Miał być gwiazdą reprezentacji. Zdradził, co blokuje mu karierę

WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Jakub Szymański
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Jakub Szymański

O 23-letnim sprinterze od lat mówi się, że będzie liderem polskiej lekkoatletyki. Ale na ostatnich pięciu międzynarodowych imprezach nie kwalifikował się do finału. Jakub Szymański wyznaje nam, co jest tego przyczyną.

Ostatnie mistrzostwa świata w Tokio Jakub Szymański zakończył na 35. miejscu, igrzyska w Paryżu na 31. miejscu, a podczas zeszłorocznych mistrzostw Europy w Rzymie został zdyskwalifikowany w półfinale.

- W tym roku przez kilka miesięcy nie potrafiłem walczyć na treningach na sto procent. Byłem zniechęcony i zdemotywowany. Nie miałem dobrej energii przez dłuższy czas. Te kwestie techniczne odbierają mi radość z biegania - przyznaje zawodnik.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Od dwóch sezonów mówi się, że będzie pan liderem naszej kadry lekkoatletycznej, ale to się nie dzieje - dlaczego?

Jakub Szymański, reprezentant Polski w biegu na 110 metrów przez płotki: Też czuję się tym coraz bardziej zniecierpliwiony. Wiem, że powinienem być czołową postacią reprezentacji, a często zawodzę. Muszę jednak wciąż trenować z pełną determinacją i wierzyć, że problem minie.

Jaki to problem?

Podczas najważniejszych zawodów atmosfera jest tak gorąca, że nie jestem w stanie skupić się na technice biegu. Zauważyłem, że najlepsze wyniki uzyskuję wtedy, gdy przez cały bieg potrafię myśleć o tym, co robię. Niestety w biegach o stawkę na stadionie ponoszą mnie emocje i zupełnie się wyłączam. Jedynym wyjątkiem w ostatnich latach był Memoriał Kamili Skolimowskiej, gdzie przy ponad 30 tysiącach widzów udało mi się utrzymać nerwy na wodzy.

ZOBACZ WIDEO: Jest stanowczym zwolennikiem KSM. "Moim zdaniem już się o tym rozmawia"

Podczas zimy zamierza pan popracować mocniej z psychologiem?

Psycholog nie ma tu nic do rzeczy. To ja muszę nauczyć się, jak mogę się uspokoić przed najważniejszymi startami. Niestety w tym roku wydawało mi się, że po trzech miesiącach udanych treningów technika będzie już na tyle ugruntowana, że podczas biegu będę mógł skupić tylko i wyłączenie na dawaniu z siebie wszystkiego. Ale po raz kolejny dostałem dowód, że to tak nie działa. Ryzyko się nie opłaciło.

Ma pan pomysł, jak nad tym pracować?

Biegam ze złą techniką i trudno mi to poprawić. Gdy myślę o swojej wymarzonej technice, to wyniki mam dużo lepsze. Z kolei, gdy daję się ponieść atmosferze wielkiej imprezy, od razu popełniam błędy. Przed mistrzostwami świata i igrzyskami wydawało mi się, że 13.35 sekundy jestem w stanie pobiec bez problemu, a w obu przypadkach kończyło się dużo słabiej. Wszystko przez rozkojarzenie i nadmierną ambicję.

Podczas halowych mistrzostw świata w Chinach nie zdołał pan zakwalifikować się do finału, bo upadł pan na ostatnim płotku. Ta wpadka wciąż siedzi w głowie?

Do dziś trudno mi o tym mówić. Ten upadek mocno osłabił chęć do dalszych treningów i mocno został w mojej psychice. Niestety efekt był taki, że przez kilka miesięcy nie potrafiłem walczyć na treningach na sto procent. Byłem zniechęcony i zdemotywowany. Nie miałem dobrej energii przez dłuższy czas. Te kwestie techniczne odbierają mi radość z biegania. Podczas startów czuję, że tracę przez to mnóstwo energii, a zdarza się, że już po czwartym płotku widzę, że nie daję rady.

Boli to tym bardziej, że przecież znakomicie zaczął pan ten rok od największego sukcesu w karierze, czyli złotego medalu podczas mistrzostw Europy w Apeldoorn.

Mam świadomość, że na hali mogę rywalizować ze wszystkimi i zdobywać medale na każdej imprezie. To obecnie moje paliwo do dalszej kariery. Gdyby nie ta perspektywa, to rozterki byłyby pewni większe.

Aż tak?

Porażka w Chinach sprawiła, że dopiero w drugiej części sezonu letniego byłem w stanie wrócić na swój normalny poziom. Wielkiego progresu jednak nie zrobiłem. Można się jedynie cieszyć tym, że ustabilizowałem się na dość wysokim poziomie. Wyniki na koniec były przyzwoite. Zabrakło jednak wystrzału formy i ataku na rekord Polski.

Nie myślał pan o tym, by pójść śladem kilku czołowych polskich lekkoatletów i spróbować treningów z mocną zagraniczną grupą?

Mam bardzo mocną grupę treningową w Polsce i nie muszę stąd wyjeżdżać. Damian Czykier był wielokrotnie w finałach najważniejszych międzynarodowych imprez. On ma wielkie doświadczenie i jego obecność bardzo mi pomaga. Muszę wierzyć w efekty mojej pracy, bo tak naprawdę gotowy na wielkie ściganie jestem od dwóch lat. Wpadek podczas mistrzostw Europy w Monachium czy mistrzostw świata w Budapeszcie nie ma co rozpamiętywać, bo było to jeszcze z poprzednim trenerem, gdy jechałem na te imprezy bez żadnych oczekiwań. Wtedy jeszcze nie trenowałem tak specjalistycznie, jak teraz.

To jaka jest kluczowa różnica pomiędzy halą a stadionem, że pana wyniki aż tak się różnią?

Na hali mamy jedynie pięć płotków do pokonania i nawet jeśli pięć razy wykonam źle ostatni krok przed przeszkodą, to nic się nie dzieje, a wynik wciąż jest dobry. Jednak nawet w hali widzę, że po biegach jestem bardziej zmęczony niż moi rywale. To właśnie efekt blokowania nogi tuż przed płotkiem. O ile na 60 metrów, nie ma to aż tak dużego znaczenia, to w biegu na 110 metrów uniemożliwia to walkę o wysokie miejsca. Ze światowej czołówki coś takiego ma tylko Grant Holloway.

Czy wie pan już, jak sobie z tym poradzić?

Już wiem, że przed kolejnym sezonem muszę ostudzić głowę, by nie ryzykować. To jest coś dziwnego, ale po prostu nie mogę biegać w najważniejszych imprezach na sto procent, bo wtedy gubię technikę. To jest coś niepojętego dla mnie, ale zauważyłem, że właśnie tak to funkcjonuje.

Rozmawiał Mateusz Puka, WP SportoweFakty

Komentarze (3)
avatar
Gregorius07
21.10.2025
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Z jego słów wynika jasno - niezdolny mentalnie do wielkiego sportu. 
avatar
Yollo
21.10.2025
Zgłoś do moderacji
6
0
Odpowiedz
Kubuś zjedz Snickersa bo zaczynasz gwiazdorzyć. 
avatar
Witold Wojtowicz
20.10.2025
Zgłoś do moderacji
4
0
Odpowiedz
JOGA CI NIE POMOZE 
Zgłoś nielegalne treści