Marek Mosakowski: Aktualnie gra pan na Ukrainie, dla Hoverla Ivano-Frankivsk. Proszę opowiedzieć coś o lidze UBL, w której występujecie.
Aivaras Kiausas: Jest to dość nowa liga dlatego ciągle są jakieś problemy, ale to normalne. Problemy są w każdym kraju, w każdej lidze. Jest wiele plusów i minusów, ale to temat na dłuższą rozmowę (śmiech). Dodam tylko, że walka o mistrzostwo jest zaciekła.
Słyszałem, że ukraińskie kluby dobrze nagradzają swoich koszykarzy.
- Tak, to prawda, mają sporo pieniędzy. Z drugiej strony muszę ponarzekać na organizację ligi. Są tutaj co prawda dobrze zorganizowane kluby, ale generalnie nie jest za dobrze. Chociaż muszę przyznać, że cały czas wszystko idzie ku lepszemu. Wracając do pieniędzy, to tutaj zarabiam zdecydowanie najlepiej w mojej karierze.
Jak w porównaniu z ukraińską ligą wypada liga polska, którą pan pamięta?
- Tak jak wspomniałem walka o tytuł jest tutaj zacięta, nie ma wielkiej różnicy pomiędzy potentatami a tymi z dołu tabeli. Zdecydowanie w Polsce poziom koszykówki jest lepszy.
Jaka jest Pańska rola w zespole?
- Gram w podstawowym składzie, a moją główną rolą jest przede wszystkim walka w obronie, zbiórki. Staram się też wykorzystywać nadarzające się możliwości w ataku.
Aktualnie Hoverla nie wiedzie się najlepiej. W czym należy upatrywać przyczyny?
- To pierwszy sezon mojej drużyny w tej lidze, więc myślę, że to dlatego, ale powód do zadowolenia jest. Naszym celem był awans do playoff i to nam się udało. Przegraliśmy jednak w pierwszej rundzie i teraz musimy walczyć o miejsca 5-8.
Razem z panem grają Damien Kinloch, były środkowy Polpharmy Starogard Gdański, a także Aleksei Lebedev i Tate Decker, którzy również spędzili w Polsce trochę czasu. Domyślam się więc, że macie o czym rozmawiać?
- Oczywiście, mamy wspólne tematy do rozmów. Często rozmawiamy o Polsce, o drużynach, miastach, daniach i innych rzeczach.
Ivano-Frankivsk to przede wszystkim historyczne miasto. Jak w takim otoczeniu czuje się koszykarz?
- Miasto jest całkiem niezłe, chociaż być może trochę za małe, gdyż przyzwyczaiłem się do życia w wielkich miastach, jak na przykład Wrocław, który bez dwóch zdań był lepszy. Z drugiej strony mam tutaj wszystko co jest potrzebne do normalnego życia.
Proszę wrócić pamięcią do 2004 roku kiedy dołączył pan do Śląska Wrocław. Czy z perspektywy czasu uważa pan to za dobry wybór? Przed rozpoczęciem rozgrywek wziął pan udział w campie w Niemczech, więc ofert musiało być co najmniej kilka.
- Miałem wówczas kilka ofert, faktycznie. Jestem jednak pewien, że to była najwłaściwsza dla mnie decyzja, która bardzo mi pomogła w mojej późniejszej karierze. We Wrocławiu miałem okazję grać dla Tomo Mahoricha, który nauczył mnie wiele dobrego. Dzięki temu, że Śląsk grał wówczas w ULEB Cup mogłem pokazać się całej koszykarskiej Europie.
Sezon 2004/2005 nie należał jednak do udanych w wykonaniu Śląska.
- To prawda, to był bardzo problematyczny sezon. Dużo wzlotów i upadków, a finalny rezultat trochę poniżej oczekiwań. Nie można było jednak spodziewać się cudu, zważywszy na problemy klubu.
Na następny sezon przeniósł się pan do Astorii Bydgoszcz i tam dopiero doświadczył pan co to znaczy mieć kłopoty.
- Jeżeli miałbym porównywać czas spędzony w Bydgoszczy do czasu spędzonego we Wrocławiu to muszę stwierdzić, że w Śląsku lepiej się rozwinąłem jako zawodnik i miałem lepsze warunki do życia. Jedynym plusem gry w Astorii był fakt, że lepiej zarabiałem, ale co z tego jak nie otrzymałem do dnia dzisiejszego wypłaty za dwa miesiące gry.
Po dwóch latach spędzonych w Polsce powrócił pan na Litwę, do Sakalai Wilno, gdzie spędził pan większość swojej kariery.
- Dobrze było powrócić do domu, zawsze się tam dobrze czuję. Mogłem przez tamten czas dużo rozmyślać. Dodatkowo miałem okazję grać dla świetnego trenera Rumasa Kurtinaitisa.
Końcówkę sezonu spędził pan w Hiszpanii. Z pewnością jest co wspominać?
- To był bardzo krótki okres czasu, bo tylko półtora miesiąca. Mój sezon na Litwie się zakończy dlatego wybrałem grę w Hiszpanii. To był naprawdę wspaniały czas. Życie tam jest po prostu przepiękne. Była to jednak drużyna tylko z trzeciej ligi, także nie widziałem możliwości ażeby tam pozostać.
Po dwóch latach przerwy, w 2007 roku ponownie zagościł pan we Wrocławiu. Gra Śląska wyglądała tym razem znacznie lepiej.
- Zgadza się. Wszystko wówczas szło nam nieźle. Końcowy wynik był dość zadowalający, więc na długo zapamiętam sobie ten sezon.
Musiał pan więc być zdziwiony kiedy dowiedział się, że Śląska Wrocław w PLK już nie ma?
- O tak! Nie mogłem uwierzyć moim uszom. To wielka strata dla miasta, dla fanów, których Śląsk ma przecież bardzo dużo.
Można powiedzieć, że w swojej rodzimej lidze jest pan gwiazdą. Pięć raz brał pan udział w Meczach Gwiazd, a to chyba mówi samo za siebie.
- Bez przesady. Nie nazwałbym siebie gwiazdą, no może gwiazdeczką (śmiech). To tylko ze względu na to, że koszykówka jest bardzo popularna na Litwie.
Za cztery miesiące w Polsce odbędą się Mistrzostwa Europy. Litwa zagra w grupie z Turcją, Bułgarią i oczywiście Polską. Jakie miejsce przewiduje pan dla swoich rodaków?
- Oczywiście pierwsze w grupie.
Myśli pan, że Litwa ma szansę na wygraną w całym turnieju?
- Mamy na to spore szanse, gdyż mamy utalentowaną i silną ekipę. Zawsze jednak w takich turniejach trzeba mieć szczęście, gdyż wszystko odbywa się w dość krótkim czasie i tak naprawdę nigdy nie można być pewnym kto wygra.
Jak Polska odnajdzie się w tym turnieju?
- Myślę, że na pewno wyjdziecie z grupy. W przeszłości Polska reprezentacja rozgrywała czasem świetne mecze przeciwko dobrym drużynom i czasem przegrywali dopiero w końcówce spotkania. Mistrzostwa Europy to jedno wielkie niewiadoma, także wszystko może się przydarzyć.