To nie miało tak wyglądać - rozmowa z Qyntelem Woodsem, skrzydłowym Asseco Prokomu Sopot

Anwil Włocławek pokonał Asseco Prokom Sopot różnicą pięciu oczek, 95:90. Włocławianie momentami prowadzili nawet dwudziestoma punktami, lecz sopocianie, rzutami Qyntela Woodsa, doprowadzili do bardzo emocjonującej końcówki. Amerykanin w całym spotkaniu uzbierał aż 35 oczek i miał 6 zbiórek. Po ostatnim gwizdku Woods odpowiedział na kilka pytań specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski: 35 punktów, sześć zbiórek i cztery niesamowite rzuty za trzy w czwartej kwarcie. Czy to był pański najlepszy mecz w sezonie?

Qyntel Woods: Choć statystyki mówią, że zagrałem świetnie, ja tak nie twierdzę. Jestem częścią zespołu i rzucam, zbieram tylko po to, żeby po czterech kwartach mój zespół był górą. Gdybyśmy wygrali, powiedziałbym, że to były świetne zawody w moim wykonaniu. Przegraliśmy jednak, więc nigdy nie powiem, że ten mecz był dobry.

Czego zatem zabrakło w odniesieniu zwycięstwa?

- Zaczęliśmy zbyt wolno i zbyt ospale. Anwil z kolei od samego początku mocno podkręcił tempo i objął kilkupunktowe prowadzenie, które z akcji na akcji zwiększało się. My chcieliśmy wziąć sprawy w swoje ręce, ale do trzeciej kwarty było to ponad nasze siły. Mieliśmy swoją szansę w czwartej kwarcie, lecz niestety nie udało jej się wykorzystać.

Czy Anwil was czymś zaskoczył?

- Nie, oni grają taką samą koszykówkę od pierwszego meczu u nas w hali, a myślę że i od początku play-off bądź nawet całego sezonu. Wiedzieliśmy, że mają w swoim składzie kilku wybitnych strzelców, lecz niestety nie udało się ich dzisiaj powstrzymać. Wiesz, koszykówka to w sumie prosta gra, polegająca na rzucania do kosza (śmiech). My nie trafialiśmy, a Anwil tak. Oto cała różnica.

Tak jak pan sam powiedział, gospodarze bardzo szybko objęli wysokie prowadzenie. Chyba nie tak to wszystko miało wyglądać?

- Zdecydowanie nie. Przed meczem zakładaliśmy sobie, że to my rzucimy kilka punktów z rzędu i będziemy szczelnie bronić. Stało się jednak inaczej. Anwil trafiał, podczas gdy my zdobyliśmy swoje pierwsze punkty chyba po pięciu minutach gry. To rzeczywiście nie tak miało wyglądać. Mimo to, mogliśmy jeszcze wygrać ten mecz. Gdyby w końcówce wpadł nam jeden rzut więcej, kto wie jak to by się skończyło...

Czy kiedy wychodził pan na czwartą kwartę, a na tablicy wyników widniał rezultat 73:53, wierzył pan, że to wszystko może się jeszcze zmienić?

- Oczywiście. Miałem nadzieję, że uda nam się jeszcze nawiązać walkę i postarać się przechylić szalę na naszą korzyść. Wiesz, dopóki piłka jest w grze, wszystko jest możliwe. Dopóki dziesięciu ludzi biega po parkiecie, a sędzia nie gwizdnął po raz ostatni, wszystko może się zmienić. Dlatego też, mimo przegrywania różnicą dwudziestu oczek, staraliśmy się walczyć i o naprawdę niewiele brakowało, żebyśmy to my się cieszyli po meczu.

W czwartej kwarcie cztery razy udało się panu trafić z dystansu. Kiedy przegrywaliście różnicą trzech oczek, 88:85, ponownie dostał pan piłkę na czystej pozycji zza łuku. Wówczas jednak...

- Cóż, nie wszystko da się trafiać. W czwartej kwarcie czułem się bardzo pewnie, gdyż zwietrzyliśmy szanse na zwycięstwo. Anwil coraz bardziej opadał z sił, nie trafiał kolejnych rzutów. Co do tamtej akcji. Kiedy dostawałem piłkę stałem na dobrej pozycji. W momencie oddawania rzutu podbiegł do mnie któryś z obrońców Anwilu i lekko mnie trącił. Cóż, po prostu nie trafiłem.

Ile procent wartości całego zespołu Asseco Prokomu stanowi Qyntel Woods? Półfinałowe mecze pokazują, że bez pana sopocianie sromotnie przegrywaliby z Anwilem.

- Nie można mówić w ten sposób. Ja jestem częścią zespołu, a cały zespół to sto procent wartości. Czasami ja jestem tym koszykarzem, który w danym meczu stanowi o sile całej drużyny, a czasami jest nim ktoś inny. Wszyscy gramy dla jednego zespołu, wszyscy jesteśmy jednym zespołem. Nie ma czegoś takiego jak drużyna i ja czy ja i drużyna. To nie są dwa elementy. To jest jedna, zespolona całość.

Nie sądzi pan jednak, że jako wyróżniająca się postać powinien pan dostawać nieco więcej wsparcia. Czasami wasza gra wygląda tak, że piłka idzie do pana a reszta kolegów tylko czeka na to, co pan zrobi.

- Odpowiem tak jasno, jak się tylko da. Uważam, że jesteśmy drużyną, w której każdy zna swoje miejsce i rolę do odegrania. Dzisiaj wypadło akurat tak, że czułem się pewnie, więc piłka często wędrowała do mnie. W innym spotkaniu być może ktoś inny weźmie na siebie ciężar gry i co? Wtedy również będzie się mówić, że być może reszta zespołu powinna bardziej pomóc temu, kto akurat punktuje? Nie uważam by moi koledzy z drużyny nie wspierali mnie. Kiedy tylko widzą, że mi idzie, starają się jak mogą bym zdobywał jak najwięcej oczek z jak najłatwiejszych pozycji.

Czy pokusi się pan o prognozę jakim wynikiem zakończy się ta seria?

- Oczywiście my ją wygramy. Co do tego nie ma większych wątpliwości. Pytanie powinno brzmieć czy wygramy ją 4-2 czy tylko 4-3. Zamierzamy grać tak, by wygrać.

Komentarze (0)