- Mam wrażenie, że w Polsce ścieżka sportu wyczynowo-zawodowego jest na tyle niezdefiniowana społecznie i edukacyjnie, że proponowanie jej młodemu sportowcowi może być postrzegane wręcz jako nieetyczne narażanie go na podjęcie życiowego ryzyka ponad miarę - dodaje Korzeniowski.
Podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu polscy sportowcy zdobyli zaledwie 10 medali, co jest najgorszym wynikiem od 1956 roku. Z tego powodu postanowiliśmy zapytać legendy polskiego sportu o największe bolączki tej gałęzi życia. Ich diagnozy mogą zaskoczyć.
Polski sport ma gigantyczny problem, co podczas igrzysk w Paryżu uwidoczniło się nie tylko w rekordowo małej liczbie medali, ale także skromnej liczbie finalistów w poszczególnych dyscyplinach. W najbardziej prestiżowych sportach indywidualnych, czyli pływaniu i lekkoatletyce wysłaliśmy odpowiednio 19 i ponad 60 zawodników, a naszych reprezentantów podziwialiśmy w tych dyscyplinach łącznie w... 10 finałach. Polacy na ostatnich igrzyskach byli tłem, a wbrew temu, co próbują przekazać nam sami politycy, problem jest znacznie bardziej skomplikowany, a przyczyn należy szukać głębiej.
- Co cztery lata wracamy do tej samej dyskusji, a jeszcze nikt nie odpowiedział sobie na inne kluczowe pytanie: czy jako naród chcemy mieć sport na najwyższym poziomie - dodaje Korzeniowski, a jako przykład podaje brak systemu edukacji, który byłby dopasowany do rozwoju młodych sportowców. Często więc, już jako 19-latkowie, stają oni przed wyborem, czy podejmować ryzyko i kontynuować przygodę ze sportem, czy może jednak wybrać stabilniejszą drogę i iść na studia, które pomogą później w znalezieniu dobrze płatnej pracy.
ZOBACZ WIDEO: Nowa bohaterka Polaków. Taka była od najmłodszych lat
- Nasze społeczeństwo się bogaci, a sport nie jest już tak atrakcyjną alternatywą. Obserwuję to pokolenie sportowców i widzę, że nawet debiutanci wyglądają na sytych. Są zadowoleni z życia, mają wszystko, czego potrzebują. W takich warunkach trudniej podjąć decyzję o pozostaniu w sporcie, gdy alternatywą są studia i dobrze płatny, stabilny zawód. Inne europejskie kraje też oczywiście mają ten problem, ale one akurat w większym stopniu bazują na dzieciach imigrantów. My będziemy z tego korzystać dopiero za kilka lat - przyznaje wiceprezes PZLA i dwukrotny mistrz olimpijski Tomasz Majewski.
- Przyznam, że mam już dość słuchania o tym, że sport wymaga poświęceń. Dobry sportowiec jest w USA witany z otwartymi ramionami, a w Polsce nawet na AWF-ie mało kogo obchodzi jego los i nawet tam nie ma co liczyć na dopasowany tok nauki. Nie robimy wystarczająco dużo, by zatrzymać talenty w sporcie - dodaje Robert Korzeniowski.
Inni mają na to lepsze sposoby
Jako przykład podaje los polskiej tenisistki, która chcąc łączyć sport z nauką, musiała wybrać studia w USA. Dziś skończyła design przemysłowy na uniwersytecie w Atlancie, a przez lata reprezentowała uczelnię w lidze NCAA. Podobnych przykładów są tysiące, bo Amerykanie do perfekcji opanowali system przechwytywania najlepszych sportowców z całego świata, którzy później poprzez regularną rywalizację podnoszą także poziom ich zawodników.
Jeszcze ciekawszy system wymyślili Francuzi, którzy na tegorocznych igrzyskach zdobyli 64 medale, a przecież pod względem liczby mieszkańców są raptem półtora raza więksi od Polski. Tam przy związkach sportowych funkcjonują tzw. agenci do spraw sportowych, którzy robią wszystko, by ułatwić wszechstronny rozwój zawodnikom. Reprezentanci kraju mogą liczyć na uprzywilejowane warunki, a dzięki dobrym wynikom sportowym mogą studiować na uznanej na świecie Sorbonie, a studia rozłożyć na 10 lat. W Polsce często wybór studiów uniemożliwia karierę sportową.
- Niestety nie ma u nas sportu akademickiego, więc po liceum przy sporcie zostają tylko ci najbardziej wytrwali. Sprowadza się to zwykle do tego, że kariery kontynuują przeważnie ci, którzy osiągnęli już jakiś sukces. Tak tracimy wiele talentów, które po prostu potrzebowały nieco więcej czasu - przyznaje Tomasz Kucharski, dwukrotny złoty medalista olimpijski w wioślarstwie.
Samo wojsko to dziś za mało
Krokiem w dobrą stronę było umożliwienie sportowcom włączenia do Centralnego Wojskowego Zespołu Sportowego. Zawodnicy za reprezentowanie polskiej armii dostają miesięczną pensję i nie muszą się martwić o finanse podczas przygotowań do najważniejszych imprez. W Paryżu z 214 reprezentantów Polski, aż 80 ma kontrakt w wojsku. Pięć z 10 medali to właśnie ich zasługa.
- Dziwię się, że nie idziemy z tym programem jeszcze szerzej, czyli nie robimy podobnych zespołów w policji, straży pożarnej i innych służbach. Szansę na taką karierę powinni dostać także ci, którzy jako nastolatkowie nie osiągają zawrotnych wyników sportowych i stanowią zaplecze kadry narodowej. Jeśli za kilka lat uznają, że kariera sportowa nie ma sensu, to polskie służby będą miały sprawnych funkcjonariuszy. Ważne jednak, by utrzymać ich przy sporcie w najtrudniejszym wieku po maturze, gdy wielu z nich staje przed dylematem, co robić w życiu - dodaje Kucharski, który, poza funkcją w Polskim Związku Towarzystw Wioślarskich, jest także dyrektorem w gorzowskim Zespole Szkół Mistrzostwa Sportowego.
Dziś argumentem obnażającym rzekome nieprawidłowości w polskim sporcie są gigantyczne pieniądze, a konkretnie 471 mln złotych, jakie w minionym cyklu olimpijskim Ministerstwo Sportu i Turystyki przeznaczyło na dyscypliny olimpijskie. Mowa o rekordowych pieniądzach, które w żaden sposób nie przełożyły się na sukcesy naszych sportowców.
- Nie zgadzam się z takim postawieniem sprawy, bo przecież mowa o pieniądzach, które wpłynęły do całego systemu, a nie opłacały tylko kilkuset olimpijczyków. Z tych pieniędzy były fundowane stypendia, pensje dla trenerów, ale także sprzęt sportowy. Brak sukcesów może być efektem zaniedbań sprzed 15-18 lat, gdy faktycznie mieliśmy zastój i mało chętnych do uprawiania sportu. Dzisiaj się to zmienia, ale na efekty musimy poczekać pewnie jeszcze osiem lat - przyznaje Kucharski.
PZPS wzorem dla pozostałych już od 12 lat
Wzorem dla innych jest dzisiaj Polski Związek Piłki Siatkowej, który o sukcesy zadbał już 12 lat temu, wymyślając projekt Siatkarskich Ośrodków Szkolnych. Absolwentami powstałych wtedy szkół jest duża część reprezentantów Polski. Ten program był później wzorem dla innych związków sportowych.
- W naszym systemie zapominamy o tym, że wyszkolenie medalisty igrzysk olimpijski zajmuje minimum osiem lat, a znacznie częściej 12-14 lat. W tym czasie młodzi sportowcy piszą egzamin ósmoklasisty, maturę, a potem idą na studia. Na każdym z tych etapów tracimy dzisiaj setki, jak nie tysiące uzdolnionych sportowców, a przecież nawet krótka przerwa sprawia, że taki człowiek jest praktycznie stracony dla zawodowego sportu. Do tej pory nie zrobiono nic, by pomóc im łączyć uprawianie sportu z uzyskaniem odpowiedniego wykształcenia i rozwijaniu innych pasji - dodaje Korzeniowski.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Piesiewicz idzie na wojnę z ministerstwem sportu?
Wielkie pieniądze za Szymańskiego