Każdy pracuje tak, aby zrobić jak najlepszy wynik - rozmowa z Bogdanem Pamułą, trenerem Stali Stalowa Wola

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Każdy awans rodzi się w bólach - doskonale pasuje do sytuacji koszykarzy Stali Stalowa Wola. Przed sezonem uważani byli za faworyta rozgrywek, ale początek nie był jednak najlepszy. Dopiero w rundzie rewanżowej Stalowcy pokazali na co ich stać. W fazie play off każdy mecz był niesłychanie dramatyczny, ostatecznie jednak po jedenastu latach zawodnicy ze Stalowej Woli wracają do elity. Trener Stali, Bogdan Pamuła w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl opowiada o aktualnie kończącym się sezonie.

W tym artykule dowiesz się o:

Artur Długosz: Stal Stalowa Wola awansowała do PLK. Spodziewał się pan tego jeszcze przed rozpoczęciem rundy rewanżowej?

Bogdan Pamuła: Nie, bo nie było takich zakusów ani zamierzeń. Ustalaliśmy taki skład, aby zająć miejsce w górnej części tabeli, najlepiej w układzie czwórkowym. Wyszedł awans, to tylko podwójna korzyść dla nas.

Przed sezonem uważani byliście za faworyta rozgrywek, na samym początku jednak nie szło. Dlaczego?

- Za faworyta byliśmy uważani przez ludzi, którzy widzieli jaki mamy skład. Później się okazało, że troszkę nabruździły nam kontuzje. Przede wszystkim Lisewskiego, Wołoszyna, Klimy. To mieli być zawodnicy podstawowi, którzy mieli wnieść duży wkład w grę całego zespołu. Urazy tych koszykarzy uniemożliwiły, jak się później okazało, przygotowanie do całego sezonu. Ich rekonwalescencja trwała praktycznie do połowy listopada. Wyrzuciło to nam ich ze składu i musieliśmy sobie radzić bez nich. Spore znacznie miały też rotacje w składzie, tak jak ubytek Ucinka i Czerwonki. Późniejsze dojście Andrzejewskiego i Piechowicza dało nam dopiero stabilizację. Powrót graczy po długotrwałym leczeniu i kontuzjach także przyniósł wiele dobrego.

Czy ten awans do najwyższej w Polsce klasy rozgrywkowej jest dla pana samego zaskoczeniem?

- Jest to na pewno fajną rzeczą. Każdy pracuje tak, aby zrobić jak najlepszy wynik. Podstawą jest przede wszystkim zbudowanie zespołu, z którym miałoby się przyjemność grania. Jeżeli jest taka przyjemność, wtedy jest dobra praca i powinien przyjść wynik. Nie jest to zawsze gwarantem na osiągnięcie sukcesu, trzeba mieć jeszcze troszeczkę szczęścia w tej całej zabawie. Dla mnie jest to wielka satysfakcja z tego, że po jedenastu latach można było wrócić do tej elity koszykarskiej i być na samej górze.

Przypuszczał pan, że w meczach fazy play off atut własnego parkietu nie będzie tak decydujący?

- Zakładałem, że w play off walka będzie na bardzo wyrównanym poziomie. Zwłaszcza po piątym meczu w Krośnie powiedziałem, że zakładam, iż nasza potyczka z drużyną z Big-Staru Tychy zakończy się po pięciu potyczkach. Zakładałem także, że gospodarz wcale nie musi wygrać jakiegoś meczu u siebie, a tym bardziej wszystkich.

Czyli zakładał pan, że skończy się to dopiero po pięciu starciach?

- Tak, ja zakładałem, że dyspozycja dnia zawodników będzie decydowała o sukcesie drużyny w wojnie, jeżeli poszczególne bitwy nie będą gwarantowały awansu do ekstraklasy.

Jakie było nastawienie w klubie, już nawet podczas decydujących o awansie spotkań? Była presja na wynik?

- Nie, nie było żadnej presji. Rozmawialiśmy z dyrektorem, bardzo zależało nam na tym, aby dojść jak najwyżej. Po wyeliminowaniu ekipy z Krosna mieliśmy już duże zakusy na to, aby powalczyć z zespołem Big Staru Tychy. Wykorzystaliśmy tą szansę i z czystym sumieniem wszyscy do tego podchodzili. Osiągnęliśmy maksymalnie to, co można było wywalczyć. Z tego jest podwójna satysfakcja. Nie było żadnego napięcia, że musimy. Chcieliśmy sami, chłopaków nie trzeba było do tego mobilizować.

Większość meczów była bardzo dramatyczna. Stal prowadziła, rywale do was doskakiwali. Było to spowodowane zmęczeniem?

- To jest już psychologia. Często zdarza się tak, że zespoły, które osiągają łatwe wyniki na początku jakiegoś meczu, to później przychodzi jakieś rozprężenie, uspokojenie. Jest pięciu ludzi na boisku, którzy muszą współdziałać ze sobą. Czasami jedna źle podjęta decyzja może zaważyć o tym, że przeciwnik ucieka lub dochodzi. Wtedy może znowu zaczynać się walka od początku.

Nie obawiał się pan tego, że piąty, decydujący pojedynek będzie podobny do tego trzeciego rozgrywanego w Stalowej Woli, kiedy to Stal przed długi okres czasu miała przewagę, a ostatecznie potyczkę wygrali goście?

- Zawsze są takie obawy. Mecz zaczyna się od gwizdka sędziego i nie wiadomo, kto pierwszy piłkę zbije, kto popełni błąd i w jakim nastawieniu zawodnicy wyjdą - czy będą pod wielką presją, czy zagrają spokojnie. Okazało się, że my tego prawdziwego "nerwa", spokoju i charyzmy na końcówkę zachowaliśmy chyba najwięcej. Piąte spotkanie ułożyło nam się bardzo dobrze, idealnie pod naszą taktykę. Wypunktowaliśmy spokojną i bardzo mądrą grą rywala. W ostatnich pięciu minutach zespół zagrał wzorowo. To było ciężko wywalczone zwycięstwo.

Teraz konfrontacje "na luzie" z Polonią 2011 Warszawa. W sezonie zasadniczym Stal nie pokonała tego rywala ani razu. Jak będzie tym razem?

- Jestem pełen nadziei, że w końcu z Polonią wygramy. W zeszłym roku nie udało się nam ich pokonać, w tym również. Pechowo ułożyły nam się końcówki w obu starciach z tą ekipą. Może to być ciekawy mecz. Myślę, że taki będzie, ponieważ są to dwa różne zespoły, grające różną koszykówkę. Potyczka dwóch takich różnych klubów powinna być widowiskowa. Nie ma presji wyniku, że ktoś coś musi na tym parkiecie zdobyć. Mogą to być ciekawe zawody.

Jak skomentuje pan decyzję Prezydenta Miasta Stalowa Wola, który stwierdził, że przekaże pieniądze na koszykarską sekcję Stali tylko wtedy, gdy będą w niej wyłącznie zawodnicy pochodzący z naszego kraju?

- Oficjalnie nie mam takiej informacji, że prezydent tak powiedział. Każdy ma natomiast jakieś ambicje. Być może ambicją prezydenta jest to, by rozwijać polską koszykówkę, polskich zawodników, aby iść do przodu nie patrząc się na to, kogo sprowadzi się z zewnątrz. Jeżeli tak powiedział prezydent, to na pewno będzie to ciężkie do zrealizowania, ale pozostaje też kwestia celów w całej lidze.

Grając samymi polskimi zawodnikami da się utrzymać Stal Stalową Wolę w PLK?

- Uważam, że jest to możliwe do zrobienia w momencie, gdy pościąga się najlepszych polskich graczy. To nie jest jednak takie łatwe, gdyż wiąże się z kosztami.

Wróciliście do ekstraklasy po jedenastu latach. To dla pana, klubu i mieszkańców miasta na pewno ogromny sukces?

- Oczywiście. Tak jak powiedziałem, jest to dla mnie wielka satysfakcja. Uczestniczyłem jako zawodnik w awansie do pierwszej ligi, w tej chwili uczyniłem to osobiście jako trener. Otwierają się wrota ku spełnieniu jeszcze większych ambicji.

Które z transferów w trakcie sezonu ocenia pan na plus, a które na minus?

- Na minus można oceniać to, co nam się nie udało. Nie udało się dopasować do zespołu mentalności Czerwonki i Ucinka. Pozostałe transfery, mimo kontuzji, uważam za bardzo dobre. W fazie play off wszyscy pokazali, że byli wartościowymi wzmocnieniami. To były bardzo trafne transfery w tym roku.

Ma pan już na oku kogoś, kto mógłby zasilić Stal?

- Nie, na razie na ten temat jeszcze nie myślimy. Mamy mecze do rozegrania. Chcemy, aby one wyszły bardzo korzystnie i aby to było święto dla publiczności.

Ktoś już zgłaszał, że może chcieć odejść ze Stali?

- Nie, takich rozmów jeszcze nie mieliśmy.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)