Tomasz Majewski w wywiadzie dla Dziennika nie ukrywa, że nadal nie pogodził się z porażką w finale mistrzostw świata w pchnięciu kulą z Amerykaninem Christianem Cantwellem. - To siedzi we mnie głęboko. Nie zostałem mistrzem świata, ale dzięki temu mam motywację, żeby starać się nim zostać. Taka sportowa złość daje solidnego kopa, żeby dalej próbować. Moja reakcja w Berlinie była może trochę przesadna. To dlatego, że ja tam miałem wygrać, tylko na to byłem nastawiony. Dopiero potem dotarło do mnie, że przegrałem tytuł po pięknym konkursie. Christiana tego dnia był lepszy, w przedostatniej próbie pchnął jak szalony. Ja mogę mieć do siebie pretensje tylko o to, że nie walczyłem do końca, w ostatniej chwili nie wyciągnąłem królika z rękawa. W głębi duszy na to liczyłem. Ale to już są moje rozliczenia z samym sobą. Wszyscy inni powinni się z tego wicemistrzostwa cieszyć - powiedział w wywiadzie dla Dziennika Majewski.
Ambicja Majewskiego powoduje, że zamierza ciężko przepracować okres przygotowawczy. Czy Polak pogodził się z pozycją numer dwa na świecie? - W żadnym razie. Nie jestem tak silny, ale to nie znaczy, że nie pchnę dalej. Nadrabiam techniką szybkością, a przede wszystkim głową. Większość konkursów wygrywa się dzięki mocnej psychice, wojna psychologiczna na rzutni to norma. Po kolejnych pchnięciach tasuje się kolejność. Tak było w Pekinie i w kilku innych startach. Ja lepiej znoszę stres, dzięki temu w lepiej wypadam w ostatnich próbach - tłumaczył Dziennikowi Majewski.
Więcej w Dzienniku.