W tym artykule dowiesz się o:
Przed EuroBasketem pisaliśmy tak: "Playmaker San Antonio Spurs ma za sobą kapitalny sezon i nadal, pomimo upływu lat, wydaje się człowiekiem niezniszczalnym i tak samo szybkim, jak w momencie, gdy zaczynał swoją przygodę z koszykówką w zespole Paris Racing Basket w roku 1999. Choć 31-letni rozgrywający ani myśli o zakończeniu swojej sportowej kariery, być może turniej na Słowenii będzie dla niego jedną z ostatnich okazji do ucelowania w najwyższe miejsce podium z reprezentacją Francji".
I tak też się stało. Tony Parker poprowadził Trójkolorowych do wspaniałego triumfu na słoweńskich parkietach, kwintesencję swoich możliwości i umiejętności koszykarza o klasie światowej pokazując w meczu półfinałowym. To przecież jego 32 punkty, 11 fauli wymuszonych, niezliczone wjazdy pod kosz, dwie trójki i sześć zbiórek, wszystko to pozwoliło odprawić z kwitkiem kandydata numer jeden do złota, czyli ekipę Hiszpanii.
W meczu finałowym Parker spisał się nieco słabiej (12 oczek), ale ogółem w pełni zasłużył sobie na tytuł MVP turnieju. Przeciętnie zdobywał 19 oczek w każdym spotkaniu, ani razu nie zszedł poniżej dwucyfrowej bariery, a tylko dwukrotnie, na 11 spotkań, zanotował słabszą skuteczność niż 40 procent z gry.
Dwa lata temu ominął go EuroBasket w jego własnym kraju, gdyż taką decyzję podjął trener Kęstutis Kemzura. W 2009 roku w Polsce był w litewskiej kadrze, która przyniosła hańbę temu krajowi i drugi najgorszy występ w historii Mistrzostw Europy.
Na słoweńskich parkietach Kleiza nie tylko poprawił wyczyn z 2007 roku, gdy w Hiszpanii Litwa wywalczyła brąz, ale również poprawił ten wynik, zdobywając srebro. Choć trzeba przyznać, że rozkręcał się bardzo wolno, to stawał na wysokości zadania w kluczowych momentach - tak jak w ostatnim meczu grupowym, gdy awans Litwy do dalszej fazy turnieju wisiał na włosku, kiedy Bośnia i Hercegowina prowadziła już 14 punktami. Wówczas jednak 20 punktów i 10 zbiórek Kleizy przechyliło szalę na korzyść ekipy Jonasa Kazlauskasa, otworzyło drogę do dalszej fazy i, w konsekwencji, do medalu.
W meczu finałowym już do przerwy miał na swoim 16 punktów, przez długie minuty prowadząc samotną walkę z dobrze naoliwioną, francuską maszyną. Ostatecznie zakończył imprezę jako drugi strzelec swojego zespołu (11,4), choć od lidera w tym względzie - Mantasa Kalnietisa - spędzał na parkiecie o siedem minut krócej.
"28-latek zawsze pozostawał w cieniu swojego brata, zawodnika Los Angeles Lakers, lecz wydaje się, że szala powoli przechyla się właśnie w jego stronę. Niegdyś uznawany przede wszystkim za specjalistę od defensywy, obecnie prezentuje stabilną formę również w ataku, nie tracąc przy tym swoich walorów w obronie" - pisaliśmy przed EuroBasketem i słowa te znalazły potwierdzenie podczas imprezy.
Marc Gasol był najlepszym strzelcem Hiszpanii (13,9 punktu), najlepszym zbierającym (7,8 zbiórki), trzecim asystującym (2,2 asysty) i najlepszym blokującym (1 blok). Popisał się również prawdopodobnie najefektowniejszą asystą turnieju, gdy po zbiórce podał piłkę przez całe boisku w stylu dyskobola, sekundę wcześniej dostrzegając Sergi Llulla biegnącego do kontry. Pomijając Xaviera Reya i Germana Gabriela, którzy odgrywali epizodyczne role w ekipie, środkowy Memphis Grizzlies miał również najlepszą skuteczność z gry - ponad 50 procent.
Niestety, chcąc oddać pełny obraz, trzeba zaznaczyć, że jego dobra gra nie dała Hiszpanii ponownego mistrzostwa. Mistrzostwa, które dwukrotnie zapewniał w przeszłości Pau Gasol...
24-letni zawodnik, który w pewnym momencie fazy TOP 16 poprzedniego sezonu Euroligi trafiał na skuteczności 47 procent za trzy oraz 52 z gry, miał być podstawową opcją ofensywną Chorwatów, lecz nikt nie sądził, że skrzydłowy Fenerbahce Ulkeru Stambuł może poprowadzić swój zespół tak daleko.
Chorwacja zaczęła co prawda EuroBasket od wysokiej przegranej z Hiszpanią, ale później przyszła seria ośmiu wygranych spotkań, w których Bojan Bogdanović notował przeciętnie 17,8 punktu. Zatrzymany, jak i cała drużyna, został dopiero w półfinale przez późniejszych srebrnych medalistów - Litwinów.
Tym samym, czwarte miejsce zespołu Jasmina Repesy to przede wszystkim zasługa 24-latka. On jako jedyny przekroczył barierę 10 (właściwie to przekroczył ją bardzo znacznie - 17,4) punktów i być może gdyby trener Repesa dysponował jeszcze jednym graczem podobnego formatu, medal byłby bardziej bardziej realny.
Na Goranie Dragiciu ciążyła wielka odpowiedzialność - udźwignąć dwumilionowy ciężar oczekiwań słoweńskich kibiców. I czy go udźwignął, to już kwestia własnej interpretacji. Naszym zdaniem tylko połowicznie, bo brak medalu drużyny gospodarzy, a zarazem drużyny, która w fazie grupowej była w stanie pokonać Hiszpanię, to jednak porażka.
Z drugiej strony, 27-latek całkowicie zdominował swój zespół i był jego liderem przez duże "L": pierwszy strzelec (14,5 punktu), pierwszy podający (4,5 asysty) i przechwytujący (0,9 przechwytu). Momentami wydawać by się mogło, że defensywę rywali rozmontowuje swoim firmowym slalomem między obrońcami niemalże w pojedynkę.
Wydaje się jednak, że trener Bozidar Maljković popełnił błąd zbyt mocno opierając Słowenię o umiejętności, co prawda bardzo wysokie, to jednak tylko jednego gracza. Zarówno Zoran Dragić, Bostjan Nachbar czy Domen Lorbek byli tylko uzupełnieniem poczynań koszykarza Phoenix Suns i gdy rywale znaleźli na niego sposób, słoweńska maszynka przestała funkcjonować. Choć miejsce w najlepszej piątce turnieju w pełni zasłużone.
Na czarnego konia turnieju typowano Czarnogórę, Gruzję, nawet Macedonię posądzano o ponowne "namieszanie", jak przed czterema laty na Litwie. Nikt jednak nie stawiał na Ukraińców, w szeregach których dziewięciu koszykarzy gra na co dzień w macierzystej lidze, a podstawowy rozgrywający rywalizuje w Chinach głównie ze względu na wysokie płace.
Mike Fratello ulepił jednak prawdziwy zespół, idealnie rozdzielił role (dwóch liderów: Eugene Jeter (13,5 punktu i 4,1 asysty) oraz Serhiy Gładyr (12 oczek i 5 zbiórek), a do tego szereg skutecznych pomocników i zadaniowców), dobrał skuteczną taktykę, a przy okazji mógł liczyć na towarzystwo lekkiego uśmiechu losu w postaci teoretycznie łatwej przeprawy w pierwszej fazie turnieju.
Efekt ostateczny - bardzo wysokie, szóste miejsce (najlepsze w historii występów), pozostawienie za sobą wielu, wydawać by się mogło, lepszych zespołów (np. Włochy, Grecja) i wywalczenie prawa do gry w kolejnych Mistrzostwach Świata. Może to nie jest renesans ukraińskiej koszykówki, ale dobry zaczątek odnowy - z pewnością.
Henrik Dettman i Reprezentacja Finlandii
Na ławce trenerskiej drużyny 55-letni szkoleniowiec zasiada nieprzerwanie od 2004 roku. Jak widać więc ciężka, ale również systematyczna i programowa praca popłaca - w latach 2005, 2007 i 2009 Finlandia nie brała udział w mistrzostwach Starego Kontynentu, ale gdy w 2011 federacja europejska zdecydowała się powiększyć grono uczestników do 24 ekip, to właśnie Suomi, patrząc z dzisiejszej perspektywy, wykorzystali ją w 100 procentach.
O ile jednak na Litwie zagrali zaskakująco (9. miejsce, ale bilans 3-5), o tyle na Słowenii - wręcz zadziwiająco. Prowadzeni przez Petteri Koponena na parkiecie, Finowie zanotowali dokładnie odwrotny bilans do tego sprzed dwóch lat, wygrali pięć spotkań z ośmiu (również 9. lokata), a zwycięstwa nad Turcją, Rosją czy Grecją na długo pozostaną w pamięci nordyckich kibiców.
Finowie ostatecznie nie walczyli o najwyższe laury, ale gdyby podobny występ zaliczyli Polacy, wówczas w peanach pochwalnych mówilibyśmy o powrocie zespołu do najlepszej dziesiątki Europy. W przypadku ekipy Henrika Dettmana mówimy o zachowaniu statusu quo. I to też jest wielki sukces.
Podobny przypadek do Finlandii. Ekipa prowadzone przez byłego gracza Bobrów Bytom miała być tylko dostarczycielem punktów, licząc na zwycięstwa w starciach z przeciwnikami, których losy byłyby już rozstrzygnięte. Tym bardziej, że trafiła do grupy z czterema całkowicie nieprzewidywalnymi drużynami bałkańskimi.
Tymczasem Łotwa pokonała Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę oraz Macedonię i awansowała do drugiej rundy, w której na początek rozgromiła późniejszego czarnego konia imprezy, Ukrainę. Tym samym drużyna Ainarsa Bagatskisa maksymalnie wyostrzyła apetyty swoich kibiców, lecz porażki z Francją i Belgią nieco go przyhamowały.
Nie zmienia to jednak faktu, że druga runda EuroBasketu oraz 11. miejsce w rankingu mogą spowodować ponowny boom na łotewską koszykówkę w Europie. To najlepszy wynik dla tego kraju od 2001 roku.
Druga najważniejsza postać zwycięzców imprezy i zarazem bohater meczu finałowego z Litwą - dlatego właśnie 25-latka nie mogło zabraknąć w tym zestawieniu. Chociażby za te 17 punktów zdobytych i trzy trójki w pierwszej połowie meczu o złoto.
Poza półfinałowym starciem z Hiszpanią, nie było spotkania, w którym Nicolas Batum zniknąłby z horyzontu. Jeśli nie był skuteczny, jak np. w pojedynku z Niemcami, nadrabiał walką na tablicach i asystami, a jeśli brakowało zbiórek (np. z Izraelem), nadrabiał skutecznością i nieforsowaniem rzutów. I jak zwykle - dodawał świetną defensywę po raz kolejny udowadniając, że na parkiecie nie ma dla niego elementu, którego by nie wykonał.
Powyższą charakterystyką opisaliśmy skrzydłowego Trójkolorowych w zestawieniu nowych złotych medalistów Europy. I to zdanie oczywiście podtrzymujemy.
Trener Dusan Ivković w każdym wielkim turnieju dysponuje bardzo młodym składem, lecz jedna postać ma miejsce w jego kadrze zawsze, bez wyjątków - to 30-letni środkowy CSKA Moskwa.
Nenad Krstić doskonale wie, jak zrobić pod koszem użytek ze swoich 213 centymetrów, ale gdy trzeba - nie stroni również od akcji na półdystansie. I to właśnie dzięki szerokiemu wachlarzowi zagrań, okazał się najważniejszym koszykarzem Serbii, notując 15,4 punktu i 4,8 zbiórki w każdym z 10 spotkań. I dlatego właśnie dlatego nie mogło zabraknąć go w tym zestawieniu jako przedstawiciela siódmej drużyny Europy.
Gwoli ścisłości trzeba jednak dodać, że choć Serbia zanotowała lekki progres w porównaniu z turniejem przed dwoma laty (wówczas 8. miejsce), to jednak nie nawiązała do sukcesu z turnieju w Polsce. Wówczas ekipa Ivkovicia zdobyła wicemistrzostwo, ale Krstić miał do pomocy inne tuzy: Milosa Teodosicia, Novicę Velivkovicia czy Urosa Tripkovicia.