Choć Nikola Peković ma dopiero 23 lata, już teraz uważany jest za jednego z pięciu czołowych centrów w Europie. Przez trzy lata koszykarz budował swoją pozycję na Starym Kontynencie do tego stopnia, że w zeszłym sezonie ze średnią 16,4 punktu i 6,9 zbiórki na mecz był czwartym punktującym i czwartym zbierającym Euroligi. Nic więc dziwnego, że po utalentowanego Czarnogórca w okresie letnim sięgnął Panathinaikos Ateny i podpisał z nim wieloletni kontrakt. - To była dla mnie wielka sprawa. Z jednej strony kiedy się o tym dowiedziałem, nie mogłem wyjść ze szoku. Z drugiej jednak, przecież cały czas dążyłem właśnie do tego, żeby pewnego dnia grać dla najlepszych klubów w Europie.
Być może koszykarz w przyszłości pójdzie o krok dalej. Może jego celem będzie nie tylko gra dla najlepszych w Europie, ale najlepszych na świecie? W czerwcu zeszłego roku został wybrany przecież w drafcie do NBA. Póki co mierzący 210 cm 23-latek koncentruje się tylko i wyłącznie na zbliżającej się berlińskiej imprezie. - Marzeniem każdego koszykarza jest dotarcie do Final Four. To jest coś specjalnego i, tak jak mówi trener Obradović, dopóki tego nie doświadczę, nie będę w stanie sobie tego wyobrazić. Dlatego chcę wykorzystać swoją szansę już w najbliższych dniach - wyraża nadzieję koszykarz. Trener Żeljko Obradović z pewnością pozwoli przebywać Pekoviciowi na boisku dostatecznie długo, by ten pokazał próbkę swoich nieprzeciętnych umiejętności.
Dla młodego zawodnika serbski szkoleniowiec jest kimś w rodzaju drugiego ojca, a szacunek wobec niego da się zaobserwować w każdej wypowiedzi gracza. - Uczę się od niego wszystkiego. Każdego dnia poprawiam swój warsztat tylko dlatego, że trener mówi mi, co mam robić. Jest bardzo wymagający, bo wie na co mnie stać. Jednocześnie jednak jest jak ojciec, który uczy życia krok po kroku. To wielka przyjemność z nim pracować - zachwala swojego trenera Peković i po chwili dodaje: - Jego wielką zaletą jest to, że zdejmuje z graczy presję. Spokojnie tłumaczy popełnione błędy i daje wskazówki co robić, by ich więcej nie popełniać.
Jak dotąd czarnogórski środkowy bardzo efektywnie wykorzystuje czas spędzany na parkiecie. Choć w każdym meczu najczęściej gra od półtorej do dwóch kwart, w tym czasie spokojnie zdobywa kilkanaście punktów. W piątek po raz kolejny w tym sezonie będzie miał okazję sprawdzić się w konfrontacji z Olympiakosem Pireus. - Wiem, że oni nie grali w Final Four od ponad dekady. Wiem również, że te dwa kluby po raz ostatni w tym turnieju spotykały się w latach 1994 i 1995 i za każdym razem lepsi byli gracze z Pireusu. Cóż, każdy mecz przeciwko nim to coś specjalnego, myślę, że to największe derby w Europie - opiniuje Peković, wyrażając jednocześnie nadzieję, że tym razem fortuna uśmiechnie się do jego zespołu. - To z pewnością nie będzie łatwe spotkanie. Ale jak może być inaczej, skoro mierzą się ze sobą dwie z czterech najlepszych ekip na kontynencie. Mam nadzieję, że wygramy, a samo spotkanie będzie przyjemne dla oka.
Kontynuując swoją wypowiedź, Peković wraca wspomnieniami do zeszłego sezonu, kiedy w barwach Partizana Belgrad otarł się o Final Four. Zabrakło jednego zwycięstwa w rywalizacji z TAU Ceramiką Vitoria. - Przed rozpoczęciem serii wiedzieliśmy, że będziemy musieli wygrać w Kraju Basków, bo w Belgradzie przy naszej publiczności jesteśmy niezniszczalni. I tak też się stało, w meczu numer dwa zwyciężyliśmy różnicą 21 punktów, lecz co z tego, skoro wcześniej w Vitorii byliśmy słabsi. Jadąc do nich na pojedynek numer trzy, chyba cały czas mieliśmy w głowach pierwsze starcie, dlatego ostatecznie to oni zagrali w Final Four. Teraz jednak ich w tej imprezie nie ma, a ja jestem wraz z Panathinaikosem. Myślę, że to dobry czas, by otworzyć nową kartę - kończy Czarnogórzec.