Polska lekkoatletka o koleżance z kadry. "Byłam bardzo zawiedziona"

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / Alexander Hassenstein / Staff / Na zdjęciu: Iga Baumgart-Witan
Getty Images / Alexander Hassenstein / Staff / Na zdjęciu: Iga Baumgart-Witan
zdjęcie autora artykułu

Iga Baumgart-Witan jeszcze chce biegać, ma nowy pomysł na siebie, ubolewa nad porażką podczas igrzysk oraz surowo ocenia start polskiej debiutantki. - Chodziła swoimi ścieżkami, wolny czas spędzała sama - przyznała mistrzyni olimpijska z Tokio.

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Przed igrzyskami dużo mówiło się, że szykuje się pani do zakończenia kariery. Teraz jednak odkryła pani nowe pokłady motywacji? Iga Baumgart-Witan, wicemistrzyni olimpijska w sztafecie 4x400 m z Tokio: Dzięki medalowi na mistrzostwach świata sztafet i finałowi mistrzostw Europy mam zapewnione szkolenie na kolejny rok, więc postanowiłam dać sobie jeszcze jedną szansę. No i mam niedosyt po ostatnim sezonie. Wyciągnęłam wnioski i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Nie wiem, czy dam radę trenować przez kolejne dwa lata, ale przez rok chcę jeszcze spróbować. Mówi pani o wnioskach. Co konkretnie ma pani na myśli? Chcę zmienić nastawienie i trenować z większym luzem psychicznym. Mam marzenie, by w nowym sezonie iść na każdy trening z uśmiechem. Chciałabym, żeby każde zajęcia dawały mi więcej radości. Nie nakładam na siebie żadnej presji, nie mam żadnych celów. Sama wiele razy mówiłam, że nie lubię biegać, bo kojarzy mi się to ze zmęczeniem fizycznym i psychicznym. Liczę, że sport bez presji stanie się od razu dużo przyjemniejszy. Pierwszy raz będę w takiej sytuacji i jestem ciekawa, co się wydarzy. Długo zastanawiała się pani, czy dalsza kariera ma sens? Taką rozmowę przeprowadzam ze sobą regularnie od dłuższego czasu. Tym razem uznałam, że spróbuję, ale nie będę robić tego za wszelką cenę, bo i tak już poświęciłam dużo zdrowia. Jeśli znów coś pójdzie nie po myśli, to pewnie w ogóle nie wystartuję w żadnych zawodach.

ZOBACZ WIDEO: Głowacki poirytowany po walce z Kasperskim. "Nastawiłem się na mocną bitkę"

Brzmi to trochę jak zapowiedź kontynuowania kariery do pierwszej poważniejszej kontuzji. Mam nadzieję, że tak nie będzie. Ale faktycznie, jeśli tym razem stanie się coś poważniejszego, to nie będę się już wygłupiać i dam sobie spokój. Obiecałam sobie, że za niczym nie będę już goniła. W tym roku chcę się zająć przede wszystkim sobą i przygotowaniem głowy na to, co będę robiła po zakończeniu kariery.  Czuję, że zaraz znajdą się złośliwi, którzy stwierdzą, że celowo przedłuża sobie pani karierę, by w tym czasie znaleźć nową pracę i ułożyć życie poza sportem.  Nie obrażę się o coś takiego. W minionym sezonie wywalczyłam sobie to, by znów móc korzystać ze szkolenia ze związku, więc jestem fair wobec wszystkich. Nie widzę powodu, dla którego miałabym już teraz kończyć karierę. Nie chcę, żeby ktoś decydował w takich sprawach za mnie. Ale pewnie nie kontynuowałaby pani kariery, gdyby nie zapewnienie o finansowaniu przygotowań. Gdybym uznała, że chcę dalej biegać, pewnie sama płaciłabym trenerce pensję, dopłacała do zgrupowań i dalej robiła to, co kocham. Przecież jest wielu starszych sportowców, którzy mają nawet gorsze wyniki niż ja, a nikt ich na emeryturę nie wysyła. Nawet jeśli okaże się, że nie zdobędę już zbyt wielu medali, to mam nadzieję, że będę miała frajdę z tego, co robię i w końcu nie będę musiała nikomu nic udowadniać. Marzyłam o dojściu do takiego momentu. Do tej pory to była ciągła pogoń za wynikami. Każda wpadka oznaczałaby brak stypendium, a na to nie mogłam sobie pozwolić. Ma pani już jakieś konkretne plany na życie po karierze? Chciałabym zostać przy sporcie i pracować z ludźmi, którzy nie zajmują się bieganiem zawodowo. Teraz spotykam wielu biegaczy-amatorów i ich pasja mnie inspiruje. Chciałbym pomóc im spełniać cele, przekazać miłość do biegania. Teraz na nowo odkrywam ten świat, bo luźny okres po igrzyskach wykorzystałam, by chodzić na zajęcia grupowe na siłownię czy bieganie po lesie. Chciałbym też popracować z dziećmi, co zresztą robię już od jakiegoś czasu w lokalnym klubie. Nie planuję kariery trenerskiej, ale też nie mówię nie.  Pani była koleżanka ze sztafety, Małgorzata Hołub-Kowalik, po zakończeniu kariery chce sprawdzić się w pracy biurowej. Co pani na to? Ja bym nie dała rady, bo pewnie po kilku godzinach zaczęłoby mnie nosić. Zupełnie nie widzę się w czymś takim i chyba bym oszalała. Mam wrażenie, że Gosia szybko się rozmyśli i wróci w teren. Start podczas igrzysk w Paryżu miał być ukoronowaniem kariery, a ostatecznie nie znalazła się pani w składzie drużyny na wyścig eliminacyjny. Taka decyzja trenera była ciosem? Trenowałyśmy w Spale, a później w Paryżu, widziałam czasy dziewczyn i swoje, więc nie dziwiłam się decyzji. Inna sprawa, że ostatecznie okazało się, że dobre wyniki koleżanek z treningów nie przełożyły się na start. Dziś mogę powiedzieć, że pewnie byłabym w stanie pobiec tak samo, a może szybciej. Ale tego nikt nie mógł przewidzieć. Ja w sztafecie zawsze biegam znacznie szybciej, bo moja psychika pracuje wtedy inaczej. Pani miejsce w drużynie zajęła 17-letnia Anastazja Kuś, która ostatecznie nie podołała wyzwaniu. Na pierwszej zmianie uzyskała wynik 52.88, co było o ponad sekundę wolniej od rywalek. Byłam bardzo zawiedziona jej startem i nigdy nie spodziewałam się, że może pobiec aż tak wolno. Byłam wtedy w fatalnej formie, ale uważam, że i tak pobiegłabym od niej szybciej. Nawet gdy byłam w gorszych dyspozycjach, nie zdarzało mi się biegać wolniej w sztafecie. To wszystko jest tym bardziej denerwujące, że Anastazja od początku przygotowań oczekiwała, że powinnyśmy ją traktować jak seniorkę. Najpierw sama mówiła, że nie chce już biegać z juniorkami, a po starcie tłumaczyła, że się zestresowała, nie udźwignęła presji. Gdybym to ja zrobiła coś takiego, to wiem, że trener już nigdy by mi nie zaufał. Oczywiście Anastazja jest jeszcze bardzo młoda i przed nią cała kariera, więc mam nadzieję, że już wie, co zrobiła źle i będzie w stanie to poprawić. Zresztą trener też już wie, że popełnił błąd. To znaczy, że trener Aleksander Matusiński przeprosił panią za pominięcie przy ustalaniu składu sztafety w czasie igrzysk? Nie chodziło personalnie o mnie. Trener już po biegu przyznał w naszym gronie, że popełnił błąd z ustawieniem. Że przeprasza nas za to i bije się w pierś. Wiadomo, że gdyby nie bardzo kiepska pierwsza zmiana Anastazji w eliminacjach 4x400 metrów, to wszystko mogło się potoczyć inaczej, a drużyna mogła awansować do finału. Zupełnie inaczej przejmuje się pałeczkę, gdy walczy się o czołowe miejsca, a inaczej, gdy trzeba odrabiać duże straty. A ile prawdy jest w tym, że na igrzyskach w Paryżu po raz pierwszy od lat atmosfera w sztafecie była bardzo kiepska? Mówiło się, że wpływ miały na to nieporozumienia pomiędzy młodymi zawodniczkami a tymi bardziej doświadczonymi. Nie wszystkie się idealnie dogadywałyśmy, ale atmosfera była w porządku. Z naszej grupy odstawała jedynie Anastazja, ale trudno wskazać mi dokładną przyczynę, bo nie mieszkałam z nią w apartamencie. Ona w Paryżu chodziła swoimi ścieżkami, a wolny czas spędzała sama. Reszta grupy trzymała się razem. Wydaje mi się, że wspólnie z Justyną Święty-Ersetic skracamy dystans do młodszych koleżanek, z większością znakomicie się dogadujemy i to mimo często więcej niż 10 lat różnicy. To prawda, że po ogłoszeniu składu sztafety na wyścig eliminacyjny zrzekła się pani statusu olimpijczyka? Za sugestią trenera uznałam, że lepiej będzie, jeśli oddam akredytację dla Kingi Gacki. Uważałam, że w tamtym momencie może bardziej pomóc sztafecie. Dzięki temu w razie kontuzji to właśnie ona byłaby pierwszą rezerwową. W tym momencie straciłam status olimpijczyka i stało się jasne, że nawet jeśli dziewczynom uda się awansować do finału, to ja w nim nie pobiegnę. Trener potem podziękował mi za to. Uznałam, że to jedyne rozsądne rozwiązanie, by pomóc naszej drużynie. Oficjalnie musieliśmy zgłosić, że mam kontuzję ścięgna Achillesa i na tej podstawie status olimpijczyka oddałam Kindze. Igrzyska skończyły się dla mnie jeszcze przed startem eliminacyjnym. Bardzo przeżyła pani ten moment? Początkowo bardzo płakałam, pocieszała mnie Justyna i jestem jej za to wdzięczna, bo nie musiała tego robić. Marzyłam o starcie w Paryżu, ale czułam, że nie byłabym w stanie dać tyle, ile powinnam. Zostałam jednak w wiosce i wspierałam koleżanki. A co się stało, że akurat na igrzyskach była pani w tak słabej formie? Wcześnie wydawało się, że wszystko idzie we właściwą stronę. Tuż przed wylotem na igrzyska naciągnęłam pachwinę. To był gwóźdź do trumny, bo wcześniej walczyłam z bólem ścięgna Achillesa. Kilka dni musiałam odpoczywać. W Paryżu robiłam lżejsze treningi, bo nie było pewności, czy w ogóle będę w stanie biegać. Ból przeszedł, ale ja już nie byłam w stanie szybko biegać. Nie wiem, czy ta krótka przerwa tyle zmieniła, czy po prostu psychicznie bałam się kolejnej kontuzji. Zaczęłam odstawać i czułam się z tym bardzo źle, a to dodatkowo podcinało mi skrzydła. Ma pani o coś żal do siebie? Ostatni rok to była ciągła gonitwa, w której nie słuchałam organizmu. Ciągle zmagałam się z efektami zerwanego rozcięgna podeszwowego i musiałam bardzo uważać na każdym treningu. Po sezonie usiadłam, długo zastanawiałam się nad ostatnim rokiem i doszłam do wniosku, że nie mam sobie nic do zarzucenia. Nic nie zawaliłam, bo po prostu moje ciało nawaliło. Być może głowa też w pewnym momencie nie wytrzymała tego pościgu. Biłam się z myślami, czy startować, czy iść na trening, czy mięśnie wytrzymają kolejne zajęcia. Po igrzyskach miałam myśli, że to już nie ma sensu, że już nigdy nie będzie mi się chciało wrócić na bieżnię. Trwało to jednak tylko chwilę, a potem znów zaczęło mnie nosić. Jaki będzie dla pani ten najbliższy sezon? Nawet jeśli nie wyjdzie mi powrót, to nie będzie żadnej tragedii. Chcę być już po prostu szczęśliwa.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty