkie rozumy świata, trzymać w ryzach i poukładać w niezły zespół. Ponadto sprawił, że stałem się silny mentalnie na tyle, bym był w stanie poradzić sobie w każdej sytuacji. Dlatego wspominam go tak dobrze. Później moim mentorem był Willis Wilson, szkoleniowiec drużyny uniwersyteckiej. Innym trenerem, którego miałem okazję spotkać w swojej karierze trenerskiej, a który jest po prostu świetny to oczywiście Andrej Urlep. To jest trener przez duże "T" - rozumie koszykówkę jak mało kto i przygotowuje zespół tak, by ten był przygotowany najlepiej w najważniejszym momencie sezonu. Bardzo lubiłem grać dla niego. Wiem, że ludzie mówią, że Urlep jest szalony, ale dla mnie w tym szaleństwie jest styl życia i prawdziwa miłość do tego, co się zawodowo robi. Jeśli będziesz się z nim kiedyś widział, przekaż serdeczne życzenia wszelkiej pomyślności ode mnie (śmiech).

4. Kiedy byłem młodszy nigdy nie chciałem przerwać przygody z koszykówką, bo… odkąd tylko zacząłem zajmować się tym sportem, wiedziałem że to jest droga, dzięki której mam szansę dostać się na uniwersytet. Musisz wiedzieć, że w mojej rodzinie nigdy się nie przelewało. Mieszkałem z moją mamą i zdawałem sobie sprawę, że nigdy nie będzie nas stać, bym mógł pójść na studia. Na szczęście zdarzyło się tak, że mogłem otrzymać stypendium sportowe. Jak tylko się dowiedziałem o tej możliwości, pracowałem jak szalony.

5. Będąc młodym graczem zawsze marzyłem, że pewnego dnia będę grał w… NBA oczywiście. Jest mi ogromnie miło, że miałem więc okazję zagrać w najlepszej lidze świata w barwach Indiany Pacers. Choć spędziłem tam tylko jeden sezon, było to WSPANIAŁE DOŚWIADCZENIE (koszykarz celowo zaznacza, by napisać tę frazę wielkimi literami - przyp. M.F.) i znaczyło dla mnie bardzo wiele.

DOŚWIADCZENIE:

1. Najlepszy mecz mojej kariery miał miejsce… w Barcelonie, kiedy byłem zawodnikiem Realu Madryt. Mam na myśli piąty mecz finałów w roku 2000. Po czterech spotkaniach był remis 2-2, a na decydujące spotkanie jechaliśmy do stolicy Katalonii. Po bardzo ciężkim pojedynku wygraliśmy i to był wielki dzień dla klubu. Wyobrażasz sobie sytuację, że Real wygrywa mistrzostwo ligi na parkiecie największego wroga? Piękne uczucie być częścią takiego wydarzenia, tym bardziej kiedy jest się po stronie zwycięzców (śmiech).

2. Najgorszy mecz mojego życia miał miejsce… na ostatnim roku studiów. Przegraliśmy nasze ostatnie spotkanie w domu, a gdybyśmy je wygrali, bylibyśmy mistrzami konferencji. Niestety nie daliśmy sobie wówczas rady z oczekiwaniami i presją.

3. Największy sukces mojego życia to… fakt, że przez czternaście lat grałem profesjonalnie w koszykówkę i czuję się zaszczycony, że trwało to tak długo. Wystąpiłem w wielu klubach na całym świecie, miałem okazję biegać u boku świetnych rozgrywających, strzelców, skrzydłowych, miałem okazję rywalizować ze świetnymi centrami. Grałem dla wielu wybitnych trenerów, a fani każdego zespołu doceniali moje poświęcenie. Wygrałem wiele trofeów, byłem mistrzem Hiszpanii, a także zagrałem w czterech różnych finałach. Mam wymieniać dalej (śmiech)?

4. Największa porażka mojego życia to… kiedy byłem zawodnikiem Taugresu Vitoria i przegraliśmy finał play-off z TDK Manresą 1-3. Byliśmy wówczas najlepszym zespołem ligi. W sezonie regularnym wygrywaliśmy ze wszystkimi bardzo przekonywająco i każdy z nas myślał, że bez problemów odprawimy inne zespoły z kwitkiem. Tymczasem Manresa w finale zaprezentowała fantastyczną koszykówkę i zanim zorientowaliśmy się co jest grane, już było po wszystkim. Trafili idealnie z formą, podczas gdy z nas para uszła całkowicie.

5. Najlepszy klub, w którym miałem okazję grać to… Real Madryt bez dwóch zdań. Gra dla "Królewskich" to było bardzo prestiżowe doświadczenie, a współpraca ze Sergio Scariolo czymś wyjątkowym. Byliśmy grupą świetnie rozumiejących się koszykarzy na parkiecie, a także grupą ludzi dogadujących się poza nim. Naszym jedynym celem było zwycięstwo ligi i to nam się udało. Poza tym, Real kojarzy mi się z pełnym profesjonalizmem. Jako jeden z nielicznych klubów, w których grałem, zapłacił mi wszystkie pieniądze wynikające z kontraktu, co wcale nie jest taką oczywistością. Wielokrotnie grałem za darmo lub pół-darmo. Wiem, że jesteś z Polski, ale niestety mam dla ciebie złą wiadomość - Anwil do tej pory nie zapłacił mi premii za awans do finału ligi. Dlatego z nikim z klubu nie utrzymuję żadnych kontaktów, choć tamten czas pod względem sportowym wspominam dobrze. Nadal pozostaję w kontakcie z zawodnikami: Iggy’m (Michał Ignerski - przyp. M.F.), Edem Scottem, Dante Swansonem i Marcinem Sroką.

PRZYSZŁOŚĆ:

1. Swoją karierę skończyłem… kiedy miałem 36 lat, a więc w roku 2007. Moim ostatnim klubem był grecki AEK Ateny. Ogólnie w koszykówkę profesjonalną bawiłem się przez czternaście lat, w tym trzynaście spędziłem poza Stanami Zjednoczonymi, a rok grałem w NBA. Jestem bardzo dumny z mojej kariery, bo nie każdy zawodnik po jej zakończeniu może usiąść i powiedzieć: grałem w Indianie Pacers, Realu, TAU, Joventucie, PAOK, AEK i w Anwilu oczywiście (śmiech).

2. Po zakończeniu kariery koszykarskiej… zajmuję się trenowaniem młodych zawodników na uniwersytecie, czyli robię to, co zawsze chciałem robić po zakończeniu kariery. Obecnie pracuję na Uniwersytecie Stanowym Luizjany jako pierwszy asystent trenera Trenta Johnsona. Wcześniej byłem w sztabie trenerskim Uniwersytetu Rice, dla którego sam grałem wcześniej jako zawodnik.

3. Mamy rok 2019. Widzę siebie… to już będzie chyba najwyższy czas, żebym stał się pierwszym trenerem na uczelni (śmiech). Mam nadzieję, że te dziesięć lat to wystarczający czas, żeby Trent zrozumiał, że muszę zająć jego miejsce (śmiech).

4. Marzę, że pewnego dnia… raczej nie mam zbyt wielkiego wyboru. Biorąc pod uwagę moją pracę, marzę o tym, by wygrać Mistrzostwo NCAA z ekipą Tigers Luizjana.

5. Mając 60 lat będę żałował jedynie, że… niczego nie będę żałował. Nawet tych pieniędzy, których nigdy nie dostałem od wielu klubów, a które mi się należały (śmiech). Prawdę mówiąc, jestem bardzo wdzięczny Bogu za to wszystko, co mi dał. Miałem okazję zwiedzić kawał świata, poznać interesujących ludzi i zasmakować ciekawych kultur, spróbować wielu kuchni i choć trochę nauczyć się innych języków. Myślę, że obecnie Brent Scott jest mieszanką tego wszystkiego, co zaczerpnął z różnych części świata i tak jest dobrze. Nie sądzę by cokolwiek zmieniło się we mnie, gdy będę miał 60 lat czy więcej.

W następnym odcinku: Marko Pesić - były gracz Alby Berlin i reprezentacji Niemiec.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)