Orlando trafiali z każdej pozycji. Zarówno łatwe wejścia pod kosz jak i trudne rzuty z dystansu co rusz lądowały w koszu Jeziorowców. W pierwszej połowie gospodarze mogli pochwalić się 75 proc. skutecznością, co jest wynikiem niespotykanym na żadną skalę. Ostatecznie pojedynek zakończyli z 62,5 proc. bilansem celnych rzutów, co i tak przeszło do historii NBA jako mecz z najlepszą skutecznością. Po 21 "oczek" na swoich kontach zapisali Dwight Howard i Rashard Lewis.
Magicy trafiali raz za razem, ponieważ mieli tego dnia świetnie dysponowanych wykonawców. Aż pięciu graczy zapisało na swoim koncie co najmniej 18 punktów! Niestety dość skromnym udział w tym zwycięstwie miał tym razem Marcin Gortat. Nasz rodak w ciągu 4 minut i 42 sekund oddał niecelny rzut, popełnił faul oraz został zablokowany. Dzięki tej wygranej najlepszy zespół Konferencji Wschodniej uniknął totalnej zagłady, którą niewątpliwie byłby stan 0:3. Z takiej przepaści nie wydostał się jeszcze żaden zespół, mimo że w całej historii ligi zanotowano aż 88 podobnych przypadków.
Początkowo w Amway Arena brylował Kobe Bryant. "Czarna Mamba" zdobyła 21 punktów w pierwszej połowie, w tym 17 już w inauguracyjnej kwarcie. Lakers wygrali tą część gry 31:27, ale to Magicy z minuty na minutę trafiali coraz częściej. Każda próba w ofensywie kończyła się punktami dla gospodarzy, którzy schodząc do szatni prowadzili już 59:54. Nic w tym dziwnego, skoro na 32 próby aż 24 razy piłka lądowała w koszu przeciwnika!
Po chwili odpoczynku Magic zaczęli częściej chybiać, choć i tak skuteczność pozostawała na bardzo wysokim poziomie. Dodatkowo coraz gorzej spisywał się Bryant, wyjątkowo dobrze pilnowany przez Courtney’a Lee. Miejscowi nadal utrzymywali kilkupunktowe prowadzenie, a 17 tysięczna publiczność zaczęła realnie myśleć o pierwszym, historycznym triumfie na tym etapie rozgrywek.
Fani Magic przeżyli chwilę grozy na początku ostatniej odsłony. Jeziorowcy wzięli się do odrabiania strat, mimo że przez niemalże 5 minut Bryant siedział na ławce rezerwowych. Skuteczny Pau Gasol wykorzystał dwa rzuty wolne w końcówce i na tablicy wyników zagościł remis - 99:99. To jednak wszystko, na co tego dnia stać było wicemistrzów NBA. Mickael Pietrus i Rashard Lewis wyprowadzili Orlando na prowadzenie, którego nie oddali już do ostatniej syreny. - Przegraliśmy dwa mecze, ale to jeszcze nie powód żeby zwijać interes. Przeciwnik musi pokonać cię cztery razy żeby zakończyć serię. My czujemy się dobrze, wiedząc, że w naszej hali są trzy mecze z rzędu - przyznał Howard.
- Nasza odporność i zdolność do szybkiego powrotu do zdrowia to najważniejsza cecha zespołu w tym momencie. Mieliśmy słabe mecze w Los Angeles, ale nie wynikały one z naszego mniejszego zaangażowania. Nasi obrońcy zagrali naprawdę dobrze. Rafer zaczął świetnie i był pewny siebie. Popełniamy wciąż zbyt dużo strat, ale w gruncie rzeczy nasi obwodowi radzą sobie o wiele lepiej niż wcześniej - powiedział Stan Van Gundy, szkoleniowiec Orlando.
Orlando Magic - Los Angeles Lakers 108:104 (27:31, 32:23, 22:21, 27:29)
Orlando: Dwight Howard 21 (14 zb), Rashard Lewis 21, Rafer Alston 20, Hedo Turkoglu 18, Mickael Pietrus 18, Courtney Lee 4, Tony Battie 4, Jameer Nelson 2, Marcin Gortat 0.
Lakers: Kobe Bryant 31, Pau Gasol 23, Trevor Ariza 13, Lamar Odom 11, Jordan Farmar 11, Derek Fisher 9, Andrew Bynum 4, Luke Walton 2, Sasha Vujacic 0, D.J. Mbenga 0.
Stan rywalizacji: 2:1 dla Los Angeles Lakers