NBA: Doc Rivers życzyłby sobie zjednoczenia dawnych Celtów

PAP/EPA / JOHN G. MABANGLO / Na zdjęciu: Doc Rivers
PAP/EPA / JOHN G. MABANGLO / Na zdjęciu: Doc Rivers

Boston Celtics w 2008 roku zostali mistrzami NBA. Prym w zespole wiedli wówczas Kevin Garnett, Paul Pierce, Rajon Rondo, Kendrick Perkins i Ray Allen. Obecnie relacje pierwszej czwórki z Sugar Rayem dalekie są jednak chociażby od normalnych.

Z obecnym stanem rzeczy nie może się pogodzić Doc Rivers, czyli opiekun Boston Celtics z ich ostatniego mistrzowskiego sezonu. Wszystkiemu winien niejako jest sam Ray Allen, który w 2012 roku zdecydował się na dołączenie do głównego rywala w Konferencji Wschodniej, czyli Miami Heat. Koledzy mieli mu jednak za złe nie to, że zdecydował się na taki krok, ale dlatego, że uczynił to bez choćby słowa wyjaśnienia.

56-letni szkoleniowiec o chęci zjednoczenia swojej byłej ekipy nie wspomniał bez powodu. W piątek dojdzie do sporej uroczystości, podczas której jednym z głównych bohaterów będzie właśnie Allen. Jeden z najlepszych strzelców w historii ligi, zostanie bowiem wprowadzony do galerii sław, czyli Hall of Fame. Niestety nie zapowiada się na to, aby 43-latek otrzymał z tego powodu gratulacje od byłych kolegów z mistrzowskich Celtics. A to dla Riversa, który stworzył w Bostonie tę grupę, wielki cios.

- Wraz z upływem lat sprawy się skomplikowały. Nienawidzę tego uczucia i patrzenia na to - wyznał obecny trener Los Angeles Clippers. - Chciałbym, aby było to święto dla Raya. W końcu zdobył z nami ten tytuł. Naprawdę boli mnie to, co się dzieje, bo w tak ważnym dniu, ta grupa powinna być zjednoczona - dodał. Niewiele wskazuje jednak na to, że tak się stanie. Byli koledzy po prostu mają wielki żal do Raya, który kilka miesięcy temu, w podobnej sprawie, także nie zachował się jak należy.

W lutym, kiedy Boston Celtics zastrzegali numer 34, z którym po parkietach NBA w ich barwach biegał Paul Pierce, Allena zabrakło w TD Garden. Trudno zatem spodziewać się tego, aby w stosunku do niego byli Celtowie zachowali się inaczej. Sam "Sugar Ray" wyznał zresztą, że nie spodziewa się gratulacji z ich strony. Dla Riversa jest to niemniej szczególnie trudne do zaakceptowania.

- Ten zespół był sobie nawzajem tak bliski, jak tylko można. Każdy znał swoje role. Co wieczór zabierałem ich na wojnę. Gdybym miał przed sobą jeden decydujący mecz do wygrania, zabrałbym na niego właśnie ich, bo wiem, że się pojawią i dokonają tego wspólnie - zakończył z sentymentem były trener Celtics.

Kto wie, być może ktoś z kwartetu Rondo-Garnett-Pierce-Perkins jednak się przełamie i złoży gratulacje byłemu świetnemu strzelcowi, który - co by nie powiedzieć - miał olbrzymi wpływ w zdobyty 10 lat temu tytuł mistrzowski.

ZOBACZ WIDEO Nowa zasada u Jerzego Brzęczka. Szczęsny: "jesteśmy od tego, by się dostosować"

Komentarze (0)