Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Zdobyła pani srebrny medal HMP w Toruniu, ale jednak wynik (52.31) jest daleki choćby od tego sprzed roku, gdy nie była pani w idealnej dyspozycji. Jak ocenia pani swój powrót do biegania po dłuższej przerwie?
Justyna Święty-Ersetic, mistrzyni i wicemistrzyni olimpijska w sztafecie 4x400 m: Na razie jest przede wszystkim radość, że w końcu wróciłam i mogę biegać. Oczywiście jako ambitny sportowiec chciałabym biegać znacznie szybciej. Sport ciągle uczy mnie cierpliwości, a ja powtarzam sobie, że to, co się teraz dzieje, to tylko przystanek w drodze na igrzyska. Nie chciałam mieć całego roku bez startów, chciałam poczuć tę adrenalinę i dlatego startuję w hali.
Z pani zdrowiem wszystko jest już w porządku?
Na początku miałam pewną blokadę i dopiero od stycznia wykonuję wszystkie ćwiczenia z maksymalnym obciążeniem. Teraz to trener jest chłodną głową i sam wycofuje mnie czasami z treningów, gdy uzna, że wystarczy. Kontuzja ścięgna Achillesa należy do tych najtrudniejszych, więc od początku byliśmy ostrożni.
Łatwo było się pani pogodzić z tym, że po tak długiej przerwie trzeba zaczynać budowanie formy praktycznie od zera?
Taki jest sport. Teraz mam za to dodatkową motywację, by gonić koleżanki. Ostatecznie zdecydowałam się wystąpić na halowych mistrzostwach świata w Glasgow, więc będę miała okazja pobiegać z najlepszymi.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nie robiła tego od ponad dwóch lat. W końcu się przełamała!
Jak wyglądała przerwa od sportu? To chyba nie jest łatwe?
Wbrew pozorom to był dla mnie fajny czas. W końcu mogłam sobie normalnie pożyć, funkcjonować z dnia na dzień, nie przejmować się treningami i nie dostosowywać całego planu dnia właśnie pod nie. Nadrobiłam zaległości ze znajomymi i rodziną, bo mieliśmy wiele czasu na spotkania. Oczywiście pytanie, co by się stało, gdyby przerwa się przedłużyła. Ostatecznie cztery miesiące od czerwca do września minęły bardzo szybko.
Czy jest coś, czego po tak długim okresie odpoczynku najbardziej pani brakuje? Miała pani okazję posmakować innego życia, którego do tej pory w trakcie kariery raczej pani nie miała.
Zdecydowanie najbardziej brakuje spokoju. Podczas tych czterech miesięcy zrozumiałam, że fajnie jest czasami spędzić trochę czasu w domu, odpocząć i się zresetować. Przyjemność sprawiały mi tak prozaiczne czynności jak dbanie o kwiatki. Odkąd wróciłam do sportu praktycznie nie odstawiam walizki. Ciągle gdzieś wyjeżdżam, a w domu głównie przepakowuje rzeczy i szykuję się do kolejnego wyjazdu. Wciąż sprawia mi to jednak frajdę, więc staram się z tym cieszyć.
Jest pani perfekcjonistką i tytanem pracy. Jak więc zniosła pani cztery miesiące bez treningów?
Nie miałam żadnych wyrzutów sumienia, bo zdawałam sobie sprawę, że uraz jest na tyle poważny, że nie ma sensu ryzykować. Mogłam robić górne partie mięśni, ale postanowiłam, że to odpuszczę i zupełnie odpocznę od sportu. Nie miałam ochoty na żaden wysiłek, a jedyną aktywnością ruchową była jazda na rowerze miejskim. Widzę, że to przyniosło dobry efekt.
Śledziła pani formę koleżanek czy występy naszych lekkoatletów w telewizji?
Na początku w ogóle nie śledziłam żadnych transmisji, ani nie patrzyłam na wyniki koleżanek. Było mi zwyczajnie przykro na to wszystko patrzeć. Poświęciłam sportowi całe swoje życie, a przecież trenuję po to, by w sezonie ścigać się z innymi, a nie siedzieć przed telewizorem. Po kilku tygodniach poczułam jednak głód. Wybrałam się na jedne zawody, potem na drugie. Chciałam spotkać się ze znajomymi. Nie było jednak tak, że śledziłam wszystko.
Niedawno ogłosiła pani, że w tym czasie zmagała się z depresją. Domyślam się, że to musiał być bardzo trudny okres.
Złe emocje i myśli kłębiły się nade mną już od dłuższego czasu. Kontuzja tylko pogorszyła samopoczucie. Paradoksalnie pomogło oficjalne powiedzenie tego, z czym się zmagam. Dostałam duże wsparcie, a przede wszystkim mogłam odpuścić i nie stresować się już więcej.
Teraz jest lepiej?
Na treningach bywa różnie, ale faktycznie towarzyszą mi już raczej same pozytywne emocje. Nawet żałuję, że sezon halowy trwa tak krótko, bo stęskniłam się za kolejnymi startami. Z każdymi kolejnymi zawodami chcę coraz więcej.
Ma pani plany na dalszą karierę? Może pani zadeklarować, że po igrzyskach wciąż będzie pani startować w zawodach?
Założyłam sobie cele do igrzysk, a co wydarzy się dalej, to zobaczymy. Zostawiam sobie furtkę otwartą i nic nie deklaruję.
Jak wyglądał pani pierwszy trening po tak długiej przerwie od jakiejkolwiek aktywności fizycznej?
To było w połowie września. Początki były bardzo spokojne, bo nie od razu mogłam biegać. Musiał mi wystarczać rower stacjonarny, a ja nienawidzę tych treningów, bo strasznie się podczas nich nudzę. Proszę jednak uwierzyć, że po takiej przerwie wyjątkowo sprawiało mi to radość. To był chyba pierwszy raz w karierze. Po prostu tęskniłam za sportem. Poczułam satysfakcję, że znów mogę się spocić i porządnie zmęczyć. Pierwszy trening biegowy odbył się w październiku na ścieżkach leśnych. Cały czas prześladowała mnie obawa, że gdy postawię źle stopę, to kontuzja wróci. Nic takiego się jednak nie wydarzyło.
Wszyscy fani lekkoatletyki dyskutują o tym, w jakiej naprawdę sytuacji jest obecnie nasza sztafeta 4x400 metrów. Jakie jest pani zdanie?
No jak to, przecież już zostałyśmy okrzyknięte starą sztafetą bez żadnych perspektyw. Ja jednak wcale tak nie uważam. Marika Popowicz-Drapała została mistrzynią Polski, a przecież nie będziemy jej wypominać wieku. Ta sztafeta ma potencjał i wciąż może osiągać sukcesy. Nawet w zeszłym roku dziewczyny w zupełnie innym składzie poradziły sobie bardzo dobrze.
Czy w takim razie nie obawia się pani, że za chwilę może dla pani zabraknąć miejsca w składzie?
Życzę trenerowi, by miał klęskę urodzaju i zmartwienie na kogo postawić. My to widzimy i to działa na każdą z nas bardzo motywująco. Wiemy, że nie możemy sobie pozwolić na odpuszczanie, więc na treningach jeszcze dokręcamy obciążenia.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty