Zagrał dla zmarłego przyjaciela i poprowadził do wygranej nad mistrzami

Jaylen Brown był głównym bohaterem hitowego starcia pomiędzy Boston Celtics a Golden State Warriors. Młody koszykarz poprowadził zespół do triumfu nad mistrzami NBA, mimo że kilkanaście godzin wcześniej zmarł jego przyjaciel.

W tym artykule dowiesz się o:

W meczu dwóch aktualnie najlepszych drużyn w NBA, Boston Celtics przed własną publicznością dokonali niesamowitej rzeczy - odrobili spore straty i pokonali panujących mistrzów - Golden State Warriors (92:88). Spotkanie obfitowało w zwroty akcji, a jednym z najlepszych zawodników na parkiecie był Jaylen Brown.

21-latek zagrał przez 34 minuty, w tym czasie zdobył 22 punkty (7/18 FG, 5/6 FT) i dołożył siedem zbiórek. Przed meczem nie było nawet wiadomo, czy rzucający będzie w stanie wyjść na parkiet. Kilkanaście godzin wcześniej zmarł jego bliski przyjaciel, Trevin Steede. Strata bardzo mocno dotknęła zawodnika Celtics.

- Mój przyjaciel zmarł poprzedniej nocy. Trudno to zaakceptować. Wszyscy byliśmy w szoku, ale wiedziałem, że on chciałby, abym wyszedł na parkiet. Ciężko było zebrać myśli, jednak rozmowa z jego rodziną natchnęła mnie do gry - skomentował Brown.

Po meczu Kyrie Irving podszedł do młodszego kolegi i wręczył mu piłkę ze zwycięskiego pojedynku. - Wiedziałem o tym przed meczem, więc próbowałem wspierać go dobrym słowem. W moim życiu straciłem już kilka bliskich osób. Nigdy nie jest dobrze, gdy ktoś przez to przechodzi. Można pocieszać, ale na koniec i tak chodzi o tę siłę wewnątrz siebie. Jaylen pokazał ją w tym spotkaniu - powiedział Irving.

- Jestem z niego bardzo dumny. To nie tylko świetny zawodnik, ale też wspaniały człowiek. Koszykówka jest dobrym sposobem na odreagowanie, a on wyszedł na parkiet i dał nam dokładnie to wszystko, czego potrzebowaliśmy - skomentował gracz Celtics, Jayson Tatum.

ZOBACZ WIDEO: Polski maratończyk zaskoczył wszystkich. Takiego wyniku nikt się nie spodziewał

Komentarze (0)