Damian Czykier był naszym kandydatem do walki o medal mistrzostw Europy w biegu na 110 metrów przez płotki. Niestety, w półfinale Polak zahaczył o płotek i stracił szansę na dobry wynik. Później okazało się jednak, że w czasie rywalizacji został uderzony w rękę przez rywala.
Już kilkadziesiąt minut później sprinter przyznał, że była szansa na pomyślne rozpatrzenie protestu. W efekcie Czykier mógł dostać drugą szansę na walkę o finał. Niestety, protest został złożony zbyt późno (WIĘCEJ TUTAJ).
W czwartek 30-latek postanowił dokładniej wyjaśnić sytuację.
W swoich mediach społecznościowych ujawnił, że za złożenie protestu odpowiadał dyrektor sportowy Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, który w Monachium pełni rolę "team leadera" kadry, czyli Krzysztof Kęcki.
Czykier zdradził, że działacz spóźnił się ze złożeniem formularza o sześć minut. I to właśnie było przyczyną odrzucenia protestu przez sędziów.
"Po tym, jak poinformowaliśmy Krzysztofa Kęckiego o możliwości złożenia protestu, miał jeszcze 11 minut by to zrobić. Złożył go o godz. 21:35, czyli 6 minut za późno. Mam żal. Nasz team leader nie podołał" - powiedział w relacji na Facebooku.
Pokazał też zdjęcia, które udostępnił na Twitterze dziennikarz TVP Sport Mateusz Górecki.
I taka właśnie była podstawa odrzucenia protestu - 6-minutowe spóźnienie @sport_tvppl pic.twitter.com/YJNr0uHQNi
— Mateusz Górecki (@M_Gorecki) August 18, 2022
To nie jest dobry czas dla działaczy PZLA. Przypomnijmy, że podczas mistrzostw świata w Eugene zostali oni obwinieni za brak wiedzy nt. nowego regulaminu ws. możliwej wymiany sprinterów w sztafecie mieszanej 4x400 metrów.
Do tej pory na lekkoatletycznych ME w Monachium Biało-Czerwoni wywalczyli pięć medali.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tenisistka rozczuliła fanów. Pokazała wyjątkowy trening