Choć polska sztafeta kobiet przyleciała na Halowe Mistrzostwa Świata w zmienionym i eksperymentalnym składzie, sprinterki liczyły co najmniej na awans do finału, podobnie jak kibice.
Ze względu na rezygnacje z występu w sezonie halowym wielu uznanych zawodniczek (m.in. Natalii Kaczmarek i Anny Kiełbasińskiej), trener Aleksander Matusiński nie miał wielkiego wyboru i postawił na mieszankę doświadczenia z młodością.
Obok Justyny Święty-Ersetic i Mariki Popowicz-Drapały w eliminacjach zobaczyliśmy także Annę Gryc i Kingę Gackę. I choć Polki uzyskały czas 3,28,80 s, który do tej pory zawsze dawał awans do finału, tym razem tak się nie stało.
Polki zajęły w swojej serii czwarte miejsce i zajęły w klasyfikacji ósmą pozycję.
- Nie przyjechałyśmy tu po ósme miejsce, ale po finał. Jesteśmy po prostu zawiedzione - mówiła w TVP Sport rozgoryczona Marika Popowicz-Drapała, która na pierwszej zmianie spisała się bardzo dobrze i przyprowadziła sztafetę na pierwszej pozycji.
- Nie na taki bieg dzisiaj liczyłam. Dużo osób powie, że oczekiwało ode mnie więcej. Mam nadzieję, że latem będzie lepiej - dodawała Kinga Gacka.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ależ kontra! Wystarczyło tylko jedno podanie
Znakomity międzyczas na ostatniej zmianie zanotowała Justyna Święty-Ersetic (50,89 s - czwarty najlepszy czas całych eliminacji). Doświadczona sprinterka, która w Glasgow wróciła w dobrym stylu do startów po dłuższej przerwie nie zamierzała się jednak z tego cieszyć.
- Jest mi cholernie przykro, że się nie udało. Od początku wspominałam, że tą sztafetę stać co najmniej na finał. Niestety, wyszło tak a nie inaczej - przyznała rozczarowana multimedalistka światowych imprez.
Dodajmy, że do finału awansowała za to polska sztafeta 4x400 metrów mężczyzn.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty