4 lipca poinformowała, że kończy sezon. Głównym powodem decyzji była kontuzja ścięgna Achillesa. Wybitna biegaczka w oświadczeniu przyznała, że przeżywa kryzys. W mediach społecznościowych nie pisała o szczegółach.
W programie "Czas Igrzysk" na antenie Radia RDC poinformowała, że problemy zdrowotne przyczyniły się do tego, że zachorowała na depresję.
Święty-Ersetic zastanawiała się nawet nad zakończeniem kariery. Później jednak zdecydowała się na przerwę. Obecnie chce optymalnie przygotować się do igrzysk olimpijskich w Paryżu.
W walce z depresją polska biegaczka nie jest sama. Często rozmawia choćby z psycholożką kadry Małgorzatą Szewczyk.
Dawid Góra, WP SportoweFakty: Budzi się pani z uśmiechem na ustach?
Justyna Święty-Ersetic, multimedalistka olimpijska: Na pewno w zdecydowanie lepszym humorze niż jeszcze niedawno. Mam nadzieję, że najtrudniejszy okres w moim życiu mam za sobą. Chcę cieszyć się tym, co przez wiele lat sprawiało mi największą przyjemność i aplikowało duże dawki adrenaliny. Nie wyobrażam sobie siebie bez sportu.
Wspomnienia z trudnych chwil zostały?
Oczywiście, zdarza mi się myśleć o depresji. To był naprawdę trudny okres. Nie mogłam startować, wszystko, co w najważniejsze, oglądałam z boku. W mediach sugerowano, że się skończyłam, że powinnam dać sobie spokój. To nie było miłe. Poświęciłam wielką część swojego prywatnego życia sportowi - trudno znaleźć się w sytuacji, kiedy inni uważają, że sama odstawiłam się na boczny tor. Szczególnie, że zasuwałam wiele miesięcy na to, aby mieć wysoką formę w sezonie. Z toru wypadłam na ostatniej prostej.
Przejmuje się pani komentarzami w sieci?
Przez większą część swojej kariery w ogóle mnie nie interesowały. Właściwie ich nie czytałam. Nawet trudno było mi stwierdzić, czy negatywne komentarze naprawdę istnieją. Zaczęłam je zauważać dopiero, kiedy znalazłam się na zakręcie. Choć nawet wtedy wiedziałam, że nie każdemu da się dogodzić. Zawsze znajdzie się ktoś, komu nie pasują podejmowane przeze mnie decyzje.
Nie wyobrażam sobie, że istnieje kibic, w którym budzi pani niechęć. Nie wiem, czy jest na światowych arenach zawodniczka bardziej uśmiechnięta od pani.
Pewnie ktoś by się znalazł. Niedawno usłyszałam, że ja to chyba urodziłam się z uśmiechem na twarzy. To prawda, że zawsze staram się cieszyć tym, co mam. Choć nie zawsze się uśmiecham.
W agencjach fotograficznych trudno znaleźć pani zdjęcie bez uśmiechu.
Niedawno robiono mi sesję fotograficzną do jednego z kalendarzy. Na części zdjęć miałam pozować z osobami z niepełnosprawnościami. Inne fotografie miały pochodzić z jednego ze startów, kiedy byłam na bieżni. Starałam się znaleźć takie, na którym byłoby widać motywację, powagę i skupienie wypisane na twarzy. I przyznaję - był to problem. Na większości po prostu się uśmiechałam. Choć w ciągu ostatnich kilku miesięcy powodów do radości było zdecydowanie mniej niż się do tego przyzwyczaiłam.
Czego można chcieć od sportowego życia, kiedy jest się mistrzynią olimpijską, mistrzynią Europy, kiedy ma się w dorobku niemal wszystko, co można mieć?
Gdybym w sporcie nie posiadała więcej marzeń i celów, dawno przestałabym trenować. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Może nie mogę osiągnąć więcej niż laur na igrzyskach, ale w dalszym ciągu mogę się poprawić w biegach indywidualnych i walczyć o kolejne medale olimpijskie.
Po drodze są jeszcze mistrzostwa Europy i halowe mistrzostwa świata. Ze względów zdrowotnych trudno mi powiedzieć, czy wystartuję w hali. Po wyjściu z dołka, w którym tkwiłam, igrzyska są moim największym celem.
Na czyje wsparcie mogła pani liczyć w najtrudniejszych momentach?
Dużą rolę odegrali moja rodzina i trener. Po prostu był ze mną, dzwonił, żeby porozmawiać, choćby o czymś nieistotnym. I nie naciskał na powrót.
Słyszała pani pytania: "Jak możesz mówić o depresji, skoro jesteś tak uśmiechniętą osobą?"
Oczywiście. Nie wiem, jakie ludzie mają o mnie wyobrażenie, ale pozytywne zdjęcia w internecie nie oznaczają, że jestem taka zawsze i wszędzie. Dlatego tak się cieszę, że trafiłam na ludzi, którzy to rozumieją i pomagają w najtrudniejszych chwilach.
Dużą rolę odegrała pani psycholog. Byłam z nią w ciągłym kontakcie. Inicjatywa nawet nie wyszła ode mnie. To ona zrobiła pierwszy krok i ułatwiła mi zadanie. Zbyt długo czekałam na to, aby zgłosić się do fachowca. Gdyby nie ona, zapewne czekałabym jeszcze. Z rozmowy na rozmowę nasza relacja się rozwijała. Na początku były tylko łzy. Nie potrafiłam nawet opisać swojego stanu, samopoczucia. Z biegiem czasu zaczęłam mówić. I to nie chaotycznie, ale w sposób spokojny, wyważony, logiczny. Obecnie jestem na etapie radości z tego, co mam. Chcę, aby tak pozostało.
Zdaję sobie jednak sprawę, że wciąż muszę nad tym pracować. Ciągle mam kontakt z panią psycholog. To ważne, aby w momentach ciężkich treningów nie przyszło załamanie, aby wszystko nie wróciło.
Czyli bez specjalisty nie byłoby mowy o powrocie do dawnego życia.
Byłoby niezwykle trudno. Tym bardziej, że kiedyś podejmowałam już współpracę z psychologami, ale nie odpowiadała mi ona. Czułam, że nic nie wnosiła do mojego życia. Byłam osobą, która zawsze samodzielnie rozwiązywała swoje problemy. W końcu przyszedł moment, kiedy kłopoty zaczęły mnie obciążać, było coraz trudniej. Właśnie wtedy pani psycholog odezwała się sama. W moim przypadku to było idealne rozwiązanie.
Leczenie polega na rozmowie czy także farmakologii?
Na farmakologii również. To nie jest powód do wstydu. Zauważyłam nawet, że kiedy przyznałam się do zażywania leków, odbiór był bardzo pozytywny. Ludzie cieszą się, że taka osoba jak ja, głośno o tym mówi. Wielu się w sobie zamyka, a wtedy choroba jest jeszcze trudniejsza do zniesienia.
Kiedy to, co pani czuła, nazwała depresją?
Nie było konkretnego wydarzenia. Wszystko zbierało się od dłuższego czasu. W wielu aspektach czułam, że mam pod górkę. Nie potrafiłam się z tym pogodzić. Wychodzenie na trening nie sprawiało mi już takiej radości jak kiedyś. Do tego doszła kontuzja. Byłam zmęczona, niezadowolona. Frustrację wylewałam na najbliższej mi osobie, czyli moim mężu.
Nie od razu przyznałam, że mam depresję. Informacje o fatalnym samopoczuciu trzymałam dla siebie. Nie lubię się nad sobą użalać, mówić o problemach. Kiedy pierwszy raz jechałam do psychoterapeutki, odwoził mnie mąż. Tyle że nawet nie wiedział, gdzie jedziemy. Podałam jedynie adres. Kiedy zobaczył, przez które drzwi wchodzę, uświadomił sobie, że sprawa jest poważna.
Pamięta pani, co powiedział?
Nie wiedział, jak się zachować. Miał świadomość, że hasła typu: "Będzie dobrze" albo "Dasz sobie radę" działają na mnie jak płachta na byka. Kiedy jednak coraz bardziej się nakręcałam i wreszcie wylałam z siebie strach przed końcem kariery sportowej, tym, że nie mam pojęcia, co zrobić ze swoim życiem, on podtrzymywał mnie na duchu. Był ze mną. Mówił, że ja zawsze sobie poradzę, muszę tylko dać sobie trochę czasu. Powinnam była nabrać luzu, dystansu i zwyczajnie odpocząć. Miał rację.
Kiedy rozmawiam z psychologami sportowymi, często podkreślają, że kluczem do równowagi psychicznej jest wiedza, co zrobić ze swoim życiem po zakończeniu kariery. Pani już to wie?
Zgadzam się z tym, a jednocześnie to stwierdzenie mnie przeraża. U mnie bowiem z pomysłami na siebie po sporcie jest słabo. Kilka mam, ale nie jestem ich pewna. Nie zaplanowałam swojej przyszłości w stu procentach. Każdy pomysł, który przychodzi mi do głowy, po jakimś czasie wymieniam na inny. Pytanie o przyszłość po karierze jest jednym z trudniejszych, jakie sobie zadaję.
Praca za biurkiem odpada?
To nie dla mnie. Nie chcę sobie zamykać drzwi, lubię mieć zawsze otwartą furtkę, aby skorzystać z niej, kiedy przyjdzie ku temu konieczność, ale początkowo na pewno nie pójdę w tym kierunku. Zawsze myślałam, że będę żyła sportem. I żyję nim już 19 lat. Załamanie, które przeszłam, uświadomiło mi, że wiecznie tak nie będzie.
Cześć sportsmenek zostaje trenerkami.
Zrobiłam wszystkie potrzebne uprawnienia. Mam odpowiednie papiery. Ale sama praca trenerska mnie nie pociąga. Moje życie wtedy nie zmieniłoby się znacząco w porównaniu z tym, które mam teraz. Wyjeżdżałabym na zgrupowania, myślała o przygotowaniach do zawodów. A ja chciałabym, przynajmniej na początku, pobyć trochę w domu, złapać oddech.
Ceni pani swój czas wolny. Nawet umawiając się na ten wywiad, podkreśliła pani, że w weekend nie porozmawiamy, bo sobota i niedziela są dla najbliższych.
Kiedyś nie potrafiłam odmawiać. Brałam wszystko, co mi zaproponowano. Grafik miałam wypełniony rozmowami od poniedziałku do niedzieli. Byłam tym wszystkim zmęczona, nie łapałam balansu. Nie miałam nawet kiedy pojechać do rodziców. Wtedy postanowiłam, że muszę nauczyć się mówić "nie". Najwyższy czas nie dać sobie wchodzić na głowę.
I tak od poniedziałku do piątku chętnie uczestniczę w różnych akcjach, przedsięwzięciach, na które jestem zapraszana. Sobotę i niedzielę staram się jednak mieć dla siebie i najbliższych. Nie zawsze się to udaje, ale już jest lepiej.
Jaki będzie kolejny krok w pani karierze?
Chcę po prostu na nowo się tym wszystkim cieszyć i wychodzić na treningi z uśmiechem. Może boleć, może męczyć, ale nie chcę pozbawiać się uśmiechu. Do tego potrzebuję zdrowia. Jeśli to wszystko dopisze, jeszcze może być pięknie. Będę walczyć o medale na najważniejszych imprezach.
Także podczas igrzysk. Choć zostały mi już tylko jedne. W kolejnych nie wystartuję. Ale nie oznacza to końca kariery zaraz po Paryżu. Jeszcze w kilku imprezach mam zamiar wziąć udział.
Z uśmiechem na twarzy.
Rozmawiał Dawid Góra, dziennikarz WP SportoweFakty
***
Gdzie szukać pomocy?
Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01. Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też TUTAJ.
Święty-Ersetic znów zachwyca. "Nie mam słów" >>
Polskie gwiazdy pobiegną pod Tatrami >>