"Wielki szacunek", "Bohater", "Brawa za walkę" - mnóstwo takich pochwał zebrał Adam Kszczot za występ w tegorocznym Maratonie Nowojorskim. W ostatni weekend były dwukrotny wicemistrz świata w biegu na 800 metrów ukończył niezwykle prestiżowy bieg i zrobił to w bardzo dobrym czasie 2,50,09 s.
Dodajmy, że był to jego pierwszy maraton w życiu, a na start zdecydował się zaledwie dwa miesiące temu! Debiut w biegu na dystansie liczącym 42 kilometry i 195 metrów i to od razu w Nowym Jorku, słynącym z bardzo trudnej trasy, trzeba uznać za znakomity.
Były wybitny średniodystansowiec, obecnie współpracujący z serwisem bieganie.pl, mówi nam, że decyzję podjął jednak niemal natychmiastowo.
- Przez ostatni rok w bieganie.pl zrobiliśmy mnóstwo podcastów właśnie na temat maratonów. Słuchając niesamowitych opowieści Roberta Motyki czy Henryka Szosta, którzy z wypiekami na twarzy mówili o starcie w Nowym Jorku, moje oczekiwania się rozpaliły. I pewnego dnia zadzwonił do mnie kolega Artur Kozłowski, że pojawiła się możliwość startu już w tym roku - opowiada Kszczot.
- Szybko przewertowałem sobie w głowie, co robiłem w ostatnich miesiącach, i wyszło, że w moich treningach nie było żadnej systematyczności. Zero. W ogóle nie można było tego nazwać przygotowaniem do jakiegokolwiek startu w maratonie. Ale odpowiedziałem, że oczywiście chcę pobiec - dodaje.
Wielkie przeżycie
Były lekkoatleta przekonuje, że wszystkie opowieści dotyczące niesamowitej atmosfery panującej na trasie okazały się prawdziwe.
- Genialniej nie mogło się to ułożyć. Te wszystkie opowieści o tamtejszej atmosferze okazały się w 100 procentach prawdziwe. Klimat niesamowity, kibice stojący tak blisko, że policja musi robić ci wąski szpaler. Wspaniała sprawa.
ZOBACZ WIDEO: Dzień z mistrzem. Bartłomiej Marszałek: To wtedy poczułem, że kocham ten sport
Wielką atrakcją maratonu w Nowym Jorku jest trasa, którą wyznaczono przez wszystkie pięć dzielnic miasta - Staten Island, Brooklyn, Queens, Bronx i Manhattan. Z drugiej strony jest to jednak trasa pełna podbiegów.
- To taki "killer race". Według maratończyków jest to właśnie najtrudniejszy maraton, jednak nikt przecież nie mówił, że będzie łatwo. A ja po 17 latach gonienia za wynikami już nie muszę tego robić. To ogromna zaleta bycia amatorem, mogę już się tym bawić. Trasa dała mocno w kość, ostatnie 5 kilometrów było bardzo ciężkie. Podbiegi okazały się po prostu wykańczające, co było widać po mnie na ostatnich metrach - stwierdził.
Właśnie nagranie finiszującego Kszczota zostało opublikowane w mediach społecznościowych. Na wideo widzimy Polaka, któremu tuż przed metą po prostu ugięły się nogi. Upadł, ale wspaniale zachowało się dwóch innych uczestników biegu, którzy pomogli mu wstać. Dzięki temu nasz rodak doszedł do mety.
- Do końca miałem około 40 metrów i wtedy nogi nie wytrzymały. Fajnie, że dwie osoby pomogły mi wstać i już metę przekroczyłem o własnych siłach. Czy to w ogóle pamiętam? Tak, bardzo dobrze. Bardzo się spinałem, bo mogłem złamać czas 2:50,00 s. Było blisko, wystarczyło dotruchtać, a tak skończyło się przystankiem na pit stop - śmieje się.
Zachowanie biegaczy poruszyło Kszczota i jego zdaniem oddało całą ideę biegów amatorskich. - To pokazuje, że jesteśmy jedną grupą ludzi oddających serce bieganiu. Choć startujemy indywidualnie, to myślimy też o innych. Każdy jest gotowy pomóc drugiej osobie i to jest w tym piękne.
Przypomniały mu się mordercze treningi
Czy ostatnie metry przypomniały mu mordercze treningi z czasów zawodniczej kariery? Były mistrz często opowiadał, że podczas nich doprowadza się organizm do kresu wytrzymałości.
- Trochę faktycznie przypomniały mi się treningi progresywne, które zawsze były najcięższe. Jest to podobne zmęczenie. Zawsze jednak powtarzałem i teraz podtrzymuję zdanie, że treningi 800-metrowców są jeszcze trudniejsze niż bieganie maratonów - przekonuje.
Co dalej? Kszczot, który współpracuje także z Polsatem Sport, gdzie w trakcie sezonu komentuje mityngi lekkoatletyczne, nie podjął jeszcze decyzji, czy i kiedy wystartuje w kolejnym maratonie.
- Nie mam nic zaplanowanego, ale też niczego nie wykluczam. Słyszałem o maratonie w Walencji, który jest przeciwieństwem nowojorskiego. Tam trasa jest płaska. W Nowym Jorku do połowy było w dół, a potem w górę! Jestem dopiero pierwszy dzień w Polsce, czuję mocny jet lag. Wiem, że są maratończycy, którzy godzinę po finiszu już planują kolejne starty. Ja jeszcze tego nie wiem - podsumowuje.
Piotr Lisek odpowiada na zarzuty kibiców. Czytaj więcej--->>>
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty